profil

"Droga Bilba do Rivendell"

poleca 85% 371 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wstał piękny i słoneczny dzień. Siedząc przy śniadaniu rozmyślałem o mojej dalszej wędrówce. Jestem w pięknej karczmie w Bree, o której wcześniej nie słyszałem. Właścicielem baru jest hobbit, Butterbury, który zaserwował mi pyszną jajecznice. To właśnie od niego dowiedziałem się o poczynaniach Froda i Gandalfa, a przede wszystkim o dziewięciu Nazgulach grasujących na drodze, do Rivendell. Biorąc pod uwagę nowinki postanowiłem obrać drogę miedzy lasem Chetwood,a jeziorem Madgewater na zachód Wichrowych Wzgórz. Chciałem ruszyć już po śniadaniu, lecz spakowanie prowiantu i innych niezbędnych rzeczy zajęło mi cale popołudnie. Jedząc obiad zastanawiałem się nad towarzyszem, który ułatwiłby mi podróż(najlepiej gdyby był to kucyk, ponieważ konie są za duże). Zastanawiałem się skąd go wezmę, gdy dowiedziałem się, że niejaki Bill Ferna ma na sprzedaż dwa kucyki. Po zakupie udałem się z powrotem do karczmy, a że było już ciemno odłożyłem wyjazd do następnego dnia. Schodząc na kolację spotkałem bardzo zdziwionego człowieka w poszarzałym ubraniu i kapturze na głowie. W ustach trzymał fajkę, a jego oczy świeciły jak oczy kota w nocy. Jak się dowiedziałem wyrażał zaniepokojenie. Był bardzo brudny, jego ciało wyglądało jak drzewo sponiewierane przez wiatr. Na butach miał błoto i kurz, co świadczy o wędrówkach po bezdrożach. W ręce trzymał trzymał poszarpany kawałek papieru, a że widać było po nim zmęczenie usiadł przy pierwszym stoliku. Będąc bardzo ciekaw historii przybysza usiadłem przy tym samym stoliku, co on. Zerknąłem na kartkę i zauważyłem na niej moje nazwisko, dlatego pośpiesznie spytałem:
-, Dlaczego ten Bagins jest taki poszukiwany?
- To są bardzo poufne informacje- odburkną
- A jeśli powiem, że to ja jestem Bagins?
- Nie mogę z tobą rozmawiać, ponieważ możesz być szpiegiem.
- Nazywam się Bilbo Bagins i byłem posiadaczem pierścienia. Po namowie czarodzieja Gandalfa odstąpiłem tę rzecz mojemu siostrzeńcowi, Frodowi- powiedziałem dość głośno, więc nieznajomy zaczął mnie przepraszać i weszliśmy do mojego pokoju. Usiedliśmy w fotelach i nieznajomy przedstawił mi swoja historię oraz i wszystkie znane mu informacje na temat pierścienia. Z tego, co mi powiedział wywnioskowałem, iż jest jednym ze strażników Śródziemia i ma na imię Aragorn. O pierścieniu natomiast powiedział, że ten, co go posiada jest narażony na wielkie niebezpieczeństwo. Ja z kolei przedstawiłem mu plan mojej drogi do Rivendell. Zapewnił mnie, że nie muszę się obawiać o losy Froda, gdyż on sam (z prośby Gandalfa) się nim zaopiekuje. Uspokoiło mnie to i udałem się na spoczynek.
Dzień wstał a ja byłem już po śniadaniu. Dopinałem wszystko na ostatni guzik i bardzo się spieszyłem, ponieważ Aragorn stwierdził, że im szybciej wyjadę tym lepiej. Rano powietrze było rześkie i dlatego mój kucyk ruszył cwałem w kierunku północno - wschodnim. Jadąc przez bezdroża już z daleka zauważyłem nieduży las ciągnący się do rozległej równiny. Domyśliłem się, że było to jezioro Madgehater, więc byłem już pewien, że poruszam się w dobrym kierunku. Około południa dojechałem do niewielkiej równiny, która przypominała pustynię. Było tam dużo piasku, a kurz pokrył mnie i kuca. Na tej jałowej ziemi nie było w ogóle wody, więc nie istniniało tam życie, a dwa razy dziennie przechodziły tamtędy burze piaskowe. Gdy przejechałem to niebezpieczne miejsce zatrzymałem się wśród rozłożystych krzewów na odpoczynek i krótki obiad. Tego samego dnia zamierzałem jeszcze dojść do jeziora. Ruszając w dalszą drogę poczułem, że zerwał się lekki wiaterek, a że była wiosna pyłki kwiatów unosiły się w powietrzu. Był to dla mnie zły znak, ponieważ jestem niskiego wzrostu i mam kłopoty z oddychaniem. Zacząłem w pełni funkcjonować, gdy oddaliłem się od tego miejsca, które później nazwałem Dolina Pyłowatych Krzewów. Teraz widząc już dokładnie las skręciłem ostro w prawo by go ominąć, ponieważ w Bree słyszałem kilka historii o dziwnych rzeczach, które tam się wydarzyły. Chertwood z bliska wyglądał jak ciemna otchłań bez dna, drzewa miały kolor zieleni, która topniała w czarnej dziurze. Gdy las miałem już za sobą ujrzałem piękne przejrzyste jezioro. Lustro wody było tak delikatne jak płatki róży po deszczu. Wokół jego wód rozciągał się pas roślin. Z informacji, które otrzymałem od pana Buttrberyego to jezioro miało cudowną moc, a przede wszystkim nie pozwalało się dotykać złym osobom. Przystanąłem na chwilę, aby uzupełnić zapasy wody, lecz podchodząc do jeziora, zauważyłem, że jego tafla zaczęła się odsuwać. Zrozumiałem, że nie zastałem jeszcze uwolniony spod mocy pierścienia, więc odwróciłem się w kierunku kuca. Nagle usłyszałem gruby męski głos:
- Hej Bagins - Chodź ze mną masz umówione spotkanie z moim panem.
- Niby, dlaczego miałbym iść –zdziwiłem się.
- Bo tego - i, tajemniczy rycerz w czarnym płaszczu zaatakował mnie swoim mieczem. Lecz w tej samej chwili wody jeziora nagle podniosły się, a rycerz pośpiesznie uciekł. Oddalając się krzyknął:
- Bagins, jeszcze się spotkamy!
Nie spodziewając się tak szybkiego zwrotu akcji zemdlałem.
Gdy następnego dnia wstałem znalazłem wszystko tak jak widziałem ostatnio. Jedynie kuc jadł trawę i wypoczywał. Zerwałem się na równe nogi, zjadłem coś pośpiesznie i czym prędzej ruszyłem w dalszą drogę. Wędrując po bezdrożach, około południa ujrzałem Wichrowe Wzgórza. Ich czarne szczyty bardzo mnie przeraziły i przypomniały wczorajszą przygodę z "Czarnym Rycerzem". Niestety, zaczęła się pora obiadowa, więc zatrzymałem się na krótki popas. Po upływie godziny ruszyłem dalej, ponieważ zamierzałem dzisiaj dotrzeć do Realm Amor. Jadąc prawie całe popołudnie znalazłem się w miejscu, z którego było widać wszystkie najwyższe szczyty z otaczającego mnie pasma górskiego. 2O stóp dalej ujrzałem ogromne drzewo i właśnie to miejsce obrałem na nocleg. Gdy podszedłem bliżej ujrzałem, że w pniu była dziura. Wszedłem do środka i poczułem, że nie mam gruntu pod nogami. Zacząłem spadać coraz niżej i niżej. Nic więcej nie pamiętam, ponieważ znów zemdlałem.
Obudziłem się w ciemnościach. Nie wiedziałem czy jest dzień czy noc, straciłem rachubę czasu. Znajdowałem się w dziwnym pomieszczeniu podobnym do korytarza. Zacząłem iść prosto przed siebie kierując się światłem dochodzącym z innego pomieszczenia. Poruszając się powoli zauważyłem, że ściany są niezwykle równe, a okute są mocnym i trwałym materiałem. Zdawało mi się, że do końca korytarza zostało zaledwie 10 stóp. Zbliżając się, zauważyłem, że światło oddalało się ode mnie. Wtedy na ścianie wyczułem jakiś guzik. Na początku nie miałem zamiaru go dotykać, bo mogła to być jakaś pułapka, lecz hobbicka ciekawość wzięła nade mną górę. Wciskając go nie zauważyłem żadnych zmian, dopiero po chwili cały korytarz rozświecił się od bardzo mocnych światełek wychodzących ze ścian. Rozglądając się ujrzałem uchylone drzwi do innej sali. Była bardzo duża, a na środku stał wielki posąg wysokiej osoby, której nigdy nie widziałem. Naokoło rzeźby rozmieszczone były jakieś maszyny, obok których krzątali się dziwne stworki mówiące we wspólnej mowie, Języku Śródziemia. Rozmawiali bardzo głośno, więc udało mi się usłyszeć kilka niezbędnych informacji na ich temat. Byli to Lith'owie, mieli dziwne imiona, ponieważ nazywali się cyframi np: pięćdziesiąty pierwszy Lith. W tej samej chwili usłyszałem dziwny dźwięk. Wszyscy zaczęli się zbliżać w moją stronę, więc ukryłem się za jedną z maszyn. Z biegu wydarzeń wywnioskowałem, że była to przerwa obiadowa. Zauważyłem także, ze za tą samą maszyną siedzi jeden z Lith'ów, lecz wiele od nich mniejszy. Wtedy poszedłem do niego i przedstawiłem się grzecznie. Bardzo się przestraszył, ale zaraz rzekł:
- Jestem sto trzydziesty pierwszy Lith
- Jak się tu dostałeś? -spytał Opowiedziałem mu całą historie zatajając sprawę pierścienia. Ostrzegł mnie żebym mówił cicho, bo jego starsi koledzy nie lubią jak ktoś przeszkadza im w pracy. Opowiedział mi także swoją historię. Dowiedziałem się, że lud te jest bardzo spokojny i wykorzystują to najeźdźcy, że jest to cywilizacja pozaziemska mieszkająca na planecie Plante, a chcąc się bronić Lith'owie budują stacje badawcze na innych planetach produkując tam bardzo niebezpieczną broń, o której żadnemu ziemianinowi nawet się nie śniło. Powiedział także, że jest to stacja o nazwie L 12 i tworzy się tu tak silny oręż, który jednym uderzeniem mógłby zniszczyć całą ziemię, dlatego to wymaga bardzo dużego doświadczenia, precyzji i specjalistycznych maszyn, a on jest za młody na wykonywanie takich trudnych zadań. Po ukończeniu opowieści Sto Trzydziesty Pierwszy zaproponował mi bym zamieszkał u niego póki nie znajdzie odpowiedniej chwili, aby zapoznać się mnie z resztą współtowarzyszy.
Minął już tydzień odkąd zamieszkałem w domu Sto Trzydziestego Pierwszego Lith'a na stacji badawczej L 12. Lith'owie jedzą bardzo podobne potrawy do naszych hobbickich, a moi przyjaciel traktował mnie bardzo przyzwoicie. Dzisiaj, gdy sto trzydziesty pierwszy wrócił z fabryki i oznajmił uroczyście, że dziś w czasie podwieczorku będzie mógł mnie przedstawić całej ekipie majstrów i naukowców z planety Plante. – byłem zachwycony.
Wybiła godzina 19.30, czyli czas podwieczorku nie tylko na Ziemi, ale i innych planetach. Wszyscy Lith'owie udali się do stołówki, z której wydobywały się miłe dla nosa zapachy. Wszedłem niepewnym krokiem za jedno z krzeseł i z niecierpliwością czekałem na opinię starszych Lith'ów. Gdy przemawiał mój przyjaciel na twarzach innych współplemieńców widać było grymas, lecz po chwili namysłu mogłem się przedstawić. Sprawiło mi to dużą niespodziankę, że Lud ten nie podaje sobie rąk na powitanie, lecz klepali się po ramionach. Witając wszystkich dwustu pięćdziesięciu, Lith'ów miałem wrażenie, że każdy jest identyczny i nie widać różnicy wiekowej. Najstarszy i najmądrzejszy z nich Trzeci Lith opowiedział mi dokładny cel produkcji maszyn do niszczenia wrogów, a także pochodzenie tego ludu. Dowiedziałem się między innymi, że prowadzą walkę z czarodziejami z planety Magic i żeby skutecznie się bronić musieli osiągnąć wysoki poziom w dziedzinie zbrojenia. Ja także podzieliłem się swoją historią i zapytałem, czy nie mógłbym pożyczyć jedna z tych maszyn, lecz wszyscy stanowczo zaprotestowali, tłumacząc, że gdybym użył tej broni na ziemi wszystko obróciłoby się w pył. Zapytał się mnie też gdzie podążam, a ja oznajmiłem mu i całej reszcie, że idę do Rivendell, grodu Elfów. Trzeci prosił, bym opisał jakiegoś Elfa i jeśli bym umiał coś powiedzieć w ich języku to byłby bardzo szczęśliwy. Po chwili zastanowienia opisałem Elronda, pół człowieka i pół Elfa, a jeśli chodzi o język to umiałem tylko kilka słówek, które zapamiętałem z wcześniejszych podróży. Stary Lith prosił mnie bym nikomu nie mówił o ich cywilizacji i nakazał mi wejść do takiej specjalnej maszyny. Gdy już tam byłem powiedział mi, że to wehikuł czasu, chciałem mu jeszcze coś powiedzieć, ale momentalnie znalazłem się u bram Rivendell. To wszystko było jak jeden długi i piękny sen

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 10 minut