profil

Analiza i interpretacja dzieła Bronisława Wojciecha Linke z cyklu "Kamienie krzyczą".

poleca 85% 1089 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wydarzenia, które miały miejsce w latach 1939-1945, określone zostały mianem wojny totalnej, ponieważ pozostawiły niezatarte piętno na ludzkiej psychice i oddziaływały na wszystkie dziedziny życia, między innymi na sztukę. Z jednej strony prześladowano artystów (zwłaszcza polskich), nie pozwalano im na swobodne tworzenie (nie były to z resztą warunki temu sprzyjające);
z drugiej zaś strony – II wojna światowa stała się dla nich inspiracją, paradoksalnie przyczyniła się do powstania wielu znakomitych i przejmujących dzieł, które zachwycają swą estetyką, a także są świadectwem historycznym dla przyszłych pokoleń.
Moim zdaniem jedną z najwybitniejszych postaci, związanych ze sztuką polską tamtego okresu jest malarz – Bronisław Wojciech Linke, który jest autorem cyklu rysunków, zatytułowanych „Kamienie krzyczą”.

Do moich ulubionych należy ten, który przedstawia parę młodych ludzi, ukrytych pod kopułą murów pewnego budynku, przybierającego formę ludzkich dłoni. Powstał on co prawda w roku 1946, jednak swą tematyką niewątpliwie nawiązuje do II wojny światowej. „Kamienie krzyczą” to seria wspomnień autora z tego właśnie okresu, w których artysta (jak widać) nadał zrujnowanym kamienicom Warszawy cechy ludzkie, każąc im cierpieć i złorzeczyć za doznane krzywdy.

Widoczna jest tu ostra deformacja i surrealistyczna fantastyka, jakby zaczerpnięta z niepokojących majaków sennych. Rysunek wykonany został ołówkiem (za pomocą wyraźnej, niespokojnej kreski) techniką ekspresjonistyczną, która stała się niezwykle przydatna do wyrażania przeżyć, niepokojów człowieka.

Trzeba przyznać, iż obok tej pracy nie można przejść obojętnie. Przywodzi ona na myśl skojarzenia z Powstaniem Warszawskim. Choć nie ma na niej żadnych żołnierzy ani broni; choć nie przedstawia ona scen walki – odbiorcy udziela się atmosfera tamtych dni: obawa, strach, tragizm, dramat, chęć znalezienia jakiegoś azylu.

Taką właśnie oazę spokoju w mieście (ogarniętym wojenną zawieruchą) znalazła dwójka młodych ludzi: kobieta i mężczyzna. Sądząc po ich wzajemnym uścisku jest to para zakochanych (miłość w latach wojny), choć równie dobrze mogą to być zupełnie przypadkowi ludzie, których zbliżyły do siebie tragiczne przeżycia. Dziewczyna (ze względu na płeć - słabsza psychicznie) jest zapłakana, zakrywa ręką twarz, kuli się ze strachu. Odbiorcy może się wydawać, iż rozpaczliwie zadaje ona sobie pytanie: „CO TERAZ? CO DALEJ?”. Mężczyzna przytula ją, stara się ją pocieszyć, wesprzeć.

Bohaterowie nie mają ze sobą żadnego bagażu, ubrani są w normalne, codzienne stroje. Wskazuje to na to, że musieli oni szybko uciekać,
że niebezpieczeństwo zastało ich w najmniej oczekiwanym momencie
i że naprędce musieli szukać schronienia. Nie znaleźli wsparcia u innych, dlatego ukryli się w podziemnym schronie (schody, a nad nimi napis:
„Do schronu” i strzałka, wskazująca kierunek na dół). Kamienne mury, z reguły kojarzące się jako zimne i bezduszne, tu są azylem, symbolem ciepła i spokoju, miejscem, w którym można „odetchnąć”, na chwilę zapomnieć o tym, co dzieje się obok. Kamienie –jak wspomniałam- przybierają formę ludzkich dłoni, naśladują gest obronny, chronią przed złem. Te kamienie krzyczą (nie mówią, nie proszą, lecz właśnie KRZYCZĄ), że nawet one mają dość wszechobecnego cierpienia, okrucieństwa, pogardy i zniszczeń (dlatego cykl rysunków jest tak zatytułowany). Nie mogą już na to patrzeć. Tkwiące majestatycznie w bezruchu mury zostały przez malarza upersonifikowane, przywdziały rolę współczującego obrońcy. Owa rola odebrana została innym ludziom, co może oznaczać, iż ludzie ci utracili uczucia i podstawowe wartości, przestali sobie pomagać, zaczęła się brutalna walka o przetrwanie. W takich okolicznościach funkcję tę przejęły tytułowe kamienie, w świetle czego powiedzenie „serce jak głaz” traci sens.
Równie dobrze bohaterowie rysunku mogą być ostatnimi ludźmi w zrujnowanej niemalże do cna Warszawie; niewykluczone, że to „współcześni Robinsonowie” na swej osobliwej, miejskiej wyspie.

Warto zwrócić uwagę na to, że na mężczyznę i kobietę, a także otaczające ich „ręce” pada światło. Centrum rysunku wyraźnie odcina się od reszty, która spowita jest tajemniczym mrokiem. Światło przywodzi na myśl skojarzenia z bezpieczeństwem, dobrocią. Wszystko, co znajduje się dookoła schronu i przebywających w nim ludzi, namalowane jest ciemną, grubą kreską; symbolizuje zło, wojnę, katastrofę. Taka była rzeczywistość bohaterów. Jedynie mała kryjówka mogła stać się dla nich spokojną przystanią.

Myślę, że parę, przedstawioną przez B.W. Linke można utożsamiać z pokoleniem Kolumbów, którzy zostali rzuceni w zupełnie nową „przestrzeń”. Nie spodziewali się tego, co ich czekało. W obliczu wojny musieli szybko wydorośleć, zapomnieć o młodzieńczej beztrosce. Bez wątpienia była to sytuacja dramatyczna, która swym tragizmem porusza odbiorców, omawianego przeze mnie, dzieła sztuki.

Mimo tego, że „obcowanie” z rysunkiem skłania do smutnych, przygnębiających refleksji, ogólna jego estetyka utrzymana jest w ciepłej tonacji (mówiąc metaforycznie). Choć jest to wspomnienie z czasów tak okrutnych, brakuje w nim turpistycznych elementów. Wojna nie została ukazana tak, jak np. u Salvadora Dali („Oblicze wojny”). Nie trzeba przedstawiać tego zjawiska w tak odrażający sposób, aby dać wyraz jej tragizmowi, unaocznić ludzki dramat. Z tego właśnie powodu cenię twórczość B.W. Linke.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty