profil

Losy Cezarego Baryki widziane jego oczyma.

poleca 85% 501 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Stefan Żeromski

Jest rok 1900, zaczyna się już czuć niepokój, niepokój mówiący o konflikcie, który ma wkrótce wybuchnąć. Wtedy właśnie przychodzę na świat, tu w dalekim Baku. Moi rodzice są Polakami. Nie docierało do mnie wtedy słowo Polska, było czymś dalekim, bo czymże jest kraj, którego faktycznie nie ma, który nie istnieje na mapach. Czy może to pojąć dziecko? Ojcem moim był Seweryn Baryka, matką Jadwiga z Dąbrowskich. Oboje rodzice byli patriotami oboje już nie żyją.

Moje dzieciństwo było wspaniałe, mogłem robić wszystko, co mi się podobało. Jazda na rowerze, konno wszystko to było w zasięgu mojej ręki. Gdy ojciec pojechał na wojnę było mi, według mnie, jeszcze lepiej. Nie liczyłem się z matką, byłem wolny, nikt nie narzucał mi żadnych zasad, nikt nie ustalał norm, których trzeba przestrzegać. Szkoła? Z gimnazjum mnie wyrzucono, doprowadziła do tego moja sprzeczka z dyrektorem, w wyniku, której pobiłem go. Wtedy wpadłem już całkiem w sidła rewolucji. Chłonąłem wszystko jak gąbka. Idee, hasła, programy komunistów – wszystko wydawało się piękne, rewolucję postrzegałem jako wyższą potrzebę, jako prawo moralne. Jak ja to żywiołowo przedstawiałem mojej matce. Matka, ile jej zawdzięczam nie jestem w stanie opisać, gdyby nie ona nie przeżyłbym tu w Baku. To ona biegała, kupowała, gotowała, cerowała, robiła wszystko abym był szczęśliwy, a ja tego nie zauważałem. Gdy jednak zaczęło nam się gorzej powodzić dostrzegłem jej trudy i zmęczenie, jakie się z tym wiązało. Gdy ją złapano przy tej części skarbu, którą schowała było mi jej bardzo żal. Była już chora, a katorżnicza praca już tylko przyspieszyła wyrok. Matka umarła. Dopiero po jej stracie zrozumiałem jak cenną była dla mnie osobą. Chodziłem do niej na cmentarz.
Dopiero wtedy dostrzegłem rewolucję taką, jaka była ona naprawdę – krwawą i pełną zła. Wtedy też słowo Polską nabrało to dla mnie znaczenia, dzięki temu że byłem Polakiem ocalałem, skierowano mnie do pracy przy grzebaniu zwłok. Nigdy nie zapomnę oczu tej martwej dziewczyny. Ta praca była koszmarem, chociaż to tam odnalazł mnie ojciec. Uciekliśmy.
Nie potrafię wyrazić radości, jaką wtedy czułem, to było coś wspaniałego byliśmy razem z ojcem w drodze do Polski, do kraju, za który walczył on Seweryn Baryka. Opowiadał mi o szklanych domach, nie zrozumiałem go wtedy, wziąłem te słowa dosłownie. Ciężka była ta nasza droga do ojczyzny. Nie dane nam było razem ją zakończyć, ojciec zmarł po drodze, pochowali go w jakiejś wiosce przy stacji, nie chciałem jechać dalej, ale siłą mnie do tego przekonano.

Wreszcie byłem w Polsce, byłem w swojej ojczyźnie. Jakże wielkie było moje zadziwienie gdy nie ujrzałem szklanych domów. W tym kraju było szaro i smutno. Udałem się do Szymona Gajowca, człowieka, który kiedyś kochał moją matkę. Wiele mi pomógł, zacząłem studiować medycynę. Nie było lekko ale dawałem sobie radę, zrozumiałem czym jest Polska i nie wahałem się gdy trzeba było jej bronić. Walczyłem, to właśnie na wojnie poznałem mojego przyjaciela Hipolita. Gdy wojna się dla nas zakończyła Hipolit Wielosławski zabrał mnie ze sobą do Nawłoci. Tam miałem okazję poprzyglądać się zachowaniu szlachty. Ich rozrywki polegały głównie na jedzeniu, piciu i spaniu. Nie mogę skłamać podobało mi się to. Takie życie pociągało mnie, choć wiedziałem, że jest ono oparte na wyzysku chłopów. Jednak w Nawłoci czułem się dobrze. Byłem tu w centrum uwagi, przeżywałem miłość, kochano i mnie. Zakochały się we mnie aż trzy kobiety, ja kochałem tylko jedną z nich – Laurę. Karolina podkochiwała się we mnie, a Wanda, czego mogłem się domyślać, kochała mnie na zabój, aż do przesady. Ten podlotek otruł Karolinę, tylko mnie to wiadomo, domyśliłem się tego, wiem to na pewno. Ja jednak kochałem Laurę, kochałem ją miłością szczerą, szaloną, jedyną. Nigdy nie zapomnę jej słów, wszystkich spotkań – jawnych i potajemnych. Tak, potajemnych moja ukochana była bowiem zaręczona z niejakim Barwickim, ten bufon nic dla niej nie znaczył potrzebne jej były jego pieniądze. Ona kochała mnie. Jednak ja wszystko zaprzepaściłem gdy Barwicki mnie nakrył w Leńcu, nie dość, że pobiłem jego to także uderzyłem Laurę. Nie podaruje sobie tego, jak ja mogłem to zrobić. Nie było rady pomieszkałem trochę w Chłodku i wróciłem do Warszawy.

Tu na nowo podjąłem studia medyczne. Mieszkałem z niejakim Buławnikiem, on zawsze miał pieniądze. Można u niego było zaciągać kredyty. Dorabiałem sobie pracując z panem Gajowcem. Pisze on bowiem książkę o Polsce nowożytnej, a ja mu w tym pomagałem wyszukując fakty. Tak toczyło mi się życie w Warszawie, studia, praca z Gajowcem, dom. Całe szczęście, że odwiedzał nas Antoni Lulek. Ten chorowity student prawa był przesiąknięty ideami komunistycznymi, wierzył we wszystko jak ja wówczas w Baku. Była między nami jedna różnica – ja widziałem rewolucję, on nie. Kiedyś zabrał mnie na zebranie komunistów, pamiętam zabrałem wtedy głos. Chyba nie takich słów spodziewał się po mnie Lulek, oburzenie było ogromne, ja byłem też zdezorientowany. Nie wiedziałem w co wierzyć, nie wiedziałem kto ma rację. Pobiegłem do pana Gajowca ale on też nie rozwiał moich wątpliwości.

Byłem rozdarty, traciłem nadzieję gdy pewnego dnia dostałem list od Laury, mojej Laury. Popędziłem do Ogrodu Saskiego. Tu dowiedziałem się od niej jak cierpi ze swoim mężem, tym bufonem Barwickim. Co ja narobiłem, po co mi była tamta awantura, gdyby nie moja porywczość byłbym teraz z nią szczęśliwy. Teraz jest już za późno, nie mogę być już z moją ukochaną. Nie ma już teraz we mnie rozterek, wiem już co zrobię. Pójdę, pójdę ale nie z nimi wszystkimi, pójdę sam. Ja Cezary Baryka…

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut