profil

Kartka z dziennika bohatera wiersza K.K. Baczyńskiego "Z głową na karabinie"

poleca 89% 102 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Środa. Wczoraj znów truchlałem całą noc. Ze strachu. Bo bombardowali. Dużo bombardowali. Stolica płonie. Śródmieście i Powiśle chyba. Nie nas. Na szczęście. Bo tak się bałem. Że w nas, że w sąsiednią kamienicę, że w pobliżu. Jednak nie. Na szczęście. Jestem strasznie zmęczony tym całym powstaniem, walką, układaniem barykad… Brakiem snu. Znów nie spałem. Przez to bombardowanie. Najwyżej zapadałem co chwila w urywaną drzemkę. Śniłem. Śniło mi się moje dzieciństwo, zabawy, koledzy z podwórka. Pamiętam jak graliśmy w piłkę na podwórzu kamienicy. Stałem na bramce. Albo jak w niedzielę z rodzicami szliśmy na Bielany. Na karuzelę. Ale… To już nie wróci. Nigdy już tatko nie pójdzie ze mną, z mamusią…

Budzę się. Znowu bombardują. A podobno nie mieli. Uczucie głodu wróciło ze zdwojoną siłą. Wczoraj mieliśmy tylko jakiś rosół. Z gołębia. Przypomniało mi się, że gołębie są ptakami pokoju. Och, jak bardzo bym chciał. Żeby nastał. Gdyby to ode mnie zależało, gdybym miał taką moc… zniszczyłbym broń całego świata. Nienawidzę wojny. Z całego serca nienawidzę. Ale wiem że walczymy po słusznej stronie. O kraj. O tą niepodległą ojczyznę w której się wychowałem. I w takiej chcę umrzeć. Na niepodległej ziemi. Splamionej krwią, ale niepodległej.

Nagle słyszę huk. To bomba wpada. Do nas? Nie. Do sąsiedniego domu. Biegnę na pomoc. Zresztą wszyscy też. To zapalająca. Zaczynamy gasić. Czym się da: ziemią, wodą, szmatami. Udało się. Na szczęście. Dużo go potrzeba w tym powstaniu. Ja jeszcze żyję. W takich chwilach jak tamta się działa; nie myśli się co groźne i tak dalej. Ale potem… Przychodzi zwątpienie. Czy nie lepiej się poddać temu wszystkiemu? Czy nie lepiej biernie czekać? Przecież co się ma stać i tak się stanie. Ale ojczyzna, ale to dzieciństwo… Czy to powróci? Przecież co znaczę ja jeden. Walczą setki. Ale jakby za moim przykładem poszli inni? Co wtedy? Nie. Trzeba zacisnąć zęby i stanąć do walki. Przecież tato… On zginął. Zginął w tej sprawie. Wiec muszę. Muszę walczyć, chociażby po to, ażeby móc ojcu w oczy spojrzeć. W niebie. Prędzej czy później spotkamy się tam. Prędzej? BUM! Kolejna bomba. Wcale nie daleko. Czy później? Słyszę płacz. Nie dziecka. Zajrzałem obok. To jeden z kolegów. Wahałem się. Może będzie mu wstyd? Odwrócił się. To był Franek, „Pewny”. Pseudonim dostał taki, bo nigdy się nie łamał. Do każdej akcji zgłaszał się jako jeden z pierwszych. Nic nie mówił. Zapytałem głupio: „Coś złego?”. Skinął głową. Nie wiedziałem co robić, więc tylko mu powiedziałem, że jeśli chce porozmawiać o tym, niech przyjdzie. Nie przyszedł. Jakiś czas potem, dowiedziałem się. Zginęła mu matka. Nie wiem czemu nie chciał rozmawiać. Wiedział przecież że straciłem ojca… A czy ja bym chciał? Sam nie wiem…

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 2 minuty