profil

Przeżyłem burzę na morzu.

poleca 85% 209 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

23 kwietnia 2004r. 23 na południe od równika . Niemiłosierny upał . Wreszcie po tygodniu żeglowania na horyzoncie rysuje się wybrzeże Madagaskaru . Zgodnie ze wskazaniami sekstantu pozostało jeszcze około pięciu godzin do portu w południowej części wyspy. Nasz szkuner szybko przecina błękitną taflę wody, gnany zachodnim pasatem. Wreszcie jakaś zmiana po okresie bezwietrznym, co na Oceanie Indyjskim jest rzeczą rzadko spotykaną . Prawdziwe wilki morskie wiedzą jednak, że tak nagła zmiana nie wróży nic dobrego. Na zachodzie pojawiają się małe chmurki, ciśnienie nagle zaczyna się podnosić. Cała załoga z niepokojem wpatruje się w niebo. Strefowy wiatr coraz bardziej się wzmaga. Mijają długie minuty. Grotmaszt wyginając się spycha nas z kursu na wschód . Zaczynamy płynąć niebezpieczną parabolą . Robi się coraz ciemniej . W sercach marynarzy pojawia się przeczucie, że ?coś nadchodzi? . Kapitan, do tej pory spokojny, wydaje się coraz bardziej zdenerwowany . Wydawane komendy stają się nerwowe i nieskładne. Mija godzina. Na zachodzie całkowicie się ściemniło . W oddali z potężnych już grzyw fal wynurza się jakby potwór, niesamowity żywioł, łącząc wodę z chmurami ogromnym wirem, jakby gromowładny Zeus zamierzał właśnie stoczyć walkę z Posejdonem. Nasze serca ścisnęła trwoga. Uczucie które odczuwa każdy marynarz od wieków, kiedy obcuje z potęgą natury. To wyzwanie jest jednakowe od lat, jednakowo przeraża, jednakowo fascynuje . W końcu to tajfun .

Ciśnieniomierz wskazuję 1080 hektopaskali. Fokmaszt napięty do granic wytrzymałości. Padają komendy tłumione rykiem fal i szumem zbliżającego się tajfunu. Zbaczamy coraz bardziej z kursu. Wszystkie żagle zwinięte. Woda wdziera się na pokład. Pięciu przy sterze próbuje zachować pozycję. Bez skutku. Robi się ciemno jak w nocy. Niebo przecinają błyskawice, rozświetlając nasze twarze bladym blaskiem, potęgując jeszcze w nas zawziętość i pompując nasze mięśnie adrenaliną. 10w skali Beauforta. Szkuner skacze na falach jak zabawka w rękach Boga. Tajfun. Wreszcie nadchodzi. Czuję to po potwornym ryku. Ostatnim wysiłkiem przywiązuję się pasem do masztu . W podświadomości zapamiętuje jeszcze krzyki kapitana. Później czuję jak wszystko skrzypi i trzeszczy pode mną. Jeszcze chwila a zostaniemy zgniecieni jak łupina od orzecha- pomyślałem. To były ostatnie sekundy. Nagle wszystko ucicha. Jeszcze jeden błysk rozświetla ocean, a na jego środku kilkunastu śmiałków walczących o życie z niezwyciężonym żywiołem. Widzę maszt zginający się jak zapałka, czuję jakbym unosił się do góry. To było ostatnie co czułem. Jakieś białe, olśniewające światło zabłysło mi wewnątrz mózgu. Gorzało coraz promienniej. Rozległ się długi przeciągły grzmot, jakbym spadał z wielkich, niekończących się schodów. Gdzieś u ich dna runąłem w mrok. Tyle jeszcze pamiętam. W tym momencie straciłem przytomność.

Dzień zastał mnie dryfującego na popękanej kłodzie ? pozostałości po maszcie , u wybrzeży wysp Mauritius. Byłem jedynym , który przeżył. Jedynym, który poznał i zrozumiał, czym walka ze śmiercią.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 2 minuty