profil

Wczuj się w rolę pilota wycieczki. Opisz (w formie wspomnienia) jedną z wycieczek nad jezioro Świteź.

poleca 89% 103 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Adam Mickiewicz

Był upalny dzień, pomimo niedawnej ulewy. Szliśmy polną drogą; autokar ugrzązł w błocie jakieś pięć kilometrów wcześniej. Autokar- szumna nazwa jak na puszkę na kółkach. Byłam odpowiedzialna za grupę, w końcu byłam ich przewodnikiem. Pierwszy raz pojechałam na Litwę, a tu taki pech. Najpierw opóźniono pociąg o ponad sześć godzin, z czym wiązały się kolejne spóźnienia; firma przewozowa w Wilnie miała dla nas tylko środki transportu pozostałe po przymierzu ze Związkiem Radzieckim. Dobrze, że "autokar" dowiózł nas chociaż do Nowogródka. Piętnaście kilometrów dzielących nas od Płużyn musieliśmy pokonać sami. Moja grupa i tak dzielnie się trzymała. Gdy wreszcie u kresu sił dotarliśmy do miasteczka, pospieszyliśmy do hotelu "Świteź", który wbrew banalnej nazwie okazał się przytulnym zakątkiem. Następnego dnia, zmęczeni po wędrówce, spaliśmy do wieczora. Wieczorem natomiast postanowiłam zaprowadzić moich podopiecznych nad jezioro Świteź, co planowałam przez całą podróż. Otóż nasze biuro podróży zawsze przygotowuje niespodziankę nad jeziorem Świteź. Wśród licznych zarośli ustawiony jest sprzęt nagłaśniający, imitujący legendarne krzyki, jęki, zawodzenia, opisane przez Adama Mickiewicza w utworze "Świteź". Statyści przebierają się za duchy i udają Strzelca ze swą zdradzoną ukochaną. Wbrew pozorom wygląda to realistycznie i, z tego co słyszałam, w poprzednich latach widok ten przestraszył nie na żarty sporo osób. Moja rola polegała na zręcznym wplataniu opowieści i historii jeziora pomiędzy jęki i krzyki umierających, z czym, jak sądzę, poradzę sobie doskonale. Tylko gdzie jest Tomek z ekipy technicznej? Nie mogłam się z nim porozumieć, telefon nie działał w tych lasach. Ale pewnie montują się już nad jeziorem.
Wyruszyliśmy więc tuż przed zachodem słońca. Szliśmy przez ciemny, gęsty las, przez który przebijały się ostatnie promyki zachodzącego słońca. Zanim dotarliśmy do połowy drogi, księżyc zdążył już wzejść i tym razem to jego promienie prześwitywały zza konarów.
Nim się spostrzegliśmy, byliśmy nad jeziorem. Widok był oszałamiający! Jezioro było gładkie niczym tafla lodu, jego powierzchnia niezmącona żadną, choćby pojedynczą falą. Dookoła tego ogromnego zbiornika rosły gęste i, wydawałoby się, nieprzystępne lasy. Tuż przy brzegu, tam, gdzie nie było plaży, rosły najróżniejsze zioła, jakich dotąd nie widziałam. Czyżby to były kobiety z miasta Świteź? Nie, przecież to tylko legenda. W lustrze jeziora odbijały się gwiazdy i księżyc. Wyglądało to, jakby wszystko było podwójne, a my byliśmy w jakimś nieprawdziwym, iluzorycznym świecie. Piękno Świtezi zafascynowało mnie do tego stopnia, że niemal zapomniałam o moich turystach. Zaczęłam opowiadać ściszonym głosem: " Drodzy państwo, to, co nas wszystkich tak zauroczyło, jest Świtezią w całej swej okazałości. Jest to szczególna chwila; radzę ją zapamiętać, gdyż ten sam widok miał przed oczami swojej duszy nasz wieszcz, gdy opisywał Świteź w swoich balladach. Nie dajmy się zwieść jednak widokowi. Nad jeziorem miało miejsce wiele tragicznych wydarzeń. W czasach współczesnych Mickiewiczowi żaden śmiałek nie zapuszczał się nad jezioro. Panowało przekonanie, iż sam bies urządza tu swe harce. Słychać było przerażające krzyki mordowanych, wrzaski przerażonych kobiet..." Wtem od strony jeziora dobył się wstrząsający jęk, do którego po chwili dołączyły następne i następne. Przerodziły się one potem w krzyk strwożonych ludzi. Do dźwięków tych doszły jeszcze szczęk broni, bicie dzwonów i wreszcie
najcichsze, ale najbardziej mrożące krew w żyłach szepty modlitw po litewsku. Trwało to może kilka minut, ale zdawało mi się, jakbym była tam godzinę. Czułam się zamknięta w czarnej, kosmicznej kuli, zarazem w ciemności boru. W pierwszej chwili chciałam uciekać, ale przypomniałam sobie o Tomku i jego dziele. W dzisiejszych czasach można chyba wszystko, to było tak realistyczne... Nagle przypomniałam sobie o mojej grupie. Wszyscy stali w bezruchu, a ich trupioblade, odbijające się w świetle księżyca twarze nasuwały na myśl topielców. Musiałam coś powiedzieć: " Proszę się nie bać, moi drodzy. Te głosy nic nam nie zrobią, będziecie mieli państwo o czym opowiadać wnukom". "Skąd...skąd te dźwięki się wzięły?" spytał zlękniony mężczyzna po czterdziestce. "Pozwolicie, że opowiem wszystko. Otóż przed laty ludzie z Płużyna również zachwycali się pięknem jeziora, lecz żaden śmiałek nie odważył się zapuścić nad Świteź po zmroku. Nocami słyszano głosy podobne do tych, które my słyszeliśmy. Pewnego razu jednak Pan na Płużynach z dziada pradziada po długich i kosztownych przygotowaniach postanowił zbadać przyczynę dziwnych, niepokojących jego lud hałasów. Wykopano głęboki dół, zaczęto budować czółna i łodzie. Pan nie chciał przeciwstawiać się Bogu, więc dał na mszę w niejednym kościele. Nad jezioro przybył ksiądz, który ubrawszy się w ornaty, przeżegnał się i poświęcił wodę. Nagle dół zalała woda, a duchownego próbowano wyłowić sieciami, lecz zamiast niego wyłowiono zjawę. Miała jasną twarz, usta jak korale, mokre, białe włosy. Zaczęła mówić; wielu mężczyzn przestraszyło się. Orzekła, że nikt nie będzie bezkarnie wypływał na wody Świtezi, lecz darowała Panu, ponieważ wywodził się stąd i jego krew płynęła w żyłach zjawy. Potępiła godną kary, pustą ciekawość, lecz wiedziała, że ludzie byli oddani Bogu, więc opowiedziała historię Świtezi stojąc w miejscu, gdzie ja teraz stoję. Tu, gdzie dziś rozciąga się jezioro, na miejscu, gdzie jest piasek, trzciny, stało piękne, kształtne miasto rządzone przez książąt Tuhanów. Świteź kwitła przez długie lata, przez żyzne pola widać było Nowogródek- ówczesną stolicę Litwy. Zjawa z jeziora była córką Tuhana. Niestety, czasy nie były sielankowe; na stolicę napadł car Rusi z potężnym wojskiem. Władca Mendog, nim sprowadził wojska zza granicy, wysłał list do Tuhana z prośbą o pomoc. Książę zebrał pięć tysięcy w pełni uzbrojonych wojów.. Już mieli wyruszać, trąby już zagrzmiały, Tuhana napadły wątpliwości. Uświadomił sobie, że być może prowadzi swoich ludzi na śmierć. I to śmierć za obcy gród- Świteź nie ma innych szańców, jak wojsko. Co stanie się z kobietami i dziećmi, jeśli wszyscy zginą? Jednakże córka uspokoiła ojca, mówiąc, że widziała we śni bożego stróża, który obiecał bronić Świtezi własną piersią podczas nieobecności mężczyzn. Tuhan posłuchał i ochoczo wyruszył na odsiecz Nowogródkowi. W nocy, niestety, Ruś napadła na osadę. Kobiety zamknęły bramę i chciały popełnić samobójstwo, aby uniknąć hańby. Córka Tuhana próbowała zapobiec tragedii, modląc się do Boga i protestując przeciw pogańskiemu zwyczajowi samounicestwienia. Bóg wysłuchał dziewczyny. Zamienił miasto w jezioro, a ludzi w kwiaty i zioła. Trucicielskich właściwości roślin doświadczyli car i jego poddani. Zachwyceni pięknością kwiatów zerwali je i otruli się. Dlatego nie radzę zrywać jakichkolwiek ziół!" To mówiąc, przypomniała mi się historia młodego strzelca i jego pięknej, tajemniczej dziewczyny." Posłuchajcie jeszcze innej, nie mniej tragicznej historii. Dawnymi czasy żył sobie w okolicy młody myśliwy, który spotykał się z piękną, lecz niezwykle tajemniczą dziewczyną. Miłość kwitła, a dziewczyna nie chciała zdradzić swego pochodzenia. Mówiła, że nie ufa mężczyznom, gdyż "słowicze wdzięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary", no co strzelec złożył ukochanej przysięgę wierności. Panna ostrzegła strzelca, że biada mu, jeśli nie dotrzyma obietnicy - spotka go kara, i uciekła. Młodzieniec goniąc ją dostrzegł piękność wynurzającą się z jeziora, która zniechęcała go do tajemniczej lubej kusząc i nagabując, aż ten uległ. Nagle z przerażeniem w oczach dostrzegł w rusałce swoją ukochaną z lasu, lecz było już za późno. Fale pochłonęły ich oboje i podobno do dziś można spotkać ducha dziewczyny i jęczącego chłopca pod wierzbą i..." Załamałam głos. Chmury przysłoniły księżyc. Usłyszeliśmy cichutki jęk, który przybierał na sile. Zza szuwarów wyłoniła się blada, zgarbiona postać. Patrząc na nią, poczułam, jak moja podświadomość robi bilans życia. Postać, jęcząc, zbliżała się w naszym kierunku. Przez dłuższą chwilę wszyscy zamarliśmy w bezruchu. Zaraz jednak każdy wziął nogi za pas. Biegliśmy tak szybko, że zapewne niejedno z nas pobiło rekord świata. Całe szczęście, że droga do hotelu była stosunkowo prosta. Nie pamiętam, jak trafiłam do łóżka. Pamiętam tylko, że przypomniałam sobie, iż muszę pogratulować Tomkowi jego dzieła. Doprawdy wrażenie, jakie zrobił na mnie duch, było piorunujące.
Następnego dnia po obiedzie, gdy wszyscy już ochłonęli po pełnej przygód nocy i odpoczywali, rozmyślając nad wczorajszymi wydarzeniami, do mojego pokoju wpadł Tomek. Ubrany był w zakurzone ubranie, jakby dopiero co wrócił z podróży- na plecach miał ogromny plecak. Po przywitaniu powiedział z przepraszającym uśmiechem "Naprawdę przykro mi, że nie dotarliśmy ze sprzętem na wczoraj. Wiesz, te autobusy. Mam nadzieję, że poradziłaś sobie bez naszych "duchów"...


Ostra

(Ok. 4,5 strony papieru kancelaryjnego średnio szerokim pismem)
(Jeśli to się komuś przydało to piszcie, jaką ocenę dostaliście)

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 8 minut

Teksty kultury