profil

Motyw pracy w "Ludziach bezdomnych" i "Nad Niemnem".Porównanie dwóch fragmentów z uwzgłednieniem przedstawienia postaci i kontektami historyczno-literackimi.

poleca 85% 321 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Eliza Orzeszkowa

FRAGMENTY:

Stefan Żeromski, Ludzie bezdomni

Judym wszedł w bramę i zwrócił się do szwajcara z zapytaniem, czyby nie można zobaczyć się z robotnicą nazwiskiem Judymowa. Stróż nie chciał słuchać o niczym, dopóki nie uczuł w garści czterdziestówki. Pod wpływem tego wrażenia zaczął forsownie myśleć, a wreszcie milkł na chwilę i przyprowadził jakiegoś kapcana okrytego pyłem. Ten po długich debatach kiwnął na Judyma palcem i wprowadził go do wnętrza bocznej oficyny. Proszek tabaki wdzierał się tam do nosa, gardła, płuc przychodnia i podwajał szybkość oddechu. Na pierwszym piętrze ukazała się duża sala, formalnie wypełniona przez tłum kobiet złożony z jakich stu osób, pochylonych nad długimi a wąskimi stołami. Kobiety te, rozebrane w sposób jak najbardziej niepretensjonalny, zwijały cygara prędkimi ruchami, które na pierwszy rzut oka czyniły wrażenie jakichś kurczów bolesnych. Jedne z nich schylały głowy i trzęsły ramionami jak kucharki wałkujące ciasto. Te zajęte były zwijaniem grubo siekanego tytoniu w liście, które poprzednio zostały szybko a misternie przykrojone. Inne kładły zwinięte cygara w prasy drewniane. Duszące powietrze, pełne smrodu ciał pracujących w upale, w miejscu niskim i ciasnym, przeładowane pyłem starego tytoniu, zdawało się rozdzierać tkanki, żarło gardziel i oczy. Za pierwszą salą widać było drugą, daleko obszerniejszą, gdzie w ten sam sposób pracowało co najmniej trzysta kobiet. Przewodnik nie pozwolił Judymowi zatrzymywać się w tym miejscu i poprowadził go dalej przez wąskie schody i sionki, obok maszyn suszących liście, obok młyna mielącego tabakę i sieczkarni krającej różne rodzaje tytoniu - do izb, gdzie pakowano towar gotowy. Wrzała tam szalona praca Przechodząc Judym zauważył dziewczynę, która paczki cygar oklejała banderolą. Szybkość ruchów jej rąk wprawiła go w zdumienie. Zdawało mu się, że robotnica wyciąga ze stołu nieprzerwaną tasiemkę białą i mota ją sobie na palce. Z rąk leciały do kosza pod stołem gotowe paczki tak szybko, jakby je wyrzucała maszyna. Ażeby zrozumieć sens jej czynności, trzeba było wpatrywać się usilnie i badać, gdzie jest początek oklejenia każdej torebki.
Za tą salą otwierała się izba przyćmiona, gdzie, według słów przewodnika, pracowała bratowa Judyma Okna tej izby zastawione były siatkami z drutu, których gęste oka, przysypane rudym prochem miejscowym, puszczały mało światła, ale natomiast powstrzymywały od emigracji miazmaty wewnętrzne. Leżały tam w kątach sąsieki grubo krajanego tytoniu. W środku sali było kilka warsztatów, na których towar pakowano. Z każdego stołu wybiegała zakrzywiona rurka, a z niej strzelał poziomo z sykiem długi język płonącego gazu. Dokoła każdego stołu zajęte były cztery osoby. Przy pierwszym Judym zobaczył swoją bratową. Miejsce jej było w rogu, tuż obok płomyka gazowego. Z drugiej strony stał, a raczej kołysał się na nogach, wysoki człowiek o twarzy i cerze trupa. Dalej, w drugim końcu, siedział stary Żyd w czapce zsuniętej na oczy tak nisko, że widać było tylko jego długą brodę i zaklęsłe usta. W sąsiedztwie Judymowej po lewej, stronie stała dziewczyna, która nieustannie brała z kupy garść grubego tytoniu, rzucała ją w szalę, a odważywszy wierć funta, podawała człowiekowi kołyszącemu się na nogach. Doktor wstrzymał się przy drzwiach i stał tam długo, usiłując znowu zrozumieć manipulację tej czwórki. Był to widok ludzi miotających się jak gdyby w drgawkach, w konwulsyjnych rzutach, a jednak pełen nieprzerwanej symetrii, metody i rytmu. Po stolnicy, przy której te osoby były zatrudnione, między Judymową a jej sąsiadem przebiegały ciągle dwa blaszane naczynia, z jednej strony rozszerzone w kształcie czworokątnych kielichów, z drugiej równoległościenne Formy te były wewnątrz puste. Judymowa w każdej chwili chwytała jedną z nich w lewą rękę, zwracała szerokim otworem ku dołowi i opierała na kolanie. Prawą ręką ujmowała ze stosu kartkę z wydrukowaną etykietą fabryki, otaczała tą ćwiartką koniec blaszanej formy, zawijała rogi papieru i kleiła je lakiem, który błyskawicznym ruchem topiła w płomyku gazowym. Ledwie zawinięty róg przytknęła palcem, całą formę brał z jej rąk sąsiad, mężczyzna, podczas gdy ona odbierała stojącą przed nim, dla wykonania tej samej pracy. Mężczyzna zwracał blachę otworem do góry Koniec jej wyższy, oblepiony etykietą, zanurzał w stosowne wyżłobienie stolnicy. Przyjmował z rąk dziewczyny ważącej tytoń szalkę. Wsypywał ćwierć funta w otwór naczynia i tłokiem odpowiadającym kształtowi blaszanki ubijał zawartość. Dokonawszy tego przez dwa rytmiczne schylenia ciała, wyjmował formę z pełnej już tytoniu papierowej torebki i sięgał po nową, którą w tym czasie Judymowa oblepiła. Trzeci pracownik paczkę zostawioną wydobywał z otworu i zaklejał z drugiej strony, maczając lak w ogniu, na wzór towarzyszki z przeciwnego końca warsztatu.
Pracownicy jednego stołu ładowali w ciągu doby roboczej tysiąc funtów tytoniu w ćwierćfuntowe paczki. To znaczy, że dostarczali ich cztery tysiące. Na zapakowanie jednej tracili nie więcej czasu jak dziesięć sekund. Były to zgodne ruchy, nagłe a niestrudzone rzuty rąk, jak błysk światła lecące zawsze do pewnego punktu, skąd odskakiwały niby sprężyste ciała. Judym widział tam jak na dłoni to, co chłopi zowią "sposobem": usus, wypróbowanym w krwawym trudzie szereg środków cudacznych, które stanowią najkrótszą, najłatwiejszą a niezbędną do przebycia linię między dwoma końcowymi punktami pracy. Przypomniały mu się własne "sposoby" w klinice, na sali operacyjnej, i tym głębiej zanurzyły jego uwagę w trud istot, które miał przed sobą. W głębi izby stał stół zupełnie podobny do pierwszego z brzegu, a obok płomyka,robiła kobieta w czerwonej chustce na głowie. Szmata zupełnie okrywała jej włosy. Widać było spod niej duże, wypukłe czoło. Żyły skroni i szyi były nabrzmiałe. Zamknięte oczy po każdym małpim ruchu głowy otwierały się, gdy trzeba było przylepić lakiem rożek papieru. Wtedy te oczy spoglądając na płomyk gazowy błyskały jednostajnie. Twarz kobiety była wyciągnięta ziemista jak wszystkie w tej fabryce. Na spalonych, brzydkich, żydowskich wargach co pewien czas łkał milczący uśmiech, w którym zapewne skupiło się i w który z musu zwyrodniało westchnienie zaklęsłej, wiecznie łaknącej powietrza, suchotniczej piersi. Błysk pracowitych oczu i ten uśmiech wraz z całą czynnością przypominały szalony ruch koła maszyny, na którego obwodzie coś w pewnym miejscu migota jak płomyczek świecący.
Gdy Judymowa ujrzała szwagra, ręce jej drgnęły i nie trafiły z lakiem do płomienia, aż oczu stoczyły się dwie łzy grube prędzej, nim z ust wybiegło słowo radosnego powitania. Stanęła w pracy i oczyma pełnymi łez patrzała na gościa.
Człowiek wpychający tytoń w torebki nie widział Judyma. Nie otrzymawszy formy we właściwym momencie, spojrzał na Judymową takim wzrokiem, jakim patrzeć by mogło chyba koło trybowe na drugie koło, gdyby tamto w biegu stanęło.


Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem

W porze żniw na tej rozległej równinie ziemia wydawała się złotym fundamentem dźwigającym błękitną kopułę i okrytym ruchliwym mrowiem drobnych istot. [...] wszędzie, od wzgórz obrosłych drzewami do wysokiej ściany nadniemeńskiej, dojrzałe zboża płynęły gorącożółtą lawą, która miejscami wyginała się w zagłębienia okryte również gorącożółtym ścierniskiem. W tych to zagłębieniach rozszerzając je coraz i okrywając wypukłościami zżętych snopów mrowiły się drobne, ku ziemi schylone istoty. Na linii poziomej spostrzegane, wydawały się one drobnymi, bo rozsypane śród wielkiej przestrzeni pełzały przy samej ziemi. Ale widziane z góry, spod obłoków, wydawać by się musiały niezawodnie tłumem rzeźbiarzy urabiającym w przeróżne wzory złoty fundament świata. One też to były, które go uczyniły złotym; ich to ręce w mgliste dnie jesieni i wiosny miesiły ten wosk cudowny, aż przy letnich skwarach spotniał on tą złotą lawą, która sokiem życia przeleje się w żyły ludzkości. Ulewą żaru błękitna kopuła oblewała ich zgięte plecy, a gorący ten oddech nieba skraplając się na ich twarzach spadał na ziemię deszczem potu. Z poziomu spostrzegane, były to malutkie, przyziemne robaki. Z góry widziane - jubilerowie obracający w swym ręku najdroższy metal ludzkości, artyści urabiający postać świata, pośrednicy otwierający łono ziemi dla zapładniających uścisków słońca [...]
Paru godzin do zachodu słońca brakowało, kiedy Jan, po raz dziś może dziesiąty, wóz swój na ściernisko zawrócił i wjechał w szerokie i długie zagłębienie, w którym pracowała jedna z najliczniejszych gromad mężczyzn i kobiet. Była ona tak liczną, bo składało ją rodzin kilka. Chuda i chorowito wyglądająca żona Fabiana, w sztywnej chustce osłaniającej głowę i część mizernej jej twarzy, prędko jednak i wprawnie żęła obok swej córki, pulchnej i przysadzistej Elżusi, z dala świecącej jaskrawą różowością swego kaftana i mnóstwem polnych maków sterczących nad jej czołem, tak prawie, jak one, pąsowym. Za nimi dwaj niedorośli chłopcy żęli także, a jeden wielki, pleczysty, rudy chłopek, z czerwoną twarzą i rzędem białych zębów w wiecznym, gapiowatym uśmiechu ukazywanych, wiązał snopy, układał je w dziesiątki i pomagał do naładowywania nimi wozu nieco młodszemu, lecz również pleczystemu i silnemu bratu [...]
Dwie [...] żniwiarki znajdowały się na nim: młodziutka, wiotka dziewczyna, której delikatnej twarzy nawet ciężki, całodzienny mozół zaczerwienić nie mógł okrywając ją tylko słabym rumieńcem i lśniącą wilgocią potu, i tęga, muskularna, prosta jak świeca kobieta na pięćdziesiąt lat wyglądająca. [...]
Żęła prędko, z zapałem, wybornie, zabierając na raz wielkie garście żyta i tnąc je równo, nisko przy ziemi. Jednak ile razy prostowała się i nieco w tył odgięta ściętą garść do innych, już na ziemi leżących przyłączała, tyle razy do kogoś zagadywała, z żartem zawsze, ze śmiechem, z filuternymi spojrzeniami i zamaszystymi ruchami ramion, od których sierp jej rzucał w powietrze błyskawice wesołe i częste. W białej koszuli osłoniętej nieco skrzyżowaną na piersi chustką, w krótkiej spódnicy w czerwone i granatowe pasy, w małym czepku z białego perkalu na siwiejących włosach, wydawała się najweselszą, najżwawszą i najrozmowniejszą ze wszystkich żniwiarek, choć była pomiędzy nimi najstarszą. Kobiety i dziewczęta odcinały się jej, czasem z chwilowym gniewem, gdy jednej dogadywała, że żnie powoli, i na wyścigi z sobą wyzywała; drugiej kawalerem jakimś, który ożenił się już, w oczy kłuła; trzeciej o weselu zaraz po żniwach nastąpić mającym przypominała. Chłopcy śmieli się z niej, o zdrowie trzeciego jej męża i o to, wiele jeszcze razy za mąż wyjść myśli, zapytywali.

WYPRACOWANIE.

Praca dla każdego jest obiektywnym pojęciem,dla jednych to symbol świętości,spełnienia,coś co daje satysfakcję,dla drugich jest tylko sposobem na przetrwanie,nie ma wartości i nie daje poczucia spełnienia.Spojrzenie na pracę zmienia się zbiegiem czasu,każda epoka charakteruzuje się swoimi filozofiami na życie,co również zmienia nasze podejście do wysiłku i wykonywania różnych czynności.W analizowanych przeze mnie fragmentach mamy do czynienia z epoką Młodej Polski oraz Pozytywizmu.Niby dwie epoki następujące po sobie,lecz życie ludzi i ich stosunek do pracy bardzo się różnią.W obu tekstach można zobaczyć inny sposób przedstawienia postaci oraz pracy i jej wpływu na ich zdrowie i życie.
Powieść „Ludzie bezdomni”Stefana Żeromskiego powstała w okresie Młodej Polski.Ta epoka charakteryzowała się powrotem do tradycji romantycznych,odrzuceniem filozofii pozytywistycznej,dominowały nastroje dekadenckie,melancholia i porządanie nirwany,poczucie bezsensu.W analizowanym fragmencie występuje narracja personalna,3 os. Narrator opisuje przedstawiony świat oczami Judyma.Sytuacja rozgrywa się w Warszawie,w fabryce,w której pracuje Judymowa.Judym chciał zobaczyć się z bratową po powrocie z Paryża i odwiedza ją w jej miejscu pracy.
„Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej to powieść pozytywistyczna,nacechowana nurtami tej epoki jak praca u podstaw,praca organiczna.Ludzie tej epoki byli zmotywowani,pełni nadziei na przyszłość i siły.Praca była ich tradycją.Narracja fragmentu jest 3 os.,obiektywna.Akcja rozgrywa się na Litwie,nad Niemnem w okolicach Grodna,w ………………….. Fragment ukazuje ludzi pracujących,w tym m.in. Jana Bohatyrowicza,w porze żniw na polu.Opisuje ich podejście do pracy,uczucia i ich zachowania.
Praca we fragmencie „Ludzi bezdomnych” jest przedstawiona jako niewolnicza,monotonna,wyniszczająca i w nieludzkich warunkach.Ludzie w fabryce mają bezuczuciowy wyraz twarzy.Społeczeństwo pracujące w fabryce skazane jest na wyniszczenie organizmu.
„…Proszek tabaki wdzierał się tam do nosa,gardła,płuc przychodnia i podwajał szybkość oddechu…”
Ten fragemnt ukazuje jak miejsce,w którym pracowała m.in.Judymowa wpływało negatywnie na zdrowie ludzi.Judym wchodząc do fabryki od razu przyśpieszył swój oddech,czuł tabakę w środku organizmu,a pracownicy fabryki przebywali w takich warunkach kilka godzin dziennie i z konieczności przyzwaczajali się do tego uczucia.Podejrzewam,że wcale nie czuli proszku w płucach czy gardle,bo ich organizm już przywykł do tego.Obserwowane osoby przez Judyma są zniszczone,ich twarze są szare lub blade,co wskazuje na okropne warunki i nieprzejmowanie się życiem ludzkim.
W „Nad Niemnem” praca dla człowieka to najwyższa wartość,miara jego duszy.Pracochłonne żniwa są jak święto bądź tradycja.Praca daje społeczeństwu radość,robią to wspólnie,ciesząc się przy tym i rozmawiając.To dla ludzi coś,z czego czerpią satysfakcję i radość.
„…W porze żniw na tej rozległej równinie ziemia wydawała się złotym fundamentem dźwigającym błękitną kopułę i okrytym ruchliwym mrowiem drobnych istot…”
Ten fragment ukazuje jak ważna dla ludzi była praca.Traktują ją jak coś wyjątkowego i wartościowego.Kochają to robić,łączą się z naturą.Wierzą,że ta czynność wykonywana przez nich cyklicznie wyznacza ich drogę i ma wielki wpływ na ich życie.Praca w „nad Niemnem” jest wesoła,motywująca,jednocząca ludzi i lekka dla społeczeństwa.
