profil

Jestem uczestnikiem wyprawy Mickiewicza na Krym.

poleca 85% 103 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Adam Mickiewicz

Jest lato 1825 roku. Mam na imię Kuba a to co teraz czytacie, jest moim pamiętnikiem – obrazem podróży jaką odbyłem z moim przyjacielem Adamem Mickiewiczem. Parę tygodni temu zostaliśmy wysłani z Petersburga do Odessy aby nauczać w tamtejszej szkole. Jednak nasza przeszłość, nie spodobała się dyrektorowi, który odprawił nas z kwitkiem. Będąc w posiadaniu nadmiaru wolnego czasu nie mając nic ciekawego do roboty postanowiliśmy zwiedzić Krym i okolice. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę. Towarzyszyła nam Karolina Sobańska, Henryk Rzewuski oraz Jan Witt.

Po kilku godzinach podróży dotarliśmy do Akermanu. Wciąż pamiętam jakie silne przeżycia wzbudził we mnie widok nie objętego wzrokiem stepu w okolicach dolnego biegu Dniestru. Zdumiała mnie bujność roślinności stepowej. Przedstawiona olbrzymia przestrzeń uruchomiła naszą wyobraźnię. Step przypominał ocean, trawy wyglądały niczym rafy koralowe i szumiące fale. Wóz którym jechaliśmy w jednej chwili stał się łodzią, której dziób tonął w zieloności. Była tam jeszcze jedna rzecz, która nas zdumiała. Nie była ona widoczna, ale wyraźnie odczuwalna – cisza. W zgiełku Moskwy, Odessy i Petersburga zapomnieliśmy jak pięknie brzmi dźwięk ciszy. Byłem pewien, że słyszałem trzepot skrzydeł motyla. Zdaję sobie sprawę, że było to nie możliwe, ale ten spokój wprowadził nas w coś w rodzaju hipnozy. Gdy otrząsnęliśmy się z tego stanu ruszyliśmy dalej. Wynajęliśmy pokoje w jednym z zajazdów nieopodal brzegu błyszczącego Dniestru. W czasie trwania kolacji, gdy rozmawialiśmy o tym co dziś zobaczyliśmy, gospodarz wspomniał o ruinach zamku w Bałakławie. Postanowiliśmy je zwiedzić za dwa, trzy dni.
Będąc wciąż pod wpływem uroku stepów, nie spodziewaliśmy się już niczego ciekawego po tym zamku, który został zbudowany przez Greków, a zburzony przez Rosjan. Aż dziw bierze, że jaszcze jakieś dwadzieścia lat temu, ta budowla tętniła życiem, mieszkała w mim szlachta, może nawet członkowie rodziny królewskiej. Dziś jedynie pozostały same gruzy, porośnięte bluszczem i innymi dzikimi roślinami. Właśnie ta roślinność mnie uderzyła. Cały zamek był ruiną, świadectwem przemijalności ludzkiej historii, kultury i cywilizacji czego świadkiem jest natura – nieprzemijająca. Bardzo spodobała mi się stojąca w centralnym punkcie pałacu fontanna – wciąż czynna, z której spływała kaskada krystalicznie czystej wody. Na zwiedzaniu tego zabytku zleciał nam cały dzień. Wróciliśmy do zajazdu bardzo późno, jednak gospodarz jeszcze nie spał i zdołaliśmy wypytać go o inne ciekawe obiekty w okolicy. Nie robił nam wymówek, że jest późno, ponieważ zauważył, jak sądzę, że bardzo spodobała nam się jego ojczyzna. Zaczął opowiadać o historii Krymu i Akermanu, a także mówił o miejscach wartych do odwiedzenia.

Nazajutrz rano udaliśmy się nad brzeg morza Czarnego, w okolice delty Dniestru. Jechaliśmy drogą biegnącą przez pofalowane stepy. W pewnym momencie kazałem zatrzymać wóz. Nie mogłem się powstrzymać przed okrzykiem zachwytu. Przede mną stał Czatyrdach – jedna z najwyższych gór Krymu. Może dla miejscowej ludności, ten widok nie był niczym specjalnym, ale dla mnie i Adama było to wspaniałe doświadczenie. Wychowaliśmy się przecież w Litewskich lasach i nie widzieliśmy nigdy gór, a już na pewno nie takich potężnych. Czatyrdach, wyglądał bardzo groźnie a jego rozmiary powiększały znajdujące się we tle mniejsze góry. Dziś pewnie ten zwyczaj zanikł, ale woźnica z naszego wozu wspominał o tym, że kiedyś ludzie – muzułmanie modlili się do tej góry i przypisywali jej pewne zdolności. Takich opowieści można usłyszeć setki będąc w tamtych stronach, ponieważ orientalna kultura wschodu po części właśnie na nich się opiera. W końcu dotarliśmy do ujścia Dniestru. Morze było piękne i naprawdę przypominało wzburzone wiatrem stepy. Bardzo się ono różniło od naszego, Polskiego Bałtyku, przede wszystkim tym, że tamte brzegi nie były piaszczyste, tylko były to góry schodzące wprost do wody. Woźnica, który pełnił przy okazji rolę naszego przewodnika stwierdził, że pokaże nam coś naprawdę pięknego. Zawiózł nas kilkanaście kilometrów dalej, gdzie znajdował się wysunięty w morze przylądek. Nazywany był on przez miejscową ludność Ajudach i przypominał leżącego na przednich łapach niedźwiedzia. Z podziwem patrzyłem, jak o jego sine kamienne łapy rozbija się słona woda wzbijając się wysoko w powietrze. Widok był tym piękniejszy, że towarzyszył temu zachód słońca o krople rozszczepiały światło tworząc kolorową tęczę. Tę noc spędziliśmy w pobliskiej gospodzie, ale ja nie zmrużyłem oka. Podziwiałem oświetlone milionem gwiazd niebo. Następnego dnia zwiedzaliśmy brzeg morza a później udaliśmy się w dalszą podróż.

Nasza podróż trwała jeszcze około miesiąca. W tym czasie zwiedziliśmy jeszcze kilka miast takich jak Ałszta, Jałta czy Symferopol, ale już nic nie wywołało na nas takiego wrażenia jak pierwsze spojrzenie na stepy, Bakczysaraj, czy Czatyrdach. Sądzę, że ta podróż nie tylko na mnie wywarła taki piorunujący efekt. Całe nasze grono nie potrafiło o niczym innym mówić jeszcze kilka tygodni po powrocie do Odessy. A Adam wspominał nawet o jakichś utworach na ten temat.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty