profil

Tajemnica smoczego rodu.

poleca 88% 103 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

W zamierzchłych czasach, przed wieloma wiekami światem władały dziwne gadziny. Były to stworzenia potężne, ogromne, zazwyczaj uskrzydlone, choć bywały też okazy bezskrzydłe. Owe monstra ludzie, wtedy żyjący, zwykli nazywać smokami.

- rrrgggrrr... rrrgggrrr... - dało się słyszeć w rozległych, przyzamkowych podziemiach. Były to odgłosy konającego, przedostatniego smoka żyjącego w Dragonii, a może nawet na całym świecie.

-To prawda - rzekł król - w końcu udało się nam unicestwić ostatniego, żyjącego smoka. Wielka w tym twoja zasługa Williamie. W całym królestwie nikt nie przysłużył się ojczyźnie bardziej, aniżeli twoja szlachetna osoba. Chwała ci za to.

- Niech żyją szczęśliwie nam panujący król i królowa - rzekł sir William Hasbourn, potomek mężnego sir Jonesa z rodu Braveheart
Sir William Hasbourn był jednym z najdzielniejszych rycerzy w kraju, co dawało mu szereg praw i dodatkowych przywilejów, nieosiągalnych dla zwykłych ludzi. Mężczyzna ten, choć niezbyt wysokiego wzrostu, odznaczał się niebywałą herezją, dzięki której zdobył się na czyn prawie niemożliwy - schwytanie ostatniego smoka. I udało mu się to. Teraz poczwara na wpół żywa spoczywała na dnie kanionu, nieopodal zamkowego wzgórza. Lecz dziwną rzeczą było to, iż potwór, według królewskich doradców, którzy go widzieli, nie należał do największych okazów, jakie były opisywane przez ludność w przekazach z pokolenia na pokolenie. Byłoby to świadectwem tego, że osobnik ten jest stosunkowo dość młodym przedstawicielem smoczego rodu. Z tego z kolei wynika, iż na ziemi nadal żyje co najmniej jeden smok, bardzo stary, może nawet liczący sobie tysiące lat. Ta właśnie myśl przyszła do głowy sir Williamowi. Przedstawił on swą tezę samemu królowi. Ten z kolei ujawnił ją przybocznym doradcom i po dłuższej debacie cały zamek doszedł do następującego wniosku:

- Trzeba zorganizować nową, świętą wyprawę, której celem jest znalezienie i zabicie ostatniego smoka. Powinnością każdego mieszkańca Dragonii jest wzięcie udziału w tym, jakże ważnym dla losów całej ludzkości, przedsięwzięciu. Każdej z drużyn, która przyłączy się do misji jego wysokość, król Artur, wypłaci po 1500 dragów. Sygnałem do rozpoczęcia wyprawy będzie odgłos zamkowych trąb.
Postanowienie w niedługim czasie obiegło cały kraj. Ludzie w całym królestwie rozpoczęli przygotowania do Smoczej Misji, bo tak, z woli króla, nazwano tę wyprawę. Rycerze, mieszczanie, chłopi, jednym słowem mężczyźni, poczęli szykować się do boju ze smokiem. Nawet niektóre kobiety, choć zdarzało się to niezwykle rzadko, z zapałem nabywały praktyczną wiedzę związaną z władaniem bronią.

Minęły dwa miesiące. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Dzień, który wszyscy mieszkańcy Dragonii mieli zapamiętać jako chwilę przełomową. W samo południe z zamkowych baszt rozległ się dźwięk królewskich trąb. Wszyscy wiedzieli, że był to sygnał mówiący o rozpoczęciu wielkiej Smoczej Misji.

Mieszkańcy, gotowi już do wyprawy, ruszyli, aby schwytać ostatniego smoka. Najwcześniej oczywiście wyruszyły brygady, które bezpośrednio słyszały odgłosy zamkowych instrumentów, inne zaś pomaszerowały nieco później. Nawet Zamek wytypował swoją drużynę i ku wielkiemu zdziwieniu całej gromady ludzi mieszkających w murach bastionu, sam król Artur postanowił wziąć udział w ekspedycji. Wśród uczestników królewskiego orszaku znalazł się również najsłynniejszy rycerz Dragonii, William Hasbourn. Król miał nadzieję, że to właśnie sir Williamowi jako pierwszemu uda się dopaść ostatniego żyjącego smoka.
Minął dzień. Wszystkie drużyny były już w drodze. Każdy z tych, którzy zdecydowali podjąć się tej misji, wierzył, że uda mu się odkryć coś nowego, niespotykanego, coś, co swą tajemniczością przewyższa codzienną monotonię życia przeciętnego mieszkańca.
Właśnie zmierzał ku końcowi szósty dzień wielkiej wyprawy. Żadnej z ekip nie udało się do tej pory natrafić na jakiekolwiek ślady czegoś, co przekraczałoby rozmiary niedźwiedzia. Nikt nie tracił jednak zapału do kontynuowania poszukiwań. Jedynie król poczuł się lekko zaniepokojony tym stanem rzeczy:

- Przecież ta poczwara jest szukana przez ludzi całej Dragonii - mówił władca sam do siebie. Wydawało mu się to trochę niemożliwe, żeby nikt w całym kraju nie natrafił na najmniejszy znak, świadczący o obecności smoka. Wmawiał sobie, że to może wina gońców, że to oni nie dotarli jeszcze do niego z wiadomością o znalezieniu czegoś interesującego. Przecież każda z drużyn zobowiązana została do informowania królewskiego obozu o poczynionych obserwacjach. Król zamyślił się...

- Rrrgggrrr... niedoczekanie wasze... Myślicie, że jesteście w stanie schwytać coś ponadmaterialnego. O, jak ludzie niewiele wiedzą. Nie zdają sobie sprawy co chcą uczynić, do czego zmierzają ich haniebne, godne pogardy czyny - Albarras obserwował obóz ludzi, rozbity u stóp wysokiego wzgórza... u stóp Smoczego Wzgórza.
Albarras był smokiem. Ostatnim żyjącym ze smoków.

W królewskim koczowisku zapadał zmrok. Minął kolejny dzień i nadal nie został znaleziony żaden ślad, choćby najmniejszy. Król powoli przygotowywał się do odpoczynku, gdy nagle:
- Najjaśniejszy panie! Najjaśniejszy panie! Mamy go! - król oniemiał ze zdziwienia.
- Mamy go! Mamy człowieka, który podaje się za wielkiego czarnoksiężnika. Mówi, że potrafi doprowadzić nas do smoka.
- Niech wejdzie - rzekł król Artur
- Oto on! - czarnoksiężnik stanął przed obliczem króla.
- Jak Cię zwą?
- Raptyrius.
- Czy to prawda, że jest w twej mocy wskazanie nam drogi do Ostatniego Smoka?
- Jeśli taka jest wola Pana i władcy mego... Tak, mogę was do niego zaprowadzić. Lecz ostrzegam, że jest to zwierz okrutny, potężny, unoszący się w powietrzu. Potwór to nieprzejednany w boju.
- Czego żądasz w zamian?
- Hmmm... Zniszczcie go!!! Zabijcie szkaradę! Zabijcie Albarrasa!
- Dlaczego tak nazywasz smoka? Widziałeś go już kiedyś?
- Miałem okazję spotkać go już kilka razy...
- Zatem dobrze. Wyruszamy o świcie.
Czarnoksiężnik odszedł, a król spoczął w swym łożu. Zapadła całkowita ciemność.

- Nie... nie rób tego... nie obracaj swego królestwa przeciw świętej potędze... nie niszcz niezniszczalnego... nie nękaj wytrwałego... smoki są święte, jeśli zabraknie ich na ziemi z Twego powodu obróci się to przeciw Twemu królestwu, przeciw Twemu ludowi. Uważaj królu, nad Dragonię nadciągają ciemne chmury. Spadnie z nich deszcz. Zdradliwe słońce zajrzy w oczy Twemu ludowi, wypali źrenice. Gwiazda Polarna przypomni o swej sile, ześle swe potomstwo w najmniej oczekiwanym momencie i hart ducha zwycięży nad technologiczną złożonością. Pamiętaj, królu Arturze. Pamiętaj o przestrodze Albarrasa...
Przerażony któl natychmiast się podniósł:
- Kto tu jest? Straż! Do mnie!
- Tak, Panie?
- Czy ktoś wchodził do mego namiotu?
- Nie, Panie, nikt prócz Twych straży nawet się do niego nie zbliżał.
- Dziwne...
- Wasza Wysokość?
- Nie, nic. Możecie już odejść.
- Tak, teraz rozumiem - wyszeptał król do siebie - taaak...
Król Artur zorientował się, że był to tylko zwykły sen. Jednak to, co w nim ujrzał przywoływało bardziej niepokojące przeczucia.
Wschodziło słońce. Królewski obóz był już gotów do drogi. W końcu wyruszyli na spotkanie z poczwarą.
Orszakowi przewodził sam król, ze strażą u swego boku, oraz czarnoksiężnik, który miał doprowadzić całą wyprawę do smoka
- Powiedz czarnoksiężniku Raptyriusie, wczoraj wspomniałeś imię tego potwora. Czyż nie brzmiało ono czasem Albaraas?
- O, Panie, nie wymawiaj więcej tej straszliwej nazwy. Tak, to on.
- Tak myślałem... - szepnął Artur i raz jeszcze przypomniał sobie o dziwnym śnie - Może to była wizja - pomyślał
- Jak daleko jest jeszcze stąd do kryjówki tego smoka? - spytał władca.
- Ten smok nie kryje się w żadnej z kryjówek tego świata.
- W takim razie jak masz zamiar do niego nas doprowadzić?
- Po prostu wiem gdzie on przebywa. Czuję to...
Po całodziennej wędrówce wreszcie stanęli. Czarnoksiężnik oznajmił, że są już bardzo blisko, lecz jest zbyt mrocznie by kontynuować wędrówkę. Rozbili więc obóz i pogrążyli się we śnie. Nie wiedzieli, że są obserwowani. Nie wiedzieli, że "czuwa" nad nimi władca rodu. Smoczego rodu...

