profil

Postawa dekadencka i jej konsekwencje.

poleca 85% 113 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Scharakteryzuj konsekwencje, jakie za sobą niosła – zarówno w życiu twórców, jak i w literaturze – postawa dekadencka.

Prezentacja tematu:

Czas u schyłku wieku XIX nie był właściwie okresem na tyle nadzwyczajnym by nazywać go wyjątkowym, wybitnie przełomowym, czy szczególnie mocno zarysowanym na tle powszechnej historii. Zwłaszcza, że niemal każdy koniec wieku pojmowany był przez współczesnych jako zwiastun strasznego załamania i końca znanego świata, w wielu kulturach połaczonego z dniem sądu dokonywanego przez czczone istoty nadnaturalne, a co za tym idzie, także podziałem ludzi na zbawionych i potępionych. Ludzie widzący wydarzenia schyłku na własne oczy, mieszkańcy świata końca tamtego wieku, borykali się z tymi samymi problemami, dusze ich trawiła ta sama choroba, która zwykle najobfitsze żniwo zbiera właśnie na przełomie wieków, kierowali się najpospolitszymi ludzkimi emocjami, popędami pierwotnego stanu świadomości oraz przesądami, które jak świat stary goszczą w naszych sercach i rozumach nader często. Nie wiadomo, dlaczego człowiek tak bardzo boi się umownego (w końcu) momentu przyszłej historii, w obrębie którego jeden wiek staje się następnym. W wieku XIX, a właściwie pod sam jego koniec, nastrój lęku charakterystycznego dla fin de siecle (końca wieku) sprowadził na ludzi cień nastrojów, których społeczne przejawy już wówczas nazwano dekadentyzmem od francuskiego słowa decadence, czyli schyłek. Przyczyn takiego stanu zbiorowej świadomości możnaby doszukiwać się pośród wielu czynników, z których zwykle za najważniejszy podaje się swoiste nawarstwienie podobnych, choć mniej widocznych postaw z wieków poprzednich, spotęgowane i przeniesione na szersze grono ludzi. Co to takiego? Bierność, martwota umysłów, szerzący się w środowiskach reprezentantów tej postawy hedonizm rodzący uzależnienia, nędzę i rozwój chorób wenerycznych. Dekadencki światopogląd opierał się właściwie na twierdzeniu, że już wszystko przepadło, że nie ma już nic, czemu warto byłoby się poświęcić, że życie ludzkie tak właściwie jest nic niewarte (Evviva l’Arte!), a sam człowiek może jedynie zczeznąć w śmieciach, które sam wyprodukował. Do najpowszechniejszych pytań tamtych lat należało to jedno, zawierające wątpliwość w sens istnienia nie tylko człowieka, ale również całego świata, bez zakładania ingerencji jakichkolwiek istot związanych z wiarą-, „Po co żyć, po co my żyjemy? Czy cokolwiek z tego ma sens?”
Kim byli dekadenci? Z jednej strony byli to ludzie bardzo wrażliwi, kreatywni i otwarci na piękno. Artyści, jak sami siebie nazywali, tworzący w przeważającej mierze sztukę, pojmowaną również przez nich, jako doskonała, bo powstająca wyłącznie dla samej siebie, niepodporządkowana normom ani moralnemu ładowi, stanowiąca namiastkę tej upragnionej boskości w człowieku, który w całym bezsensie i ironiczności swego istnienia potrafił z nią współżyć. Sztuka dla sztuki, czy raczej sztuka dla tych, którzy wierzyli w jej artyzm, powstawała w umysłach porażonych nie tyle nową, co szczególnie silną postacią choroby końca wieku. I to jest drugi aspekt rozważań nad charakterystyką człowieka zwanego dekadentem. Był to artysta, która wiedział, wierzył głęboko w to, iż jedyną, nieuchronną rzeczą, ku której zmierza człowiek jest koniec, wielki koniec wszystkiego, że nic na tym świecie nie ma sensu, że zawiodły wszystkie możliwe drogi naprawy tego brudnego i podzielonego, jak sądzili dekadenci, miejsca, pełnego obłudy i małostkowości, w którym dominowały pycha i chciwość, a jedyną drogą polepszenia egoistycznie pojmowanej własnej sytuacji (jako jednych z najbardziej pokrzywdzonych) była ucieczka w szeroko i często nieprecyzyjnie pojmowaną niepamięć, graniczącą w marzeniach wielu z niebytem. Ich życie pełne było wiary w niewiarę i choć to oksymoron, przenosi całkiem jasny sens. Oni bowiem nie wierzyli w nic, co wydaje się być właściwym człowiekowi, w jego życie, rolę w społeczeństwie, moc tworzenia nie tylko obrazów, czy melancholijnych wierszy, ale również w potencjał kreowania świata drogą cywilizacyjnego postępu. Jednocześnie bardzo mocno wierzyli, iż mają w tych twierdzeniach pełną rację. Utrzymywali, iż ludzkość nie ma przyszłości, że następuje powolna samozagłada gatunku jedynych na ziemi inteligentnych istot, co wynikało z założenia, iż plany wszystkich poprzednich epok zakończyły się fiaskiem, pogrążając cywilizację w nieładzie, który zgodnie z teorią „ewolucjonizmu organicznego”, wypracowaną jeszcze w pozytywiźmie, osiągnął już swoje apogeum i teraz w miejscu rozwoju pojawiła się degradacja. Dlatego poddawali się rozwijaniu w sobie zwierzących instynktów, częściowo tylko dostosowanych do realiów życia w miastach. Uwielbiali pić alkohol (ulubionym trunkiem Verlaine’a i Baudelaire’a miał być rozcieńczony z wodą w stosunku około 1:5 denaturat, inni zadowalali się wojskowymi prytami) oraz często zażywali silne narkotyki (morfinę, opium), co miało podobno doprowadzić ich do „świętego” stanu opiewanej w utworach lirycznych nirwany. Żyli w nędzy wielkomiejskich środowisk, co jednak nie przeszkadzało im spędzać długich godzin w towarzystwie podrzędnych prostytutek zapełniających ulotne chwile graniczącymi ze zboczeniem grami seksualnymi. Wielu artystów tamtego okresu, jak choćby słynny autor takich wierszy jak „Albatros”, czy „Padlina” (ten drugi był ponoć listem miłosnym do kobiety!), Charles Baudelaire, umarło w piekielnych męczarniach spowodowanych pochwyceniem drobnoustrojów przenoszonych drogą kontaktu płciowego, a w bólu nie ulżyły im nawet narkotyki, przy przedawkowaniu skracające jednak czasowy wymiar cierpienia. Byli to także ludzie, których ze względu na artystyczne zainteresowania oraz zajmowany w społeczeństwie statut, postawę totalnego załamania i poszukiwanie zapomnienia w nieumiarkowanym hedonizmie, nazywano często w ironiczny sposób „cyganerią wielkomiejską”. Choć właściwie to jak inaczej możnaby określić grupę artystów, którzy nie mając czym zapłacić za obiady, czy noclegi, jednocześnie uwielbiali nasładzać się środkami odurzającymi i korzystać z usług najstarszego zawodu na Ziemi? Co warto podkreślić, nazwa ta prezentuje jednak nieco odmienny sposób rozumienia wyrazu Cygan i cyganeria, niż panujący w czasach nam współczesnych. Pod koniec wieku XIX cyganie wcale nie cieszyli się sławą wędrownych mistrzów muzyki i śpiewu, lecz uważani byli za złodziei i oszustów, koczujących po wsiach i lubujących się w hucznych zabawach. Co możnaby w świetle takiej wiedzy rzec na temat życia przeciętnego, dziewiętnastowiecznego dekadenta, to że jego los raczej skłaniał się ku odrętwiałej egzystencji, również ze względu na świadomą bierność, lecz przede wszystkim poprzez stagnację i marnowanie czasu, jaki pozostał do przeżycia. Twórczość znajdowała się niejako na marginesie takiego losu, była odskocznią, choć wielu i tak nie widziało sensu w takiej ucieczce. Alfred Schopenhauer, twórca podstaw filozoficznych i założeń, które przyświecały dekadentom, powiedział, iż żadna droga ucieczki nie stanowi długotrwałego rozwiązania, ani śmierć, ani wyższe uczucia, ani nirwana, ani nawet sztuka. Wszystko to przychodzi trudno, ale bardzo szybko odchodzi pozostawiając spotęgowany ból. Co zatem mieli czynić ludzie pozostawieni sami sobie, prawdziwe uczłowieczenia pesymizmu i rezygnacji, jeśli wierzyli, że nie ma nic, co mogłoby im na świecie pomóc? Otóż wielu robiło to, co wydaje się stosowne, czyli zupełne nic, a nastrój tego nicnieróbstwa przelewali na płótno, czy papier. Inni, którzy przez jednych uważani byli za bohaterów, przez drugich natomiast za tchórzy, odnajdowali siebie we własnej, samobójczej śmierci.

Jak z kolei przenosiła się taka życiowa postawa na tworzoną sztukę? Zależności były bardzo proste: po pierwsze, sztukę tworzono wyłącznie „dla sztuki” i kropka, bez żadnych odwołań do filozofii, czy różnych sposobów jej interpretacji. Zwalniało to z wielu zasad obowiązujących w typowej sztuce, którą dla potrzeb tej pracy nazwijmy zdrową. Po drugie, przenoszono do utworów własne, straceńcze nastroje, stąd przesyt w nich pesymizmu, nieograniczonej wręcz melancholii, stałe podkreślanie bezcelowości ludzkiego życia oraz podnoszony do n-tej potęgi brak jakichkolwiek nadziei i perspektyw na przyszłość dający się odnaleźć nawet w opisach przyrody. W przerwach między tworzeniem dzieł sztuki w takiej konwencji, zajmowano się brutalizowaniem twórczości poprzez zanurzanie w jej czystej postaci brudów wyciąganych nie tyle ze świata, co z własnego wnętrza. Robiono to poprzez eufemistycznie zwane >opisy naturalistyczne< przyrody i człowieka jako jej części, podkreślając nierzadko wyłącznie jego cechy cielesne, pozostawiając kwestię duchowości nietkniętą. Reprezentatywnym utworem tej grupy, (bowiem w wytycznych pracy wyraźnie zaznaczono, by odnosić się do samej literatury) jest „Padlina” Baudelaire’a. Utwór ten skomponowany został na wzór listu, prawdopodobnie listu mężczyzny do kobiety (a może mężczyzny do drugiego, lub kobiety do kobiety?), w którym na zasadzie kontrastu podmiot liryczny zestawia piękno letniego poranka z odrażającym obrazem leżącej w przydrożnym rowie padliny. Typowo dekadenckim symbolem w tym utworze jest stwierdzenie na końcu, iż los padliny jest również ostatecznym losem człowieka, zatem nie ma właściwie z czego się cieszyć, ani tym bardziej po co żyć, „skoro i tak wszyscy zgniją, zjedzą nas robaki”. We wnioskach na ten temat możnaby z kolei zawrzeć spostrzeżenia o sposobie rachowania czasu przez dekadentów: napotykali behemotyczny problem przy próbie oceniania odległości między zdarzeniami, najwyraźniej wydawało im się, że skoro zło istnieje niezmiennie, to życie przeminie w nim bardzo szybko i do tego bezsensownie. Bo jak inaczej można byłoby mówić o upadku, schyłku i bezwartościowości życia ludzkiego, jeśliby się miało świadomość, że ono jest całkiem długie i wiele można zmienić przy odpowiednim nakładzie pracy? Ale to dość subiektywna ocena, zatem nie powinno się nią sugerować przy tworzeniu własnego oglądu na historię tamtego okresu.
Konsekwencją dekadentyzmu w literaturze było z pewnością również bezustanne narzekanie, obłędne użalanie się nad bezsensem i zbliżającym się upadkiem, połączone jak na ironię z brakiem jakichkolwiek przesłanek do działania, w czym twórcy zdawali się samych siebie usprawiedliwiać. Jednak sztuka w wielu utworach, jak np. „Evviva l’Arte” Kazimierza Przerwy-Tetmajera, czy „Albatros” Baudelaire’a zdaje się być tą jedyną istotą, która czyni ludzi lepszymi. W „Albatrosie” artysta jest porównywany do pięknego ptaka, który jednak doskonale radzi sobie tylko w locie. Na ziemi, na okręcie, który można przyrównać do społeczeństwa, pełnego filistrów, żyjącego w oparciu o zysk i wyzysk, jest on zaledwie niezdarną maszkarą, „potykającą się o własne skrzydła”. Kłopotem jednak zdaje się być tu nie sama bezradność po „zejściu na ziemię”, ale notoryczny brak bodźców, które umożliwiłyby rozpostarcie skrzydeł. Czyli „życie nasze nic niewarte”, jak pisał Tetmajer w utworze „Evviva l’Arte!”. Warto nieco lepiej zastanowić się nad tym utworem, czy jak zwą go niektórzy, manifestem. Oprócz wyniesienia sztuki na piedestał, autor zawarł tu również opis realiów środowisk wielkomiejskich („Niech pasie brzuchy nędzny filistrów naród”), oraz podjął próbę wyniesienia artysty niemal do rangi nadczłowieka. Wszystko to jednak w pesymistycznym nastroju czerni i szarości bezsensu tego i wszystkich innych żyć, co stanowi właściwie jakże ironiczną próbe przekreślenia własnych opinii, zawartych uprzednio w tym samym utworze.
Właściwie cała twórczość literacka tamtego okresu opierała się na narzekaniu i ubolewaniu, zatem nikt nie wydawał się wnosić do jej panteonu niczego nowego, przynajmniej nie tego, o czym by inni nie wiedzieli. Warto byłoby się teraz zastanowić, czy dekadenci rzeczywiście nie zaprzeczali własnym poglądom zapisując swoje myśli w postaci utworów literackich. Skoro przecież to wszystko pozbawione jest sensu i na pewno szybko upadnie, to po co pisać, skoro nikt tego nie przeczyta? Przynajmniej my nie musielibyśmy się teraz martwić o kolejne pytanie zadane przez polonistkę, której z założenia trudno dogodzoić, dotyczące na przykład symboliki liczby sylab w wersie, czy ogólnej liczby czasowników w danym trybie zamieszczonych w utworze. To jest właśnie bezsens bezsensu. I takie są polonistki, z czym trzeba się zgadzać, dopóki jest się uczniem.
Pozostaje ostatnia kwestia do rozważenia. Otóż czy dekadentyzm umarł na kiłę wraz z jego ostatnim wyznawcą, czy też przetrwał w nieco zmienionej postaci do dziś? Nad czym wielu zapewne się zastanawiało, odpowiedź na ostatnie pytanie wydaje się być twierdząca. Młodzi ludzie, mieszkający w szarych, anonimowych blokowiskach wielkich miast stanowią elitę dzisiejszego dekadentyzmu, o tyle lepszego od tego z końca XIX w., że podpartego moralnością, bądź co bądź lepiej rozwiniętą niż w przypatku hedonistów tamtych czasów. Ludzie ci wciąż czują brak perspektyw, brak pracy, brak radości na co dzień, a jedyną jej postać odnajdują nierzadko w narkotykach i alkoholu. To oni są dzisiejszą cyganerią wielkich miast, oni tworzą własną kulture i sztukę. Swoje żale przelewają na strofy tekstów hip-hopowych utwórów, swoją ucieczkę w sztukę manifestują poprzez piękne, kolorowe graffiti, a ich codzienność wypełnia monotonny cykl oczekiwania na piątkowe popołudnie przed jednym z bloków. Zadziwiające, że pojawienie się takich nastrojów po raz kolejny zgrało się w czasie z przełomem wieków. Gdzie zatem tkwi problem, co należałoby zrobić, aby uczynić takich ludzi szczęśliwszymi, żeby poznali oni radość jaką można czerpać z samego życia, be zwspomagania go chemikaliami? Nie możemy przecież sprowadzać winy za pojawianie się nawet w nas samych, mniej lub bardziej przejściowych nastrojów dekadenckich, wyłącznie do istoty ludzkich niedoskonałości wypływających z popełnienia przez prarodziców grzechu pierworodnego. I być może posługiwałem się truizmami w ostatniej myśli, jednak w istocie problem nastrojów schyłkowych dotyczy nas wszystkich. Być może to środowisko, społeczeństwo kształtuje w nas podobne myśli, a może po prostu człowiek ma je zapisane głęboko w duszy i nie da się usunąć stamtąd ich zaczątków. Możliwe, iż to wcale nie są przesądy powiązane z końcem wieku, ale nieumiejętność stworzenia prawidłowego ładu społecznego oraz egocentryzm każdego z ludzi, które stanowią przyczynę załamywania się w innych nastrojów. Społeczeństwo i jego normy wydają się najbardziej zasługiwać na miano rodziców swoich schyłkowych dzieci.


***

To jest praca, która wykonałem jako pomoc, ponieważ nie znalazłem opracowania tego tematu w Serwisie. Mam nadzieję, że okaże się ona dla wielu z Was pomocną, oczywiście w żadnym wypadku nie polecam drukowania jej w formie niezmienionej i oddawania nauczycielowi. Jest to wyłącznie pomoc, złożona z możliwie pełnych informacji, mogąca posłużyć jako szablon lub źródło do wykonania własnego wypracowania.
Ciekaw również jestem Waszych opinii na temat pracy, ponieważ moja polonistka zazwyczaj jest nastawiona bardzo negatywnie do wypracowań pisanych moją ręką i stara się obniżać mi oceny wszelkimi możliwymi środkami. Ostatnio zarzuciła mi nadmierny patos i „Nieadekwatnie dobierane słownictwo”. Skojarzyło mi się to z wulgaryzmami, których raczej nie stosuję, ale niech jej będzie, w końcu nie chodzi się do liceum przez całe życie. :) Opinie proszę przysyłać na moją skrzynkę pocztową ([email protected]). Poprzez nieczytanie opinii bezpośrednio na forum i oczekiwanie ich jedynie w skrzynce ustrzegam się przed mało inteligentnymi komentarzami Internautów, którzy nie wiedzą do czego podobne miejsca w sieci powinny służyć. Pozdrawiam serdecznie i życzę sukcesów w szkole!!!

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 13 minuty

Teksty kultury