profil

"Medaliony" - Zofia Nałkowska - Polska literatura współczesna

Ostatnia aktualizacja: 2022-07-25
poleca 85% 272 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

BIBLIOGRAFIA


Urodzona w roku 1884 Zofia Nałkowska tworzyła na przestrzeni trzech epok literackich: Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego i tzw. literatury współczesnej. Debiutowała w roku 1906, kiedy to ukazała się jej powieść "Kobiety”. Najważniejsze powieści Zofii Nałkowskiej powstają w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to wydana powieść polityczna "Romans Teresy Hennert " i "Granica ". Po drugiej wojnie światowej pisarka zasiada w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce i wtedy właśnie ukazują się jej "Medaliony ".

KŁOPOTY Z ZASZEREGOWANIEM GATUNKOWYM


"Medaliony” Nałkowskiej to przykład tzw. prozy dokumentalnej. Całość traktować należy raczej jako zbiór ośmiu opowiadań, a nie nowel. Nowela jest gatunkiem o wiele bardziej zrygoryzowanym pod względem formalnym. "Medaliony” mają charakter częściowo sprawozdania, a częściowo zaś protokołu z przesłuchań świadków zbrodni. Dominuje narracja, narrator jest tu konstrukcją abstrakcyjną, na plan pierwszy wysuwają się relacje bezpośrednich świadków przedstawianych wydarzeń.

CZAS I OKOLICZNOŚCI POWSTANIA KSIĄŻKI ORAZ CZAS AKCJI:


W czasie swojej pracy w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich Zofia Nałkowska zetknęła się wieloma szczególnie wstrząsającymi świadectwami bestialskich zbrodni, które hitlerowcy popełniali na Polakach. "Medaliony” powstały tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, w roku 1945, pierwsze wydanie ukazało się roku 1946. Nałkowska oparła się przede wszystkim na relacjach ocalałych ofiar hitlerowskich zbrodni, wizjach lokalnych miejsc kaźni i zeznaniach świadków. Poszczególne opowiadania traktują o wydarzeniach, które miały miejsce w okresie okupacji niemieckiej w Polsce i w obozach koncentracyjnych ( Oświęcim ).

CECHY STYLU


"Medaliony” charakteryzują się w warstwie językowej skrajnym autentyzmem, suchą i beznamiętną narracją, ograniczeniem do niezbędnego minimum komentarza autorskiego oraz brakiem dygresji, moralizowania, wyciągania wniosków.

ZNACZENIE TYTUŁU


Tytuł kojarzy się przede wszystkim z określeniem nagrobkowych fotografii ludzi zmarłych. Książka Zofii Nałkowskiej to pomnik, który autorka próbuje postawić dla upamiętnienia wszystkich ofiar faszyzmu, ludzi, których hitlerowcy torturowali i zamęczali nie tylko w Polsce. Zresztą "Medaliony” można odbierać również uniwersalnie, jako przestrogę przed jakimkolwiek ludobójstwem, zabijaniem w imię obłąkanych ideologii i chorych ambicji.

MOTTO KSIĄŻKI


"Ludzie ludziom zgotowali ten los” – budzi odruchowe skojarzenie z przysłowiem "Człowiek człowiekowi wilkiem ( jest )”. Wybór takich słów przez autorkę wyraźnie sugeruje, że książka powinna stać się pretekstem do rozważań na temat ludzkiej natury i zdolności człowieka do popełnienia najgorszych zbrodni na innych ludziach. O postępowaniu okrutnym, bezwzględnym mówimy, iż są czyny, do popełnienia których normalni ludzie nigdy nie byliby zdolni. Tymczasem przykłady zbrodni hitlerowskich, z którymi zetknęła się Nałkowska, wyraźnie udowodniły, że są ludzie mogący zachować się jak najbardziej dzikie bestie.

STRESZCZENIE

"Profesor Spanner”


Pewnego majowego dnia w piwnicy jednego z pawilonów, należących do gdańskiego Instytutu Anatomicznego, zostaje przeprowadzona wizja lokalna. "Zwiedzającym "towarzyszą dwaj profesorowie – lekarze, koledzy Spannera. W wielkich betonowych basenach spoczywają stosy ludzkich, bezgłowych zwłok w liczbie około 350, podczas gdy na potrzeby Instytutu wystarczyłoby kilkanaście. Głowy są składowane w dwóch osobnych kadziach. Znajduje się jeszcze kilka pustych, dopiero co wykończonych, basenów. W samym zaś pawilonie na palenisku stoi kocioł, w którym pływa wygotowany, odarty ze skóry ludzki korpus. W skrzyni leżą cienkie płaty oczyszczonej z tłuszczu skóry ludzkiej. W pomieszczeniu tym znajdują się jeszcze słoje z sodą kaustyczną, piec do spalania odpadków i kości oraz kawałki białawego, chropowatego mydła i powalane zeschłym mydłem foremki. Przed Komisją przesłuchiwany jest młody więzień. Jest gdańszczyźnianinem. Jako ochotnik walczył na wojnie i został wzięty do niewoli, skąd uciekł. Jego ojca zabrano do obozu koncentracyjnego, on zaś otrzymał po pewnym czasie pracę preparatora zwłok u profesora Spannera, anatoma, wykładowcy na uniwersytecie. Oglądaną wcześniej oficyną wykończono w 1943 roku i wówczas profesor sprowadził "maszyny do oddzielania mięsa i tłuszczu od kości”. Od 1944 roku studenci biorący udział w kursie preparatorskim z polecenia profesora odkładali osobno oddzielany tłuszcz, który nocą był zabierany przez robotników, a później – w czasie wolnym od zajęć – przetwarzany w ciągu kilku dni na mydło. Spanner był członkiem partii i "zgłosił się do SS jako lekarz ". W styczniu 1945 roku opuścił Gdańsk. Ciała były dostarczane początkowo z "domu wariackiego ", z obozu w Stutthoffie "i z całego Pomorza. Dopiero jednak gilotyna ustawiona w gdańskim więzieniu dostarczyła wystarczającej liczby zwłok. Przesłuchiwany stwierdza, że jedno ciało ludzkie dawało około 5 kg tłuszczu, zaś jednorazowo na mydło było przerabianych około 75 kg tłuszczu. Twierdzi on też, że nie powiedział, iż wyrabianie mydła z ludzkiego tłuszczu jest przestępstwem. Jego ostatnie stwierdzenie brzmi: "W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić z niczego ".

Po południu zeznają dwaj koledzy profesora Spannera. Obaj oświadczają, iż nie wiedzieli o istnieniu ukrytej fabryki mydła. Obaj również stwierdzają, iż znając Spannera mogli przypuścić, że jest on zdolny "do wyrabiania mydła z ciał umarłych skazańców i jeńców ". Jednak rożna byłą dla nich motywacja, jaką mógł się kierować Spanner. Dla jednego oczywiste jest, iż anatom - jako "karny członek partii” – wykonałby każdy otrzymany rozkaz. Według drugiego z lekarzy do takiego postępowania mógłby Spannera skłonić "wzgląd na stan ekonomiczny kraju”, gdyż, "Niemcy przeżywały wówczas wielki brak tłuszczów ".

"Dno”


Wspomnienia snuje starsza kobieta, która nie oczekuje od otaczających ją ludzi niczego oprócz życzliwości. Opowiadanie jest chaotyczne, jednak wyraźnie zaznaczone są najbardziej charakterystyczne i wstrząsające epizody. Męża jej po raz ostatni widziano w obozie w Pruszkowie. Jej dzieci należały do
"organizacji”. W mieszkaniu odbywały się tajne lekcje. Syn został aresztowany w czasie powstania warszawskiego, a ostatnia wiadomość od niego nadeszła w styczniu.

Matka została aresztowana razem z córką. Początkowo przebywały przez dwa miesiące na Pawiaku. Tam rozstrzelanie nigdy nie wzięło ‘ zdrowego człowieka ‘ – zawsze najpierw "ścigano krew dla żołnierzy”, albo robiono rozmaite zastrzyki. Z opowieści współwięźniów dowiedziała się też o pozostawianiu ludzi na żer szczurom. Owa kobieta uniknęła innych rodzajów tortur, poza biciem gumową pałką w czasie przesłuchań. Następnie została przewieziona do Ravensbrück, gdzie przebywała przez trzy tygodnie. Tam przeprowadzano na kobietach różne eksperymenty medyczne. Wreszcie trafiła do lagru w Bunzig, gdzie pracowała w pobliskiej fabryce amunicji. Panował tam głód, zaś więźniarki musiały pracować po 12 godzin dziennie "ciągle w dymie i gorącu ". Za najbłachsze przewinienia musiały stać 12 godzin na mrozie czy deszczu lub były zamykane w bunkrze ( razem z ciałami tych, które umarły z wycieńczenia w czasie pracy czy apelu ) i głodzone. Często zdarzało się więc, iż zamknięte w bunkrze kobiety żywiły się trupim mięsem. Kobiety chore były również wrzucane do owych bunkrów i tam umierały. Ostatnim wspomnieniem jest transport w bydlęcych wagonach z Pawiaka do Ravensbrück. Załadowane po 100 do jednego wagonu były więzione w zamknięciu przez siedem dni. Na jednym z dłuższych postojów – słysząc nieludzkie wycia z wnętrza – niemiecki oficer "od drugiego pociągu, który wiózł rannych żołnierzy "zainteresował się transportem i udało mu się uzyskać pozwolenie na otwarcie wagonów. Niemiec był przerażony tym co zobaczył. Pozwolił kobietom wyjść i choć z grubsza doprowadzić się do porządku. Kilka więźniarek zwariowało. Zostały one zaraz po przyjeździe do obozu rozstrzelane. Fakt, iż niektóre nie wytrzymywały psychicznie, nie wywołał zdziwienia opowiadającej.

"Kobieta cmentarna”


Droga do cmentarza wiedzie obok muru, za którym rozciąga się zniszczone i wymarłe getto żydowskie. W alejkach widać kobietę, która zajmuje się kwiatami rosnącymi na grobach. W jej umyśle wciąż rozgrywa się dramat mordowanych bezlitośnie za murem ludzi, których krzyki i płacz odbierają sen i apetyt tym, którzy mieszkają po drugiej stronie muru. Wciąż widzi ona, jak z podpalonych domów, z których prześladowcy nie pozwalają wyjść, matki "wyrzucają z okna na bruk "swoje dzieci, "a później wyskakują same ". Stale prześladuje ją obraz i odgłosy spadających na ulicę ciał tych, którzy "wciąż tak wyskakują, którzy wolą wyskoczyć, niż się za życia spalić w ogniu ".

Autorka snuje też rozważania na temat śmierci. Stwierdza między innymi, że w czasie wojny "śmierć zwyczajna, osobista, wobec ogromu śmierci zbiorowej wydaje się czymś niewłaściwym. Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć ". Jednak "rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru ".

"Przy torze kolejowym"


Jedyną i właściwie ostatnią szansą uniknięcia pewnej śmierci przez ludzi wiezionych towarowymi wagonami do obozów byłą ucieczka z transportu. Ci, którzy się na to decydowali musieli mieć wiele odwagi, gdyż ryzyko było wielkie. Należało oderwać z podłogi wagonu kilka desek, a następnie zejść na oś i stąd próbować skoku na tor lub – pomiędzy kołami – na jego brzeg. Często kończyło się to śmiercią pod kołami albo uniemożliwiającymi dalszą ucieczkę uszkodzeniami ciała. W takiej sytuacji nalazła się ”kobieta leżąca przy torze ". Wyskoczyła ona nocą razem a kilku innymi osobami, jednak uciekinierzy zostali zauważeni i troje z nich dosięgła seria z karabinu maszynowego. Dwaj mężczyźni zginęli na miejscu, ona zaś została postrzelona w kolano. Wkoło niej od rana przystawali ludzie, ale nikt nie chciał ryzykować udzielenia jej pomocy ( za co groziła śmierć ).

Pewien młody człowiek stał w tym miejscu dłużej niż inni. Poprosiła go, aby kupił jej w aptece weronal. Odmówił. Po pewnym czasie poprosiła tego samego mężczyznę o kupienie wódki i papierosów. Tym razem spełnił prośbę. Jakaż stara wieśniaczka ukradkiem podała rannej kubek mleka i chleb i szybko odeszła. Gapie rozeszli się w momencie, gdy pojawiło się dwóch policjantów. Pozostał tylko ów mężczyzna – nie wiedząc, co robić – odeszli, nie reagując na jej prośbę, aby ją zastrzelili. W tym czasie dowiedzieli się, że jeden z dwóch zabitych pod lasem to jej mąż. O zmierzchu policjanci powrócili. Słysząc ponownie prośbę rannej, aby ją zastrzelili, wciąż wahali się, co mają robić. W końcu o rewolwer poprosił młody człowiek, który nie opuszczał kobiety przez cały dzień. Mężczyzna otrzymał broń od jednego z policjantów i strzelił – ku zgorszeniu grupki obserwatorów. Przed południem następnego dnia miejscowy sołtys kazał zabrać i pogrzebać wszystkie trzy ciała. "Opowiadający ‘ owo zdarzenie nie mógł zrozumieć, dlaczego młody mężczyzna strzelił. Przecież "właśnie o nim można było myśleć, że mu jej żal ".