Nazajutrz wszyscy byli przygotowani już wcześnie rano. Lecz na codziennej zbiórce niespodziewanie zabrakło pięciu królewskich rycerzy. Wszczęto poszukiwania. Po niedługim czasie do króla dotarła wiadomość:
- Najjaśniejszy Panie! Przykre wieści. Znaleźliśmy ich, a raczej to, co z nich pozostało. Ich ciała są spalone do kości...
- Dość tego! Natychmiast ruszamy! Jeszcze dziś zgładzimy smoka. Sprzyja nam bezchmurność nieba - desperacki głos króla dawał do zrozumienia, że już nic nie jest w stanie powstrzymać go od unicestwienia skrzydlatego potwora.
Ruszyli. W południe dotarli wreszcie do miejsca, które czarnoksiężnik określił mianem Strefy Moralnego Niepokoju, co w języku magii oznaczało, że w każdej chwili można tu natrafić na coś tajemniczego, niespotykanego. Zatrzymali się, żeby napoić spragnione konie i dać odpocząć ludziom. Nagle ściemniło się nieco i zaczął wiać wiatr. Zdziwiło to bardzo króla i jego poddanych, gdyż przez całą drogę na niebie nie było żadnej chmury. Nagle do ich uszu dobiegł głośny dźwięk. Co dziwne, pochodził on z powietrza. Król spojrzał w górę. Nastało milczenie. Nagle jakby czas się zatrzymał. W końcu Artur ocknął się.
- Do broni!!! - krzyknął z całych sił władca Dragonii.
Nad nimi, w powietrzu, unosił się smok. Jego ogromne ciało rzucało cień tak wielki, jak cienie dziesięciu innych smoków, które były już napotykane podczas poprzednich ekspedycji, razem wzięte. Skrzydła jego pięciokrotnie przekraczały swą długością rozmiary zamkowych krużganków. Z paszczy wydobywał się ogień, palący wszystko w promieniu dwudziestu metrów, a każdy krok tego monstrum pozostawiał na ziemi głęboki ślad, średniej wielkości zamkowej komnaty.
Rycerze wymierzyli swoje kusze i działa w powietrze. Lecz nie było już tam smoka. Wtem strasznie zaszumiało i ogromny gad przeleciał tuż nad samą ziemią, zmiatając z niej ludzi po czym zaraz znów gdzieś zniknął. Żołnierze jednak nie poddawali się. Był wśród nich również sir William Hasbourn, najmężniejszy rycerz królestwa. Z wymierzoną kuszą czekał na pojawienie się olbrzyma. Nagle zadrżała ziemia. Podniósł się ryk tak potężny, że był zapewne słyszalny w całym królestwie. Nie zraziło to jednak odważnego sir Williama, który cierpliwie czekał, aż potwór ukaże się.
- Wreszcie jesteś - rzekł William sam do siebie - Gdy smok był już dostatecznie blisko, sir Hasbourn wystrzelił strzałę, która ugodziła zwierza w łeb. Ten zawył okrutnie i wzniósł się w powietrze. Wszyscy uczestnicy królewskiej wyprawy wiedzieli, że zaiste, to ten smok jest najstarszym, najokrutniejszym, ostatnim żyjącym ze smoków. Wiedzieli też, że nie są w stanie go pokonać. Nawet działania sir Williama nie przyniosły rezultatu. Pozostał jeszcze tylko jeden człowiek, który może coś zdziałać - czarnoksiężnik Raptyrius ...
- Albarrasie! Albarrasie! Pokaż się! Pokaż się człowiekowi, który obronił Cię przed zemstą Hestii z Sorbibony.
Smok wyłonił się z leśnej gęstwiny i stanął naprzeciw Raptyriusa.
Wtem ziemia zadrżała i rozstąpiła się tak, że pomiędzy czarnoksiężnikiem a Albarrasem powstał głęboki wąwóz.
- Wiedziałem, że to ty, Barako! - rzekł Albarras do czarnoksiężnika.
W tym momencie człowiek, uważany przez wszystkich za wielkiego maga i mędrca, ktoś, kto doprowadził króla do poczwary, przemienił się w olbrzymiego gada, zbliżonego wielkością do stwora stojącego po drugiej stronie wąwozu.
- Tak, to ja. Przybyłem, aby cię zniszczyć. Zawsze byłeś moim przeciwnikiem, to ty zawsze stałeś na czele Smoczego Rodu, to ty negowałeś to, co miałem zamiar robić.
- Tak! Chciałeś nękać ludzi, chciałeś ich niszczyć, chciałeś, aby całym światem zawładnęły smoki. Wiedziałeś, że to niemożliwe. Święte Prawo głosi bowiem, że członkowie Smoczego Rodu zobowiązani są do życia w symbiozie z przedstawicielami gatunku ludzkiego. Występowałeś przeciw Świętemu Prawu, a więc przeciw mnie. W końcu uciekłeś od nas i żyłeś sam. Przez ciebie ludzie negatywnie ustosunkowali się do widoku smoka, przez ciebie wymiera Smoczy Ród.

Całej sytuacji z wielkim zdziwieniem przypatrywali się rycerze króla Artura, z samym władcą na czele. Monarcha zrozumiał w końcu, po czyjej stronie stanął, pojął, kim jest czarnoksiężnik Raptyrius, zrozumiał sens snu, w którym pojawił się, ostrzegający przed niebezpieczeństwem smok Albarras. Rozmyślania władcy przerwał potężny ryk.
- Walcz Albarrasie! - Baraka rzucił się na przeciwnika
- Przestań! Niszcząc siebie, niszczymy Smoczy Ród!
Baraka nie słuchał mądrych słów władcy smoków, największego i najstarszego ze wszystkich żyjących gadzin. Z wściekłym rykiem rzucił się na niego. Wywiązała się okrutna walka. Cios za ciosem, jeden silniejszy od drugiego. Straszliwy ogień wydobywał się z paszcz potworów. Bitwa, tocząca się w powietrzu, była wyrównana. Stary już smok Albarras nie dawał rady młodszemu i silniejszemu przeciwnikowi. Wreszcie, jedno z morderczych uderzeń dosięgło smoczego władcę i powaliło na ziemię. W systematyce smoczych starć oznaczało to ostateczną porażkę. Albarras runął na ziemię bezwładny, niczym kamień spuszczony z dużej wysokości. Baraka dopadł do konającego i zadał mu cios ostateczny. Albarras poległ na zawsze. Straszliwie zmęczony walką, zraniony, z poszarpanymi skrzydłami Baraka, osiadł na pobliskim wzgórzu.
Król Artur widząc to, widząc jak wielki popełnił błąd zawierzając czarnoksiężnikowi, który okazał się złym smokiem, postanowił wykorzystać chwilowy brak sił poczwary i zabić ją. Rozkazał najdzielniejszemu ze swych ludzi, sir Arturowi Hasbourn, ruszyć na wzgórze i dobić smoczysko. Ten wykonał rozkaz i gdy był już na wzniesieniu, wbił śpiącemu smokowi Barace najdłuższą włócznię prosto w szyję, najbardziej czułą smoczą część ciała. Zaskoczony gad zdążył złapać jedynie parę oddechów i straszliwym westchnieniem zakończył swój żywot. Sir William powrócił do króla i oznajmił mu dobrą nowinę.

Cała królewska eskapada powróciła do zamku. Tam ogłoszono i opisano wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce podczas tej męczącej misji. Smoczej Misji.

Król Artur zrozumiał, że smok Albarras był smokiem dobrym, że we śnie chciał go ostrzec przed zdradą czarnoksiężnika. Pojął, jak wielkie zło uczynił doprowadzając do śmierci Albarrasa. Wiedział też, że odtąd mieszkańców Dragonii nie będą już nawiedzać żadne smoki, ani te dobre ani też złe.

Po dwóch latach od tego wydarzenia, Dragonię nawiedziły potężne opady, rzeki wystąpiły z koryt i nastąpiły ogromne powodzie, które zniszczyły tysiące domostw i grodów. Rok później straszliwa susza zapanowała nad krajem króla Artura. Zostały spalone plony, pożary nękały lasy i łąki. Kolejny rok przyniósł ze sobą wojnę. Z północy nadciągnęły barbarzyńskie, skandynawskie klany. Mnogość tych, bardzo prymitywnie uzbrojonych oddziałów, starła w proch dragońskie wojsko, broniące się za pomocą technicznych wynalazków. Wtedy król Artur przypomniał sobie swój sen. Wiedział, że spełniła się Smocza Klątwa...

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 14 minuty