Przedstawienie postaci we fragmencie „ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego jest naturalistyczne.Opis ukazuje ich dramtyczną sytuację z dokładnym opisem ich wyniszczonego wyglądu i smutku na twarzy.Praca ich postarza i niszczy.
„…Na spalonych,brzydkich,żydowskich wargach co pewnien czas łkał milczący uśmiech,w którym zapewne skupiło się i w którym z musu zwyrodniało westchnienie zaklęsłej,wiecznie łaknącej powietrza,suchotniczej piersi…”
Fragment przytoczony powyżej w bardzo dokładny i trafiający do czytelnika sposób opisuje wygląd jednego z pracowników fabryki.Wzbudza smutek,żal czy nawet gniew.Ludzie przez narratora są przedstawiani w połączeniu z uczuciami osoby patrzącej na ich wygląd i zdrowie.Zapewne dlatego,iż narracja jest personalna czyli z punktu widzienia Judyma.
„…Spojrzał na Judymową takim wzrokiem,jakim patrzeć by mogło chyba koło trybowe na drugie koło,gdyby tamto w biegu stanęło…”
Pracownicy są porównywani do maszyn.To straszne,że człowieka można przyrównać do rzeczy.Sami wzajemnie traktują się bez żadnych uczuć,wspólczucia.Ich praca jest automatyczna,nie rozmawiają ze sobą,tylko wykonują to co im nakazano.Chcą zrobić co do nich należy,aby zarobić grosze na życie.Nikt tam nie patrzy na własne zdrowie,urodę i osoby obok.
W „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej ludzie przedstawieni są w sposób wesoły,powodujący uśmiech na twarzy czytelnika.Społeczeństwo pracujące przy żniwach jest radosne,rzeźkie i zmotywowane.
„…chłopak,z czerwoną twarzą i rzędem białych zębów w wiecznym,gapiowatym uśmiechu ukazywanych,wiązał snopy…”
Opis człowieka ukazuje jego wygląd zewnętrzny,ale nie ma w nim wyniszczenia.Wzbudza pozytywne uczucia w czytelniku.Jednak narracja obiektywna jest bardziej ogólna od personalnej,pomaga oddać rzeczywistą sytuację,lecz bez powiązania z uczuciami.
„…Z góry widziane-jubilerowie obracający w swym ręku najdroższy metal ludzkości,artyści urabiający postać świata…”
Ludzie porównywani są do artystów,jubilerów-osób ważnych i uznawanych wśród innych.Nikt nie sprowadza człowieka do przedmiotów.Każdy pracujący nie zamyka się,lecz rozmawia z innymi,śmieje się i pamięta o osobie obok.Każdy z nich ma swoje obowiązki,wykonuje je dokładnie i rzetelnie,ale potrafi przy tym zagadać do innych.
Podsumowując stwierdzam,iż praca i przedstawione osoby w porównywanych przeze mnie fragmentach zupełnie się różnią.W „Ludziach bezdomnych” praca jest monotonna,nudząca,wykonywana mechanicznie.Negatywnie wpływa na zdrowie pracowników,wyniszcza ich organizm,postarza wygląd.Praca to obowiązek,robiony tylko po to,aby mieć za co życ.W „Nad Niemnem” praca jest zupełnym przeciwieństwem.To czynność wykonywana chętnie,dająca poczucie spełnienia,poprawiająca nastrój i zdrowie.Ma pozytywny wpływ na ich urodę,wręcz odmładza.Ludzie traktują żniwa jak tradycję,łącząc się przez to z naturą.Jest to wyznacznik miary człowieka.Sposób przedstawienia ludzi również jest różny.W powieści Stefana Żeromskiego ludzie są przedstawieni w naturalistyczny sposób.Narrator eksponuje ich wyniszczenie w bardzo dokładny sposób.Ludzie przyrównywani są do maszyn.W czytelniku wzbudza negatywne uczucia.W powieści Elizy Orzeszkowej opis ludzi jest wesoły,żywy i wzbudzający pozytywne uczucia u czytelnika.Tutaj człowiek porównany jest do artysty,jubilera,kogoś pracowitego i wartościowego.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 16 minut