"Dwojra Zielona”


Jest to nieduża kobieta z czarną przepaską na oku, spotkana przez autorkę u jednego z warszawskich optyków, gdzie towarzyszący Dwojrze mężczyzna kupował dla niej okulary i szklane oko. Jest ona 35- letnią Żydówką. 2 lat wcześniej wyszła za mżą za szewca Rajszera, ale pozostałą przy swoim nazwisku panieńskim – Zielona. Jej mąż zginął w 1943 r. w lagrze Małaszewicze. Przed wojną mieszkała w domu na Stawkach, który w 1939 roku został zniszczony podczas bombardowania. Przeniosła się wówczas do Janowa Podlaskiego. W październiku 1942 roku wszystkich Żydów z Janowa przesiedlono do Międzyrzecza, w którym zebrano Żydów z województwa lubelskiego i zamknięto ich w getcie. Stamtąd co dwa tygodnie odchodził transport z Treblinki. Na czas "akcji "Dwojra ukrywała się na strychu i tak udało się jej przetrwać be szwanku do 1 stycznia 1943 roku, kiedy to Niemcy urządzili sobie "zabawę” sylwestrową, wchodząc do mieszkań i strzelając do bezbronnych ludzi. Dwojra, uciekając, wyskoczyła przez okno i wówczas została postrzelona w oko. Do tej pory trzymało ją przy życiu pragnienie przekazania innym ludziom wieści o okrucieństwie okupanta. Trafiła do szpitala, a niedługo potem wraz z reszta Żydów została przewieziona do Majdanka. Tam zgłosiła się do pracy w fabryce amunicji w Skarżysku – Kamiennej. Pracowała po 12 godzin na dobę, przez jakiś czas prawie jak ślepa, gdyż na całym oku zrobił się jej wrzód, ona zaś nie chciała opuścić pracy i udać się do lekarza, była to pewna śmierć. Panował głód i Dwojra wyrwała sobie sama złote zęby, aby za nie kupić trochę chleba; w ten sposób starała się przetrwać. W Skarżysku pracowała przez 13 miesięcy, aż do momentu wyzwolenia przez wojska radzieckie, które zostały powitane z radością, ale bez okrzyków i entuzjazmu – ci, którzy ocaleli, byli zbyt wycieńczeni.

"Wiza"


Opowiada młoda jeszcze Żydówka, która w obozie "była jako Polka ", "miała polskie nazwisko i polskie papiery ". W początkach wojny PRZESZŁA TEŻ NA KATOLICYZM. Do obozu dostała się w październiku i na samym początku pobytu trafiła na "wizę ". "Wizą "była to w obozie "łąka pod samym lasem, pod drzewami”, gdzie więźniarki stały "na zimnie przez cały dzień be zjedzenia i bez żadnej roboty. Blok musiał był czysty, sprzątanie i czyszczenie trwało kilka dni. A one tam stały”.
Były tam Francuzki, Holenderki, Belgijki, dużo Greczynek, Polki i Rosjanki. Kobiety, które tam stały, były wynędzałe, brudne i owrzodzone. Wiele z nich było ciężko chorych i umierających. Wszystko to trwało przez tydzień. Więźniarki przytulały się nawzajem do siebie i starały się dostać do środka grupy, aby tracić jak najmniej ciepłą. Pewnego dnia Greczynki – najsłabsze i najbardziej ze wszystkich schorowane – zaśpiewały po hebrajsku hymn, który brzmiał "pięknie, mocno i głośno ", gdyż głos więźniarek wzmocniła "siła tęsknoty i pragnienia ". Na drugi dzień była selekcja. Narratorka przyszłą na wizę, ale "wiza była pusta”.
"

Człowiek jest mocny"


W Chełmie, na skraju wzgórza, stał pałac, nad wejściem którego widniał napis: "Zakład kąpielowy” . Od przeciwnej strony podjeżdżały do niego samochody o hermetycznych skrzyniach ładunkowych, do których ładowano ludzi, zamykano ich i duszono gazami spalinowymi. Samochody te następnie odjeżdżały do lasu Żuchowskiego. Tam wyrzucano ciała, które początkowo były zakopywane, później zaś palone w czterech krematoriach. Zarówno pałac, jak i krematoria zniszczono pod koniec wojny. Relację zdaje Michał P.,” młody wielki Żyd atletycznej budowy, o małej głowie. "Pracował on u Niemców i w czasie eksterminacji Żydów w Kole do takich samochodów zaprowadził ojca, matkę, siostrę z pięciorgiem dzieci oraz brata z żoną i trojgiem dzieci. Nie pozwolono mu jechać z rodzicami. W 1942 roku z Urgaju zabrano go – wraz z kilkudziesięciu innymi zdolnymi do najcięższych prac Żydami – do Chełmna. Tutaj pracował początkowo przy zbieraniu i przenoszeniu porzuconych chaotycznie ubrań. Później zgłosił się do pracy przy zakopywaniu ciał w lesie Żuchowskim. Ciała przechodziły wpierw przez ręce dwóch Ukraińców, którzy obszukiwali je, zbierając dla Niemców kosztowności i wyrywali złote zęby. Tych, którzy po przywiezieniu jeszcze żyli, jak również tych spośród więźniów pracujących przy zakopywaniu, którzy słabo pracowali, zabijano strzałem w tył głowy. Dziennie przywożono około 1100 ciał. Byli to Żydzi z różnych miejscowości. Michał pracował w lesie przez 10 dni. Pewnego dnia wśród ciał spostrzegł zwłoki swojej żony, siedmioletniego syna i czteroletniej córki. Położył się obok nich i chciał, aby go zastrzelono, jednak jeden z Niemców powiedział: "Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować "i biciem zmusił go do powstania. W nocy Michał chciał się powiesić, tak jak uczyniło to dwóch innych więźniów, jednak jeden z towarzyszy odwiódł go od tego zamiaru. Następnego dnia udało mu się uciec z samochodu wiozącego go do lasu. Trafił do jakiejś wsi i ukrył się w stodole. Po dwóch dniach trafił do chłopa, który go nakarmił i pomógł w dalszej ucieczce. Przed odjazdem Komisja udaje się do lasu Żuchowskiego. Tu "w jednym miejscu dół był rozkopany i w sypkim piasku widać było kawałek ludzkiej stopy”. Pokazano też Komisji w głębi lasu miejsce po spalonych krematoriach.

"Dorośli i dzieci w Oświęcimiu"


Proces ludobójstwa był zadziwiająco dobrze zorganizowany, a ponadto nadzwyczaj korzystny dla Niemiec pod względem ekonomicznym – dostarczał między innymi darmowej siły roboczej, pieniędzy i kosztowności ( które rabowano więźniom ), nawozy zaś otrzymane ze spalonych kości, mydło z ludzkiego tłuszczu, skórzane wyroby czy materace z ludzkich włosów były "już tylko produktem ubocznym tego olbrzymiego przedsiębiorstwa państwowego ".
Oświęcim – przykład obozu łączącego doskonale zadania o charakterze politycznym ( "uwolnienie pewnych terenów od ich mieszkańców ") i ekonomicznym ( aby "przeprowadzenie tego zamierzenia nie przyniosło uszczerbku, nie powodowało żadnych kosztów, ale na odwrót” aby stało się zarazem źródłem, z którego można ciągnąć zyski ") – był nie tylko miejscem, gdzie więzieni byli i ginęli ludzie. Był on też dziełem ludzi. "Ludźmi okazującymi tu swoje człowieczeństwo byli między innymi więźniowie- lekarze, którzy starali się innym nieść pomoc i prawdziwą ulgę w cierpieniu. Byli tam też inni: August Glass, muskularny mężczyzna doprowadzający swe ofiary do śmierci nie pozostawiającymi żadnych śladów ciosami w nerki, czy jeden z blokowych, który miał "ambicje "udusić własnoręcznie 15 więźniów dziennie. Ci ostatni to owoc nazistowskiego systemu wychowania, który rozwijał i szczególną pieszczotą otaczał najbardziej krwiożercze i sadystyczne instynkty. Skłonności sadystyczne nie są jednak dla zbrodniarzy żadnym usprawiedliwieniem, gdyż byli oni w pełni świadomi swych czynów.

Dzieci "mniejsze, nie nadające się jeszcze do pracy” kierowano do komór gazowych, zaś selekcjonowano je przepuszczając "pod prętem wysokości jednego metra i dwudziestu centymetrów. Świadome powagi chwili, te mniejsze, zbliżając się do pręta, prostowały się, stąpały wyprężone na palcach, by zaczepić głową o pręt i uzyskać życie”. Doktor Epstein z Pragi w pewien letni poranek spostrzegł między blokami obozu oświęcimskiego w dwójkę "małych dzieci jeszcze żywych ". Na pytanie, co robią, odpowiedziały, że bawią się w palenie Żydów.

Jest to zbiór opowiadań – reportaży, które powstały z materiałów zebranych przez autorkę w trakcie prac Głównej Komisji do Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Stanowią one kolejny wstrząsający dokument ludobójstwa i cierpień ludzkich podczas ostatniej wojny, oraz sygnalizują spustoszenie, które wojna wywołała w psychice człowieka, a którego skutki długo jeszcze miały zdecydowany wpływ na życie i postępowanie tych, którzy przetrwali, szczególnie zaś tych, którzy znajdowali się chociaż przez krótki okres swego życia w samym centrum owych okropnych wydarzeń.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 17 minut

Teksty kultury