profil

Patron - Karolina Kozka

Ostatnia aktualizacja: 2022-01-20
poleca 85% 1228 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Bł. Karolina Kózka poniosła najwyższą ofiarę dla Jezusa – ofiarę męczeńskiej śmierci, – kiedy zaledwie zbliżała się do dorosłego życia. Ledwie skończyła szesnaście lat i choć według praw tego świata jeszcze nie osiągnęła dojrzałości, rozwinęła w sobie jednak wielką dojrzałość w życiu religijnym. Swoim życiem pokazała, że wielkim dla Boga można być w każdym wieku.

Rodzinna wieś Karoliny – Wał-Ruda – leży 23 km na północny zachód od Tarnowa, na lewym brzegu Dunajca, przy starym trakcie, który biegł z Wołynia przez Mielec, Radomyśl Wielki, Dąbrowę Tarnowską, Żabno, Kępę, Zabawę, Wał-Rudę, Borzęcin, Szczurową i Lasy Niepołomickie do Krakowa. Trakt ten został utwardzony bitym gościńcem w latach 1900–1902, a w 1903r. na Dunajcu w Biskupicach Radłowskich wybudowano drewniany most. Na wschód od osady Wał-Ruda rozciągają się pola uprawne, chociaż gleba jest tu piaszczysta i podmokła z powodu bliskości Dunajca i jego dopływu – Kisieliny. Od strony północno-zachodniej lasy dochodzą niemal pod same zabudowania. Do Wał-Rudy należą cztery przysiółki: Śmietana, Bór, Ruda i Grobla. W jednym z nich – w Śmietanie, położonej najbliżej lasu – przyszła na świat bł. Karolina Kózka.

W tym czasie Wał-Ruda należała do klucza dóbr radłowskich, które od niepamiętnych czasów stanowiły posiadłość biskupów krakowskich. Dobra te w 1782r. zostały zajęte przez rząd austriacki. Również w administracji kościelnej Wał-Ruda należała do kościoła parafialnego w Radłowie aż do 1913r., kiedy utworzono nową parafię w nieco bliższej Zabawie. Pierwsza wzmianka o parafii radłowskiej pochodzi z 1326r., a o Zabawie wspomina już Jan Długosz: pisze, że w 1241r. biskup krakowski Wisław, mający w herbie Zabawę, darował swoim braciom ziemię w lasach radłowskich, na której założyli osady Zabawa i Drochcza (Zdrochec). Do czasu utworzenia parafii w Zabawie należały one do parafii radłowskiej.

Tyle o miejscu, w którym spędziła całe życie bł. Karolina. Wieś nie była zamożna i rodzice Karoliny też byli raczej ubogimi ludźmi. Sami wznieśli swój niewielki drewniany dom na 2-hektarowym gospodarstwie. Składał się tylko z sieni, jednej izby mieszkalnej po lewej stronie domu i obory po prawej stronie. Dzięki swojej pracowitości powiększyli też swoje gospodarstwo do 6 hektarów. Ojciec Karoliny – Jan Kózka został osierocony przez swojego ojca w 7 roku życia, a po nieszczęśliwym powtórnym zamążpójściu matki spędził resztę dzieciństwa i młodość na służbie u swego wuja, brata matki. Matka Karoliny – Maria Borzęcka, córka najznakomitszej rodziny w Wał-Rudzie – popełniła, więc jakby mezalians wychodząc za biedaka na służbie. Jest to więc z jednej strony dowód wielkiego szacunku i zaufania, jakim cieszył się Jan w swojej wsi, a z drugiej świadczy bardzo pozytywnie o rodzinie Marii. Ślub odbył się 9 września 1890r. Przez pierwszy rok małżonkowie mieszkali u rodziców Marii, a potem przenieśli się do własnego nowo wybudowanego domu. Tam zaczęły przychodzić na świat dzieci, a było ich jedenaścioro, chociaż czworo zmarło, więc wychowało się tylko siedmioro.

Warto może jeszcze kilka chwil poświęcić rodzicom Karoliny. Ojciec, który wychowywał się na służbie u swojego wuja, jest opisywany jako człowiek o spokojnym usposobieniu, zamknięty w sobie. Aż do uporu wytrwały w pracy i w realizowaniu zamierzeń. Bardzo współczujący każdemu cierpieniu, zawsze chętnie spieszył z pomocą potrzebującym. Odznaczał się dużym poczuciem godności i osobistego honoru oraz wielką odpowiedzialnością. Był też człowiekiem głęboko religijnym, między innymi należał do Apostolstwa Modlitwy, do Bractwa Komunii św. Wynagradzającej oraz do Żywego Różańca.

Maria była energiczna, surowa i wymagająca wiele od siebie i od innych. Życie religijne było u niej na pierwszym miejscu. Umiała na pamięć bardzo dużo modlitw i pieśni, nawet bardzo długich. Prenumerowała czasopisma religijne. Każdego roku odbywała pielgrzymkę "o chlebie i wodzie" do sanktuariów odpustowych – za swojego życia była 13 razy w Kalwarii Zebrzydowskiej pieszo. Bardzo pracowita i gospodarna. To przede wszystkim dzięki jej gospodarności udało się powiększyć gospodarstwo aż do 6 hektarów. Żyli bardzo skromnie i ubogo, jadali bardzo skromnie, wstawali do pracy w lecie o 4 rano, a w zimie o 5. Niedługo po rodzicach, podczas odmawiania porannych modlitw, wstawały też dzieci.

Wychowaniem dzieci kierowała matka, ojciec zawsze popierał jej inicjatywę i dawał przykład swoim życiem. Rodzice stawiali dzieciom duże wymagania religijno-obyczajowe. Przekazali dzieciom zamiłowanie do pracy, przywiązania i szacunku dla ziemi karmicielki oraz wielkiego szacunku dla każdego człowieka, a dla ubogich i cierpiących – miłosierdzia i dobroci. Nauczyli też dzieci modlitwy, matka sama starannie przygotowała wszystkie dzieci do spowiedzi i I Komunii św. Maria potrafiła zorganizować każdy dzień, zarówno powszedni, jak i świąteczny, w rytmie modlitwy i życia religijnego. Robiła to tak dobrze, że chętnie, szczególnie w dni świąteczne, gromadzili się u nich sąsiedzi i znajomi. Z tego powodu dom Kózków nazywany był żartobliwie "kościółek", "Betlejemki" albo "Jerozolimki".

Jan i Maria Kózkowie zmarli w jednym roku. 21 sierpnia 1936r. zmarł Jan; po jego śmierci Maria odbyła pielgrzymkę do Częstochowy, żeby uprosić sobie łaskę szczęśliwej śmierci, po czym zakończyła życie w ósmym dniu po powrocie – 7 października.

W takiej to rodzinie 2 sierpnia 1898r. przyszła na świat Karolina jako czwarte z kolei dziecko swoich rodziców. 7 sierpnia została ochrzczona w kościele parafialnym w Radłowie. Według matki we wczesnym dzieciństwie Karolina nigdy nie chorowała, rozwijała się bardzo szybko fizycznie i duchowo. Wyróżniała się spośród rodzeństwa bardzo dobrą pamięcią i szczególną łatwością w pojmowaniu religii; już w ósmym roku życia Karolina wyróżniała się znajomością katechizmu, umiała też na pamięć kilka trudniejszych pieśni religijnych i modlitw. Była też wyjątkowo posłuszna – siostry Karoliny twierdziły, że w domu przewinienia karane były rózgą, ale nigdy nie spotkało to Karoliny.

W 1906r. rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Kierownik szkoły – Franciszek Stawiarz – stawiał Karolinę za wzór uczennicy, chociaż ją żenowały wyróżnienia. Na zdjęciu grupowym na zakończenie szkoły w 1913r. chowa się z tyłu za kierownikiem szkoły. Po zakończeniu sześciu lat nauki w szkole podstawowej, uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą, która odbywała się trzy razy w tygodniu. Nie myślała jednak o awansie społecznym, postanowiła zostać w domu i pracować na roli. Jej starsza siostra Anna wyjechała do Stanów Zjednoczonych i chciała sprowadzić do siebie Karolinę, koleżanki namawiały ją też do wyjazdu do Niemiec "na saksy", ale Karolina postanowiła zostać na ojcowiźnie. Gdy nie było pilnej pracy w gospodarstwie, chodziła na zarobek do miejscowego dworu Bzowskich.

Karolina była wielką pomocą swojej matki. Wiadomo, że na wsi, w rodzinach wielodzietnych, nadmiar obowiązków często nie zostawia czasu na zajęcie się dziećmi. Jednak przy Karolinie matka mogła być spokojna o młodsze dzieci. Karolina nie tylko opiekowała się nimi, szyła dla nich ubrania, ale też dbała, nie gorzej od matki, o ich rozwój religijny. Od dziecka niezwykle łatwo przyjmowała prawdy religijne, znała wiele modlitw, brała żywy udział w życiu religijnym parafii – między innymi w Apostolstwie Modlitwy, Bractwie Wstrzemięźliwości, Żywym Różańcu, była też prawą ręką swojego wuja, Franciszka Borzęckiego w prowadzeniu wioskowej czytelni, – ale, jak twierdzą jej przyjaciele, była też urodzoną katechetką. Z jednej strony swoim życiem bardzo pogłębionym modlitewnie i dość surowym religijnie dawała przykład innym, z drugiej zaś nawet najtrudniejsze prawdy o Bogu tak rozumiała i tak jasno potrafiła wytłumaczyć, że nawet starsi przychodzili do niej z pytaniami, a Karolina zawsze potrafiła im wszystko wyjaśnić – "chyba już tak od samego Boga, którego bardzo kochała i była Mu całkowicie bez reszty wierna i oddana". Oddanie jej było tak całkowite, że postanowiła poświęcić na służbę Bogu wszystkie swoje siły i całe życie w dozgonnym dziewictwie.

Ksiądz Władysław Mendrala, pierwszy proboszcz parafii w Zabawie, tak mówił o Karolinie: "Karolina Kózka i jej wujek Franciszek Borzęcki, brat jej matki, jako najgorliwsi apostołowie świeccy ogromnie pomagali mi przy zorganizowaniu życia parafialnego w nowo utworzonej parafii i w rozbudzeniu pobożności szczególnie kultu Najświętszego Sakramentu przez Komunię św. Wynagradzającą oraz kultu Bożego Serca".

Karolina była też wyjątkowo lubiana przez otoczenie. Przy zbieraniu informacji do procesu beatyfikacyjnego wszyscy zgodnie twierdzili, że była bardzo pogodna, chociaż przeważnie bardzo zmęczona, ale nigdy nie było po niej tego zmęczenia widać. Jej twarz jaśniała dziwną radością, gdy się modliła, albo, gdy uczyła innych katechizmu, albo, gdy udało się jej wybić z głów koleżankom głupie żarty, albo gdy wracała od chorych, którymi się opiekowała, lub też gdy czytała Posłańca Serca Jezusowego. Na szyi zamiast korali zawsze nosiła różaniec i odmawiała go codziennie. Miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i do Najświętszego Serca Jezusa. Bardzo też kochała Matkę Bożą; mówiła o Niej zwykle "moja Matka Boża". Znajomi Karoliny sądzili, że nigdy nie popełniła żadnego grzechu, chociaż do spowiedzi chodziła w każdy pierwszy piątek miesiąca, a do Komunii św. Przystępowała za każdym razem, kiedy była w kościele, nawet w dni powszednie. Jednocześnie nie lubiła, gdy ktoś interesował się jej pobożnością lub w ogóle jej osobą. Jej koleżanki tak ją wspominały: "Nas interesował i pociągał świat ze swymi uciechami, a ona przez świat szła jakby go nie dotykając – jej myśli i serce było gdzie indziej, daleko – w niebie – »to była pierwsza dusza do nieba«, »prawdziwy anioł w ludzkim ciele«. Była inna od nas, całkiem inna, ale myśmy za nią przepadały – była nam jakoś bardzo potrzebna i bardzo droga". I mimo swojej surowości, mimo że koleżanki czasem karciła, przyjmowano od niej uwagi z wielką życzliwością, bo zawsze miała rację. Była też bardzo naturalna w sposobie bycia, nigdy nie udawała kogoś innego. Karolina podobała się także chłopcom, ale oni mieli dla niej wielką nieśmiałość i poważanie, nie mieli śmiałości płocho przy niej żartować.

Kiedy więc popatrzymy na jej życie: dziewczyny z ubogiej rodziny, której całe życie zdominowane było ciężką pracą, obowiązkami wobec rodziny, a jednocześnie tak bardzo oddanej życiu religijnemu i swoim bliźnim – nauczaniu ich, pomaganiu chorym, pomaganiu księdzu w rozwijaniu życia parafii, łatwo zobaczymy, że jej cnoty – zalety dziewczyny ledwie wyrastającej z dzieciństwa – miały wymiar heroiczny. I to wielkie, heroiczne życie, zostało uwieńczone najwyższą ofiarą, jaką możemy podarować Bogu – śmiercią męczeńską.

Właśnie zaczęła się I wojna światowa. 10 listopada wojska rosyjskie zajęły Tarnów, wypierając stamtąd wojska austriackie. W tydzień później Rosjanie zajęli Radłów i pojawili się w Wał-Rudzie.

13 listopada 1914 r. w uroczystość św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży, Karolina rozpoczęła nowennę. Przystępowała do Komunii św. codziennie przez pięć dni. Jednak 18 listopada, kiedy wszędzie pełno było rosyjskich żołnierzy, matka zabroniła córce pójść do kościoła. Karolina nade wszystko pragnęła kontynuować nowennę, jednak posłuszna czwartemu przykazaniu, boleśnie płacząc i prosząc o zmianę decyzji, kiedy jednak matka stanowczo nakazała jej pozostać – podporządkowała się. Było około godziny 9 rano w środę 18 listopada, kiedy do domu wtargnął rosyjski żołnierz. Karolina właśnie przygotowywała śniadanie dla dzieci, gdy żołnierz zaczął pytać o wojska austriackie. Dzieci zawołały ojca, który próbował poczęstować żołnierza śniadaniem, ten jednak odrzucił poczęstunek i dalej pytał o wojsko austriackie. Karolina próbowała cicho wycofać się z izby, jednak żołnierz zauważył to i zatrzymał ją, blokując drzwi. Potem, próbując ich jeszcze bardziej sterroryzować, chwycił ojca za gardło i krzycząc na niego ciągle żądał wskazania austriackich wojsk. Wreszcie kazał Karolinie i jej ojcu iść ze sobą do oficera, żeby jemu zeznali, gdzie są Austriacy. Ojciec błagał, żeby Karolina została w domu przy dzieciach, ale żołnierz brutalnie zmusił ich do wyjścia z domu. Po wyjściu próbowali skierować się do wsi, w nadziei, że uda im się zwrócić uwagę sąsiadów, ale żołnierz nakazał im iść do lasu. W lesie po przejściu kilku kroków żołnierz grożąc ojcu bronią kazał mu zawrócić. On prosił, żeby wróciła Karolina, a on pokaże drogę, ale żołnierz był nieugięty i ojciec zawrócił. Kiedy wszedł do wioski, był tak zszokowany, że nie mógł nawet opowiedzieć sąsiadom, co się stało.

Tymczasem dwaj kilkunastoletni chłopcy: Franciszek Zaleśny i Franciszek Broda, którzy byli wtedy w lesie, ukrywając konie przed wojskiem, widzieli z daleka uzbrojonego żołnierza, który przemocą pędził przed sobą młodą dziewczynę. Widzieli, jak dziewczyna stawia opór żołnierzowi, silnymi ciosamy odpychając od siebie jego ręce, usiłując mu się wymknąć i zawrócić z drogi. Chłopcy popędzili do wsi, aby zaalarmować ludzi. Zobaczyli ojca Karoliny, błędnym wzrokiem wpatrującego się w las. Nie mógł przemówić słowa, blady i roztrzęsiony od płaczu. Wtedy okazało się, że tą dziewczyną była Karolina. Rozpoczęto poszukiwanie jej. Proboszcz Władysław Mendrala udał się do komendy wojsk rosyjskich z protestem. Do poszukiwań przyłączono też kilku żołnierzy. Niestety, poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.

Kiedy matka po powrocie do domu dowiedziała się, co się stało, zemdlała. Cała rodzina przeżywała najgorszy dramat. Mimo prowadzonych długo poszukiwań nie zdołano się dowiedzieć o losie Karoliny.

Dopiero po dwóch tygodniach, 4 grudnia, mieszkaniec wsi Wał-Ruda Franciszek Szwiec, zbierając drewno na opał, natknął się na ciało Karoliny na skraju lasu. Okazało się, że szukano jej daleko, a ona tymczasem była bardzo blisko. Ciało jej leżało na wznak na trzęsawisku. Ciało i ziemia obok zbroczone były krwią. Na ciele widniało wiele ran. Nie miała na sobie okrycia, które zarzuciła wychodząc z domu, zgubiła także buty, spódnica podarta była aż do kolan w trakcie ucieczki przez krzaki głogu i ostrężyn.

Badanie lekarskie, przeprowadzone przez dra Zdzisława Marka, profesora medycyny sądowej w Krakowie pozwalają odtworzyć przypuszczalny przebieg ostatnich chwil życia Karoliny. Prawdopodobnie brutalnie popędzana zdołała się jakoś wyrwać żołnierzowi i zaczęła uciekać. "Ogarnięty szałem żołnierz, że ofiara mu się wymyka:
a) pierwszy cios zadał szablą w głowę, jeszcze w biegu, – gdy Karolina usiłowała uciec. Był to cios »od tylnej strony wypukłości czołowych lewych widać było zdarcie zewnętrznej powłoki kostnej«;
b) uczuwszy ból od zadanej rany, dziewczyna obróciła się i widząc, że żołnierz zamierza się do drugiego ciosu, uniosła prawą rękę, ażeby się obronić – zasłonić i dlatego szabla zadała jej szeroką ranę na prawym przedramieniu, bardzo głęboko – nawet z oderwaniem mięśni aż do kości – od łokcia po puls;
c) dziewczyna próbowała chwycić lewą ręką broń, lecz została całkowicie rażona poprzez dłoń i palce, z zupełnym prawie odcięciem jednego palca (»tak, że mały palec zwisał ledwie na skórce«);
d) w tym prawdopodobnie momencie została zadana też rana pod kolanem;
e) następny cios szablą od lewej strony szyi aż do prawej piersi, co spowodowało uraz lewego obojczyka i dwu żeber;
f) ostatnie pchnięcie w gardło, tak że spowodowało natychmiastową śmierć przez przecięcie arterii szyjnej." (Cytat za: ks. Jan Białobok "Służebnica Boża Karolina Kózka")

Kult bł. Karoliny zaczął się szerzyć tuż po jej śmierci. Na pogrzebie, który odbył się w Zabawie 6 grudnia, zebrało się ponad 3 tysiące wiernych, którzy dali wyraz swemu przekonaniu, że Karolina zasługuje na cześć jako męczennica, która oddała swe życie w obronie cnoty niewinności.. Ciało jej pochowano na cmentarzu w parafii Zabawa. Od dnia pogrzebu licznie nawiedzano jej grób i modlono się za jej przyczyną. Rodzice ufundowali nagrobek ze statuą Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej na wysokim cokole. Miał on stanąć na grobie, ale biskup tarnowski Leon Wałęga, biorąc pod uwagę rozwijający się kult prywatny, zdecydował, żeby postawić go przy wejściu na cmentarz w charakterze pomnika przypominającego parafianom bohaterstwo męczennicy. 18 czerwca 1916 r. odbyła się uroczystość poświęcenia tego pomnika.

18 listopada 1917 r., w trzecią rocznicę śmierci, uroczyście przeniesiono ciało Karoliny z cmentarza grzebalnego i pochowano je w grobowcu pod pomnikiem na cmentarzu kościelnym.

10 czerwca 1987 r. papież Jan Paweł II ogłosił Karolinę błogosławioną.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty
(0) Brak komentarzy

Treść zweryfikowana i sprawdzona

Czas czytania: 15 minut