profil

Twórcza i destrukcyjna siła miłości. Przedstaw na wybranych przykładach z literatury.

poleca 85% 134 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
William Szekspir

Twórcza i destrukcyjna siła miłości

Biblijna wersja stworzenia świata mówi, że Bóg stwarzał świat i życie przez sześć dni. Szóstego dnia światło dzienne ujrzał pierwszy człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Adam czuł się jednak samotny, dlatego też Bóg stworzył dla niego towarzyszkę. Tak właśnie narodził się nie tylko świat, ale i pierwsze i zarazem najważniejsze uczucie w życiu ludzi. Jakie? Miłość. No bo jaki mógł być inny powód, dla którego stwórca powołał do życia Ewę? Według mnie kobieta została stworzona tylko po to, żeby kochać i być kochaną.
Nie należy jednak zapominać, że wraz z narodzinami kolejnych ludzi powstały jeszcze inne rodzaje miłości, poza uczuciem łączącym kobietę i mężczyznę. Do jednego kartonu z napisem „miłość” wkładamy dziś patriotyzm, umiłowanie natury i Boga, zażyłość łączącą rodzeństwa, ojca bądź matkę i dzieci, a wreszcie samouwielbienie czyli miłość do samego siebie. Mówiąc o różnych obliczach miłości trzeba uwzględnić ten podział, ja jednak chciałabym sklasyfikować to niezwykle złożone uczucie według zupełnie innego kryterium. W swojej pracy, na podstawie rozmaitych historii z literatury postaram się zaprezentować różne twarze miłości, maski, jakie nakłada, raz stając muzą, która pozwala stwarzać coś nowego, to znów grając rolę destruktora. To, jak wiele różnych obliczy przyjmuje miłość, pomogą mi pokazać zarówno bohaterowie literaccy, np. Stanisław Wokulski czy Makbet, ale także postacie autentyczne, jak Jan Kochanowski czy Petrarka.

„Trzeba wiedzieć, ze nie ma krainy, gdzie by miłość nie czyniła kochanka poetą”
Wolter

Miłość to najgenialniejszy z twórców.

Twórca to ktoś, kto ogarnięty natchnieniem powołuje do życia dzieła sztuki, oddaje siebie innym. Bardzo często przyczyną, dla której poeta sięga po pióro, a malarz po pędzel, jest szeroko pojęta miłość. I nie ważne, czy jest to uczucie spełnione, czy twórca jest szczęśliwy. Miłość, pod każdą postacią ma twórczą siłę, dzięki niej świat staje się bogatszy.
Przykładów w literaturze jest mnóstwo, bo chyba każdy mistrz pióra choć raz napisał coś dla swojej ukochanej osoby. Pierwszy, który w ten sposób stał się nieśmiertelny i zyskał sławę na wieki to Petrarka. W swoich „Sonetach do Laury”, które stanowią zbiór ponad 300 liryków, autor przedstawia mit miłości nieszczęśliwej, ale uszlachetniającej kochanego i kochającego, trwającej wiecznie, rodzącej piękno. Miłość, to według Petrarki, utrata spokoju, przemiana „dzikich na świętych, tchórzów na olbrzymów”. Miłość to także poezja, autentyczna twórczość: „płaczu szukałem, a nie sławy z płaczu”. Jedno jest pewne – dzięki temu, że Petrarka pewnego dnia na mszy w kościele św. Klary ujrzał Laurę i zakochał się w niej bez pamięci, my możemy z całą pewnością stwierdzić, że miłość potrafi ujawnić swoją twórczą siłę.
W tym przekonaniu utwierdza nas jeszcze jeden cykl liryków, także napisany z miłości, z tym, że nie dla kobiety, ale o dziecku. Mam tu na myśli „Treny” J. Kochanowskiego. Utwory poświęcone są zmarłej w wieku 3 lat ukochanej córce autora. Śmierć dziewczynki była dla Kochanowskiego wielkim przeżyciem, ogromną tragedią, nic więc dziwnego, że nie przyjął on tego ze spokojem. Swoje cierpienia opisał w cyklu trenów, z których każdy przepełniony jest rozpaczą kochającego ojca – Urszulka przyrównywana jest do młodego ptaka, do Safony, do podciętej zbyt wcześnie oliwnej gałązki. Podmiot liryczny wyraźnie ją idealizuje, co jeszcze bardziej przekonuje czytelnika, jak bardzo musiał kochać Urszulkę. Nie może się pogodzić z tragedią, jaka go spotkała, w pewnym momencie zaczyna nawet wątpić w istnienie Boga i życia pozagrobowego: „Gdziekolwiek jest, jeśliś jest.”, mówi w „Trenie X”. Dzieli się z czytelnikiem swoimi wątpliwościami, przeżywa kryzys religijny. Ponad wszelką wątpliwość jasnym jest jednak, że to miłość skłoniła go do pisania.
Ale twórcza siła miłości nie polega, moim zdaniem tylko na pisaniu utworów na cześć ukochanego. Tworzenie możemy rozpatrywać też jako wyzwalanie energii z kochającego, skłanianie go do jakichś działań. W tym kontekście twórczą była miłość Stanisława Wokulskiego z „Lalki” B. Prusa. Przyjrzyjmy się jego historii, a właściwie kilku ważniejszym faktom. Gdy poznajemy Wokulskiego, jest on mężczyzną „w sile wieku” – ma 46 lat. Jak dowiadujemy się z pamiętników Rzeckiego, był już kiedyś żonaty, ale nie zaznał szczęścia u boku Małgorzaty, choć to nie rozwód, a śmierć położyła kres ich związkowi. Serce bohatera drgnęło dopiero na widok Izabeli Łęckiej, panny z arystokratycznej rodziny. Od tej chwili wszystko w życiu Stanisława uległo zmianie. Zdobycie serca ukochanej kobiety było jego jedynym celem, determinowało podjęcie każdej decyzji. To dla Izabeli Wokulski wyjechał do Bułgarii, by zbić fortunę, dla niej odkupywał rodzinne pamiątki Łęckich, pojedynkował się z baronem Krzeszowskim, który ją obraził, kupował kamienicę, konia, uczył się angielskiego, żeby jej zaimponować, a nawet chodził do teatru i oklaskiwał jej ulubionego aktora. Wydawać by się mogło, że szczytem jego marzeń będzie ślub z Izabelą, która ostatecznie przyjęła jego oświadczyny. Ale Wokulski był zbyt inteligentnym człowiekiem, żeby cieszyć się z zaręczyn z kobietą, która wcale go nie kochała. I chociaż bohater świata poza nią nie widział, do ślubu nie doszło. „Miłość Wokulskiego pozostaje zagadkową właśnie dlatego, ze on sam o sobie tyle wie, ze tyle słusznych i rozsądnych rzeczy mówią mu inni – i że to nic nie zmienia. Nie może przestać kochać i nie może żyć kochając pannę Izabelę (…)” – pisze Marta Piwińska w szkicu „Miłość romantyczna” i trudno się z nią nie zgodzić, zwłaszcza znając zakończenie powieści. Wokulski próbuje pzecież odebrać sobie życie, a Prus nie wyjaśnia ostatecznie, czy zrobił to naprawdę.
Miłość, jak już powiedziałam, skłania nie tylko do pisania, ale także do innego działania, pomaga radzić sobie z problemami, przeciwnościami losu. To także zobrazowanie jej twórczej siły. Tego właśnie doświadczyli Rodion Raskolnikow i Sonia ze „Zbrodni i kary” F. Dostojewskiego. On znalazł się w sytuacji bez wyjścia – przytłoczony trudną sytuacją materialną i samotnością zabija lichwiarkę, a potem nie może pozbyć się wyrzutów sumienia. Wtedy z pomocą przychodzi Sonia, która pokazuje mu, że mimo ciężkich warunków, można żyć w miarę normalnie. Dziewczyna nie opuszcza Raskolnikowa w potrzebie, można powiedzieć, ze jest jego „dobrym duchem” – to ona namawia go, żeby przyznał się do popełnienia zbrodni. Nawet kiedy Rodion trafia na zesłanie, Sonia cały czas jest przy nim i podtrzymuje go na duchu. Czy gdyby nie to uczucie, Raskolnikow byłby kiedyś normalnym człowiekiem? Myślę, że to właśnie miłość dziewczyny uchroniła go od choroby psychicznej i obłędu, z którego nie można by było już powrócić do normalności. Na Sonię miłość także musiała mieć zbawienny wpływ, bo w jaki sposób wytłumaczyć to, że dziewczyna miała tyle siły, by wyrzec się siebie, wyjść na ulicę, by zarobić pieniądze na wyżywienie rodziny, a jednocześnie nie stracić szacunku dla siebie i chęci do życia? Tyle tylko, ze w jej przypadku oprócz uczucia do Rodiona, duże znaczenie miała także wiara w Boga. Sonia miłowała Stwórcę wierząc, że dzięki religii przetrwa te trudne czasy. Nie można mieć chyba wątpliwości, że Raskolnikow i jego przyjaciółka są przykładami tego, że miłość ma niezwykłą, ocalającą moc. Bo kiedy wszyscy się od nas odwracają, kiedy zamykają się wszystkie drzwi, wszystkie możliwości, pozostaje tylko jedna, „ostatnia deska ratunku”, która pojawia się pod postacią ukochanej osoby.

Czas, żeby podsumować tę część rozważań na temat miłości. Na podstawie przedstawionych przeze mnie historii możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że miłość jest niezwykłym uczuciem. Na tyle niezwykłym, że wyzwala w człowieku talent, skłania go do działań, jakich być może z innego powodu by nigdy nie zrobił.

Ta miłość mnie niszczy!

Miłość jest niezwykła, podkreślmy to raz jeszcze. Niezwykła nie tylko z powodów, o jakich już mówiłam, ale również dlatego, że potrafi zakładać różne maski, pokazywać swe oblicza. Miłość – twórca to jedno z nich, to bardziej przyjemne i atrakcyjne. Ale jest jeszcze druga strona medalu. Jest to uczucie – destruktor, coś, co powoli niszczy i zabija człowieka. Żeby to nie były puste słowa, zacznę od przykładu pochodzącego z przekazów starożytnych Greków i Rzymian.
Jedna z najbardziej znanych par mitologicznych kochanków – Zeus i Hera pokazuje, jak bardzo miłość może zatruć człowiekowi życie. O tym, czy władca Olimpu kochał zonę, mity nie mówią, ale nawet mało spostrzegawczy i domyślny czytelnik może wysnuć własne wnioski na podstawie licznych wzmianek o jego romansach. Hera zaś musiała go chyba darzyć wielkim uczuciem, bo była o Zeusa niesamowicie zazdrosna. Gdy tylko doszła do niej wieść o kolejnej zdradzie, bogini natychmiast mściła się na swojej rywalce. Wykazywała się przy tym niezwykłą pomysłowością – pozabijała dzieci Lamii, a potem odebrała jej sen; zażądała ofiary z jałówki, w którą Zeus przemienił Io, a potem nasłała na nią gza; Semele – inna kochanka boga, spłonęła żywcem, gdy za namową Hery poprosiła Zeusa, by ukazał się jej w całej krasie. Skutki zazdrości bogini były fatalne – kochając niepojętą, chorobliwą miłością Zeusa, zatruła życie nie tylko mężowi i jego kochankom, ale przede wszystkim sobie. Miłość niszczyła ją, bo zamiast cieszyć się z tego, co ma lub znaleźć zrozumienie i ciepło w ramionach innego mężczyzny, Hera marnowała mnóstwo czasu i energii na tropienie niewiernego męża i odgrywanie się na jego nałożnicach.
Takim destrukcyjnym uczuciem była z pewnością miłość z „Makbeta” Szekspira. To, co łączyło tytułowego bohatera i jego żonę zniszczyło tak naprawdę ich oboje. Makbet, kiedy został popchnięty przez Lady Makbet do zbrodni, zmienił się nie do poznania. Z lojalnego i uczciwego poddanego stał się okrutnym i bezwzględnym tyranem, który nie liczył się z niczyim zdaniem. Gdyby nie kochał żony i nie uległ jej, wszystko potoczyłoby się inaczej. A co z Lady Makbet? No cóż, po tym, jak jej mąż zabił Dukana, kobieta postradała zmysły, a końcu umarła. Można się zastanawiać co prawda, czy w tym momencie, kiedy poznajemy bohaterów tragedii, oni ciągle jeszcze się kochają. No może nie, ale gdyby się nie kochali wcześniej, to pewnie nie byliby małżeństwem. A poza tym warto na cały problem spojrzeć jeszcze z innej strony. Zarówno Lady Makbet, jak i jej mąż byli osobami bardzo zapatrzonymi w siebie, mieli chorobliwie rozbudzone ambicje. Czy w ich przypadku popełnię błąd mówiąc, że zgubiła ich miłość własna? Chyba nie, bo gdyby przez chwilę myśleli o kimś innym, a nie tylko o sobie, wszystko mogłoby skończyć się szczęśliwie. Tak czy inaczej, to właśnie miłość sprowadziła na nich nieszczęścia i zniszczyła im życie.
Można by zastanowić się, czy taka destrukcyjną moc ma tylko miłość pomiędzy kobietą a mężczyzną, czy może inne rodzaje miłości też? Przykład Makbeta pokazuje, że miłość własna może być tak samo groźna. Czytając „Konrada Wallenroda” Mickiewicza przekonujemy się, że miłość do ojczyzny też może zniszczyć życie. Mam tu na myśli oczywiście życie Aldony, a nie Konrada, bo to on ponosi winę za to, co się stało. On bardziej dbał o dobro ojczyzny niż o własne, co doprowadziło do tego, że zmarnował życie żonie. Z początku wszystko zapowiadało się wspaniale. Aldona zakochała się z wzajemnością, Walter został jej mężem i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że mężczyzna czuł, iż ma do spełnienia misję – musi ratować swoją ojczyznę spod jarzma krzyżackiego. Dlatego też Konrad opuścił żonę, choć wciąż bardzo ją kochał. Dla Aldony miłość była jedynym sensem życia. Z miłości pozwoliła mężowi odejść, bo wiedziała, że tylko tak może go w jakiś sposób uszczęśliwić, a kiedy odszedł, sama cierpiała do końca swych dni. Próbowała na wszystkie sposoby wypełnić sobie czas, wstąpiła nawet do klasztoru, ale tęsknota za ukochanym nie pozwoliła jej tam zostać i oddać się służbie Bogu. Wreszcie zamknęła się w wysokiej wieży i „tu znalazła grobowiec za życia”. Przez długi czas żyła jak pustelnica, nie mając żadnego kontaktu z ludźmi, później zaczęła prowadzić rozmowy z ukochanym. Konrad poprosił ją nawet, by jeszcze raz spróbowali wspólnego życia, ale Aldona zdecydowanie odmówiła:
„Nie, już po czasie (…)” – mówi,
„nam lepiej takimi pozostać,
Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemi
Złączym się znowu – ale nie na ziemi.”
Do końca pozostała samotna, nieszczęśliwa, a kiedy dowiedziała się, ze jej ukochany popełnił samobójstwo, także odebrała sobie życie.

* * *
Przedstawione przeze mnie różne oblicza miłości to tak naprawdę tylko niewielka część tego, co można powiedzieć na ten temat. Bo w rzeczywistości o miłości można mówić bez końca, gdyż zarówno w życiu jak i w literaturze ma ona bardzo wiele twarzy, a to, jaką założy maskę, zależy jedynie od nas, od naszego charakteru, a także od tego, kogo obdarzymy uczuciem. Jedno jest pewne – jak pisze Mickiewicz w liryku „Snuć miłość”, jest to „moc przyrodzenia”, istota człowieczeństwa, siła natury, tkwiąca w każdym człowieku („moc żywiołów”). Ponadto miłość jest źródłem twórczości, wzbogaca człowieka, zbliża go do nieba (jest „mocą aniołów”, „mocą Stwórcy stworzenia”). Dlatego każdy z nas tak chętnie jej szuka, oddaje się jej bez zastanowienia i cierpi z miłości, nie skarżąc się na swój los.
Na zakończenie chciałabym powiedzieć ze cokolwiek by nie mówić o miłości, to tylko „(…) funkcja fizjologiczna, która zrobiła karierę” (J. Tuwim). Pod różnymi postaciami, przyjmując rozmaite oblicza, istniała od zarania dziejów i miejmy nadzieję, ze będzie istnieć jeszcze przez długie lata.


Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 13 minuty