profil

Wywiad z Ernestem Hemingway'em

poleca 85% 789 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Ernest Hemingway

„ZWYKŁE ROZMOWY NIEZWYKŁYCH LUDZI”

Redaktor: Dzień dobry! Witam, jak co tydzień, w programie „Zwykłe rozmowy niezwykłych ludzi”. Dziś moim gościem będzie wybitny pisarz i niezwykły człowiek – Ernest Hemingway. Powitajmy go gorąco brawami.
( wchodzi Ernest Hemingway, w tle słychać brawa) 
Ernest Hemingway: Witam serdecznie!
J.C.: Witam! Przygotowując się do naszego dzisiejszego spotkania znalazłam ciekawą opinię o Pana twórczości: „Hemingway nie pisze, nie umie pisać o tym, czego sam nie wie”. Czy mógłby się Pan odnieść jakoś do tych słów?
E.H.: Najważniejszą rzeczą jest żyć i pracować, patrzeć, słuchać, uczyć się i rozumieć. I pisać wtedy, gdy się o czymś dowiesz, nigdy przed tym, ani zbyt długo po tym.
J.C.: Czy mam rozumieć, iż ludzie – modele pańskich pisarskich portretów to ludzie, których wcześniej miał Pan okazję spotkać i poznać?
E.H.: Można by rzec, że sceneria moich nowel i powieści to sceneria mojego osobistego życia. Tak, to właśnie ludzie, których spotykałem są bohaterami moich książek. Pisarze, myśliwi, bokserzy, rybacy, wszyscy przyjaciele i znajomi.
J.C.: Jak mógłby Pan podsumować na ten moment swoje życie?
E.H.: W życiu jest tyle rzeczy tak pięknych i tak głęboko wzruszających, iż trochę mi wstyd, że nie doceniłem ich bardziej. Hm, moje życie mógłbym jednak podsumować w czterech słowach: dobrze mi było żyć.
J.C.: Co lub kto skłonił Pana do podjęcia decyzji o poświęceniu się pisarstwu? Miał Pan przecież tyle innych pasji, w których spisywał się Pan równie dobrze…
E.H.: To po wojnie większość czasu spędzałem z piórem w ręku. Tak naprawdę to dopiero Gertruda Stein, znakomita poetka, którą spotkałem w Paryżu, uświadomiła mi moje naturalne skłonności pisarskie i wskazała drogę ku pełnej realizacji mojego osobistego stylu. Patronowała mi pierwszym próbom pisarskich. Można też powiedzieć, że to ona nakierowała mnie na mój specyficzny styl pisania. A co do innych pasji? Ponoć dobrze boksowałem i kopałem piłkę. To zapewne po moim ojcu, zapalonym sportowcu. I droga pani redaktor, nie zrezygnowałem całkowicie ze swoich innych pasji. Mimo pisania mogłem oddać się mojemu ulubionemu trybowi życia: podróżom, sportom i oczywiście pisarstwu. Powodzenie materialne pozwoliło mi rychło porzucić pracę zarobkową.
J.C.: Skarżył się Pan nieraz na fakt, że wiele z Pana utworów jest błędnie interpretowanych…
E.H.: Widzi Pani… Na ogół uważa się, że bohater mojej książki to mocny, prymitywny człowiek, „100-procentowy” mężczyzna pełen energii i nieugiętej odwagi, i co więcej, że jest to postać najbliższa mojej osobie, protagonista moich utworów, a nawet wizerunek własny. Twierdzenie to jest bardzo nieścisłe. Co prawda bohater taki istnieje w wielu moich utworach. Stary Santiago z krótkiej powieści „Stary człowiek i morze” czy Manuel z „Niepokonanego” to wszystko niewątpliwie postacie wzorcowe mojego kodeksu moralnego, ale nie stanowią one mojego autoportretu, broń Boże!
J.C.: Może się Pan zgodzić albo nie, ale zauważyłam, że walka przeciw klęsce starości to temat wręcz obsesyjny w Pana twórczości…
E.H.: We wszystkich moich książkach, czy to w „Komu bije dzwon”, w której walka toczy się o sprawy niepomiernie większej wagi, to przecież tu jak w opowiadaniach „Niepokonany”, „Mój stary” czy „Stary człowiek i morze”, epilog jest ten sam: klęska fizyczna i jednoczesne moralne zwycięstwo. W walce, która nazywa się życiem, człowiek skazany jest na klęskę. Choćby udało mu się zwyciężyć własną słabość, ulegnie przed przeznaczonym mu losem, od którego nie ma ucieczki: przed śmiercią, przed starością, o której wspomniałaś, ale w moim przekonaniu ważniejsza jest sama walka niż jej efekt. Ważniejsze jest moralne znaczenie jej podjęcia.
J.C.: „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”, a jak prościej mógłby Pan wyjaśnić nam te słowa, które zaintrygowały wielu krytyków?
E.H.: To proste. Człowiek musi zostać pokonany w ostatecznym rachunku, ale życie jego nie jest zmarnowane, jeśli walczył pięknie.
J.C.: Ma Pan ogromny bagaż doświadczeń. Pańskie liczne przygody życia wystarczyłyby na kilka życiorysów…
E.H.: Święta racja. We Włoszech, w 1917 r. lekarze wydobyli z mojego ciała 237 odłamków stali. Dodajmy do tego dwie poważne katastrofy, jedna w czasie wojny – kraksa samochodowa (57 szwów chirurgicznych na głowie), druga po wojnie, w Afryce, kiedy samolot, w którym leciałem spadł na ziemię, tuż obok przechodzącego stada słoni. Wiele z tych licznych przygód życia znalazło wyraz w moich utworach.
J.C.: Proszę nam opowiedzieć o swojej rezydencji na Kubie…
E.H.: Bardzo lubię Kubę. Byłem na tej wyspie częstym gościem w młodości. Już wtedy przypadł mi do gustu ten stary, z połowy dziewiętnastego wieku budynek na wzgórzu. Tam wypoczywam, przyjmuję gości z całego świata, ale przede wszystkim tam tworzę. Uwagę zwraca jednak najbardziej stojąca nieopodal wieża, która zupełnie nie harmonizuje się z moim starym dworkiem. Zbudowałem ją specjalnie dla siebie. Kiedyś, zmęczony wizytami, ciągłymi telefonami, postanowiłem odizolować się. Szukałem spokoju do pracy. Po to właśnie wybudowałem ową wieżę z oszklonym pokojem na szczycie, który niedostępny dla nikogo jest moim azylem, miejscem pracy. Jednakże trudno tworzyć w izolacji od życia codziennego, więc powróciłem do gabinetu.
J.C.: Na koniec o Pana wielkim osiągnięciu. W orzeczeniu komisji nagrody Nobla, przyznanej Panu, w 1954 r. stwierdzono, cytuję: „wielkie, stylotwórcze mistrzostwo sztuki beletrystycznej”…
E.H.: Ostatnią stronicę „Pożegnania z bronią” przepisywałem 39 razy, oczywiście za każdym razem coś poprawiając, a całą powiastkę „Stary człowiek i morze” aż dwieście razy, nim uzyskała ona kształt skończony i w zakreślonym sobie kręgu – doskonały. Każdy pisarz dąży do osiągnięcia czegoś nowego, czego nie osiągnął nikt inny. Jest to prawie niewykonalne, ale czasem któremuś się udaje.
J.C.: Panu udało się to w niemałym stopniu. Dziękuję za miłą pogawędkę i życzę Panu dalszych sukcesów w pracy zawodowej. Moim i Państwa gościem był Ernest Hemingway. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu!


J.C. = redaktor ;]

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut