profil

Pamiętnik uczestniczki Powstania Warszawskiego

poleca 87% 110 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Warszawa 1 sierpnia 1944
Jest szósta rano. Nie mogę spać. Pisze ten, kolejny już pamiętnik wpatrując się w śliczną buzię Basi, mojego małego, śpiącego o tej porze aniołka. Po śmierci rodziców zostałam jedyną opiekunką tego pięcioletniego szkraba. Patrząc na nią zastanawiam się, ile jeszcze dane nam będzie żyć razem. Dzisiaj jest godzina „W”. Dzisiaj o 17 będziemy walczyć. Wszyscy. Za wolność, za kraj, za nas. Na początku starałam się nie wiązać z Powstaniem jakiś wielkich nadziei. Ale patrząc na twarze ludzi, którzy uśmiechają się na swój widok i pozdrawiają nawet najbardziej znienawidzonego sąsiada, ludzi, którzy niepoddani się, aż trudno utrzymać dystans. Wobec tego, nawet nie zauważyłam, kiedy nadzieja zagościła w moim sercu i zaczęła rosnąć, upodabniając mnie do wiecznie szczęśliwego skowronka. Dzisiaj wszystko, takie zwyczajne nabiera nowej magii. Pan Stefan, dowożący nam chleb, ma dzisiaj jakiś błysk w oku. Zwykle małomówny, dzisiaj wymienia ze mną konspiracyjne uśmiechy i jakieś uwagi na temat pogody. Cieszy się. Nawet mała Basia je dzisiaj jakoś tak żywiej swój kawałek chleba z masłem. Nuci sobie pod nosem, tylko sobie znane melodie. W pewnej chwili pyta: „A cy Piawel psujcie ćisiaj?” Jej duże, niebieskie oczy patrzą na mnie z zaciekawieniem. „Nie, Paweł dzisiaj nie przyjdzie.” „ Ale ciemu?” Jak wytłumaczyć pięcioletniemu dziecku, że Paweł nie przyjdzie, bo będzie walczył o wolność? Walczył o lepsze jutro? Uśmiecham się tylko z pobłażaniem i naglę do jedzenia chleba. Wszystko dzisiaj jest inne.
Pomimo iż była jasno wyznaczona godzina „W” już od rana są zamieszki. Z okna swojego mieszkania na ul. Staszica widzę pierwszych odważnych, którzy atakują Niemców. Atmosfera podniosłości jest obecna na każdym kroku. Całe przed i popołudnie spędzam przy zasłoniętym czarną bibułą oknie z robótką, wyglądając przez mały otworek w papierze. Z jednej strony chciałam skończyć sweterek dla Basi, a z drugiej nie chciałam przegapić widoku walczącej Warszawy. O siedemnastej słychać głośne „Hurra!” i ludzie wybiegają na ulice z czym się tylko da. Słychać krzyki, jęki. Pośród nich stara, odrapana kamienica przy Staszica 4 i dwie kobietki jedzące kolację. Basia znów pyta o Pawła, który poszedł walczyć. Koniecznie chce się dowiedzieć, kiedy do nas przyjdzie. Ne wiem. Jak mam jej wytłumaczyć, że nie wiem, czy w ogóle jeszcze przyjdzie?
Warszawa 2 sierpnia 1944
To, co dzieje się na ulicach to jeden wielki horror. Ludzie biegają, budują zapory z czego się da. Na ulicach jest dosłownie wszystko począwszy od krzeseł na łóżkach i szafach skończywszy. Niektórzy kują piwnice i odziemne korytarze. Każde ręce są przydatne do pomocy. Wczoraj zasypiałam z postanowieniem, że nie będę walczyła w powstaniu. W żaden sposób. Basia ma tylko mnie. Jestem jej jedyną rodziną, której nie może stracić. Nie będę więc się narażać. Jestem dumna z Pawła – on walczy i za siebie i za mnie. Taka ofiara wystarczy.
Warszawa 3 sierpnia 1944
Pojawiła się polska flaga na naszej kamienicy. Basia spytała dzisiaj co to jest. Miałam w oczach łzy. To dziecko nawet nie widziało polskiej flagi. Teraz, dzięki powstańcom to może się zmienić. Jednak walka trwa nadal. Niemcy łapią cywili, nie tylko walczących i robią z nich żywe tarcze do ochrony czołgów. Wszędzie widać śmierć. Jest ona obecna na każdym kroku, wygląda zza każdego budynku. Coraz gorzej też z jedzeniem. Pn Stefan daje nam ciągle co rano chleb ze swojej piekarni, jednak jedząc go mam poczucie, że odbieram kęs życia walczącym. Od lipca nie widziałam Pawła. Martwię się o niego. Basia ciągle mnie wypytuje co z „Piawlem” a ja nawet nie wiem czy żyje. Pozbyłam się dzisiaj również kilkunastu worków od mąki, które moja mama zbierała w piwnicy. Powstańcy budują zapory, muszą mieć worki do piasku. Daję z siebie ile mogę. To i tak za mało.
Warszawa 4 sierpnia 1944
Dzisiaj przyszedł Paweł. Przyszedł to mało odpowiednie słowo. Wpadł do mieszkania, zakrwawiony, niosąc jakiegoś kolegę bez ręki. Prosił o opiekę nad nim. Nie mogłam odmówić. Razem go umyliśmy a ja zajęłam się dezynfekowaniem ran spirytusem. Ojciec miał kilka butelek przywiezionych ze Związku Radzieckiego. Podczas gdy ja zajmowałam się rannym Paweł opowiadał Basi jak walczy. Mała śmiała się jakby to był najlepszy żart siedząc na jego kolanach. W pewnej chwili zapytała czy wojna się skończy. Ona również ma dosyć huku bomb i jęków dochodzących z ulic. Paweł obiecuje jej, że się skończy po czym wychodzi. Odwiedzi nas jutro. Przynajmniej tak mówił.
Warszawa 5 sierpnia 1944
Ludzie schodzą coraz niżej, do piwnic. Zastanawiam się czy my też nie powinnyśmy się przenieść. Piwnice i tak są przepełnione a póki co nasze mieszkanie przy Staszica wydaje się być w miarę bezpieczne. O dziwo Basia nie reaguje histerycznie na widok kolegi Pawła. Pyta tylko kto to i dlaczego jest owinięty w tatową koszulę. Brak bandaży zmusza mnie do darcia ubrań. Ten chłopak ciągle gorączkuje. Nie wiem czy przeżyje. Paweł dzisiaj przyszedł. Ale nie sam. Przyniósł kolejnych rannych. Dwóch mniej więcej dwudziestoletnich mężczyzn. Obydwoje przytomni ale ciężko ranni. Z salonu robię mały szpital. Szafa porąbana na deski i owinięta kawałkiem prześcieradła służy za prowizoryczne łóżka. Jedzenie się kończy. Paweł obiecuje, że coś załatwi. Zastanawia mnie tylko jak to zrobi, skoro prowiant wydawany jest na kartki.
Warszawa 8 sierpnia 1944
Powstanie trwa dalej. Codziennie ktoś do nas przychodzi. Głównie koledzy Pawła. Przychodzą by coś zjeść, by chwile odpocząć, by porozmawiać z rannymi. Jedzenie załatwiane z kartek po zmarłych właściwie staje mi w gardle. Nie mogę praktycznie nic przełknąć, gdy mam świadomość, że dla walczących wiadro zgniłych ziemniaków jest na wagę złota. Obecnie jest u nas pięciu rannych. Ten mężczyzna z oderwaną ręką zmarł wczoraj. Moi „pacjenci” zabawiają Basię opowiadaniami o książętach i księżniczkach oraz prowizorycznym teatrzykiem kukiełkowym. Ja wówczas opatruję innych. Wyciągam kule, które natychmiast oddaję Pawłowi. Wiem, że są wykorzystywane powtórnie. Czasami ranni przychodzą nawet w środku nocy. Ich też trzeba nakarmić, umyć, ubrać, opatrzyć. Nie mam bandaży. Kończy się spirytus do dezynfekcji ran. Nie mam wody. Nawet stare prześcieradła i ojcowe koszule się kończą. Zastanawiam się ile jeszcze potrwa to piekło na ziemi.
Warszawa 14 sierpnia 1944
Powstańcy weszli na tereny: Mokotowa, Żoliborza, Czerniakowa, Powiśla i Śródmieścia. Cała akcja przejmowania stolicy schodzi do podziemia. Łącznicy w postaci kilkunastoletnich dzieci biegają po kanałach. My również zeszliśmy do piwnicy. Paweł wraz z kolegami porządkował ją cały wczorajszy dzień. Większość niepotrzebnych rzeczy wyrzucił, przeniósł rannych i środki niezbędne do dezynfekcji ran. Basia śpi między chorymi a ja ubolewam, że nie jestem w stanie zapewnić jej lepszych warunków.
Niemcy przejęli wodociągi i Stawki, gdzie są zapasy żywności. Oprócz rannych są jeszcze inni ludzie. Pani Kwiatkowska z drugiego piętra i jeszcze kilkoro innych, zupełnie nie znanych mi ludzi.
„Ułożono litanię, którą szybko zaczęły modlić się i inne schrony: Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie, Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie, Od pocisków i granatów - wybaw nas, Panie, Od miotaczy min - wybaw nas, Panie, Od pożarów i spalenia żywcem – wybaw nas, Panie....”
Warszawa 15 sierpień 1944
Rosjanie zajmują Pragę. Zatrzymują się na Wiśle i nie przyłączają do walki. Dlaczego? Nie miałam nawet możliwości uczestniczenia we mszy z okazji 15 sierpnia. Podobno tuż po niej Niemcy zbombardowali skramentki. Siostry rozdały wszystko co tylko mogły. Głównie jedzenie, opatrunki i zwierzęta. Paweł pojawił się w okolicach 19 i przysnuł nam co zdołał udźwignąć. Basia dostała kotka. Ja opatrunki i jedzenie, którego starczy na jakieś dwa dni.
Teraz pisze głównie nocami, bo tylko wtedy mam czas. Przy świeczce, z oczami, które samie się zamykają ze zmęczenia. Nie wiem po co pisze. To dodaje mi otuchy. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Warszawa 23 sierpnia 1944
Jest coraz gorzej. Jedzenia ciągle brakuje. Teraz każdy dostaje tylko jeden posiłek gotowany przez panią Kwiatkowską z resztek kaszy. Staramy się nikomu nie odmawiać, jednak to jest trudne. Żal mi Basi, która patrzy na mnie smutnymi oczkami przytulając swojego kotka. Ochrzciła go imieniem „Serwus”. Bardzo schudła. Pomaga mi przy opatrunkach – przyzwyczaiła się do widoku krwi. Zastanawiam się czy to, jak teraz cierpi odbije się na jej późniejszym życiu. Makabryczne sceny ludzi bez rak i nóg, które chociaż bardzo się staram, nie mogę do końca tego przed nią ukryci. Dzieci widzą więcej niż nam się wydaje. A dzieci wojenne widza więcej niż dorośli.
Warszawa 1 września 1944
Przenieśliśmy się na Śródmieście. Od tej pory koniec z ciężko rannymi. Paweł kazał nam zająć mieszkanie należące do jego zmarłego wuja na ulicy Chmielnej 12. Przeniosłyśmy się tam ze starą Kwiatkowską i kotem Basi. Tutaj panują w miarę normalne warunki. Można spać w mieszkaniach a nie w schronach. Jest dostęp do wody i żywności. Jeszcze tego samego dnia Paweł przyprowadza do nas dwóch rannych kolegów, pomimo mojego jasnego zakazu. Jednego znam ze szkoły. Jest ranny w trzech miejscach. Zaczyna się na nowo: szukanie czegoś do dezynfekcji, darcie prześcieradeł i ubrań. To się chyba nigdy nie skończy.
Warszawa 4 września 1944
Na ulicach leżą ciała zmarłych. Już nie chowa się ich tylko pali na stosach w obawie przed epidemią. Większość mieszkańców stolicy cierpi na biegunkę i wymioty. Nie mogę na to nic poradzić. Martwię się o Basię. Jeżeli zachoruje, to stracę jedyną rodzinę. Powstanie zbiera krwawe żniwo. Ile jeszcze przyjdzie nam wycierpieć za wolność?

Kraków 26 października 1958
Pamiętnik mojej siostry znalazłam dopiero wczoraj. Skończył się na 4 września. Piątego aresztowano Annę. Zabrano ją do obozu Auschwitz – Birkenau, gdzie zmarła 1 listopada 1944 na Tyfus. Jej narzeczony, Paweł został zabity w końcowej fazie walk, 30 września 1944. Mną zajęła się wspomniana wcześniej Alina Kwiatkowska. Obecnie mieszkam w Krakowie wraz z mężem i dwójką dzieci.
Barbara Kowalczyk

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 9 minut