profil

Egzekucja Zbyszka (opowiadanie fragmentu lektury pt. "Krzyżacy")

poleca 84% 2847 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Zimna, kamienna cela. Zimna i ciemna, rozświetlana przez pojedynczą, gasnącą już pochodnię. Ma może szerokość piętnastu kroków w te i w tę. Rankiem przez zakratowane okno wpadają promyki światła rozjaśniające całą salę nową nadzieją, ale nie ma ranka. Przynajmniej nie teraz. Przerywane pohukiwanie pochodni nieco irytuje, a i tak światło jest nikłe, bo do jedynego siennika leżącego w kącie drogę trzeba sobie wymacać, często potykając się o kamienną ławę, która jest jakby przymocowana do ściany.
Nie wiem ile tu już tkwię. Może miesiąc, może dwa, może pół roku. Wiem tylko tyle, że każdy dzień bez Danuśki w tym zimnej, kamiennej sali dłuży się niemiłosiernie. Kto by pomyślał, że tak skończę? Przyrzekłem Danuśce, że zedrę z tych parszywych Krzyżackich łbów pawie pióra i rzucę je pod jej nogi. A teraz nie dosyć, że jestem skazany na egzekucję to jeszcze nie mogę dopełnić danego słowa. Tkwię tutaj niczym kołek. Nie chcę tu dłużej siedzieć!
Zimno…
Ciemno…
Głucho…
Nagle ktoś zbiega po schodach, strażnik coś mamrocze i otwiera moją cele. Jakby wyrwany ze snu podnoszę wzrok z podłogi i zerkam w kierunku drewnianych, obijanych żelazem drzwi.
-Zbyszku! – krzyczy postać. Przyjrzałem się jej dokładniej. To stryj! Maćko! Dawno się tak nie cieszyłem, jak to dobrze, że wreszcie jakaś żywa istota tu zawitała! I w dodatku stryj. Już nie mogę się doczekać, jakie wiadomości przyniósł z Malborka!

O dziwo nie były to dobre wiadomości. Maćko w drodze do Malborka po ułaskawienie Zbyszka został napadnięty przez Krzyżaków i uznany za Saracena. Mimo iż został bohatersko uratowany przez oddziały „prywatnej armii” Juranda ze Spychowa to nie obyło się bez pamiątki – odprysku bełtu w klatce piersiowej, który może poważnie zagrozić życiu stryja młodego rycerzyka. Jedyna pozytywna wiadomość, jaką przytaszczył na wpół rany Maćko to to, że Danuśka ma się dobrze i to, że egzekucja będzie iście szlachecko wyszykowana – czerwone dywany, mistrzowski kat, szykowne ubranie. Iście pocieszające. Jednak mimo usilnych błagań Maćka, Zbyszko nie dał się namówić na ucieczkę, nawet słysząc z ust stryja: „Ród musi przetrwać!”, „Nie tobie ginąć za młodu”. Mam swój honor, nie skalam herbu Bogdańca – mówił, a chwilę po tym uświadamiając sobie swój los wypłakał się niczym dziecko na ramieniu Maćka. Co za ironia.

-Zaczęło się – pomyślał głośno Zbyszko wyglądając wzrokiem przez zakratowane okno.
Zaiste zaczęło się. Pachołki zaczęli rozstawiać rusztowanie, tuż przed ratuszem – tak, żeby wszyscy, czy możnowładcy, czy pospólstwo dokładnie mogło zobaczyć kata ścinającego głowę młodego rycerzyka. Gdy nastał świt lud zaczął się już zbierać przed rusztowaniem oczekując głowy szlachcica, która widocznie wzbudzała wielkie emocje, o czym świadczyły szeptające między sobą kobiety, między którymi chodziły słuchy o młodym wieku i nadzwyczajnej urodziwości rycerza, co wzbudzało jeszcze większe poruszenie. Teraz już nie tylko uliczki, ale i okna wypchane były oczekującym pospólstwem, rycerze natomiast wraz z rajcami ustawili się w rządku przed rusztowaniem dla dodania sobie powagi i wykazania szacunku dla Zbyszka. Natomiast na pomoście w górze ukazał się mrożący krew w żyłach widok, przynajmniej dla Zbyszka. Potężny, masywny kat niemiecki przybrany w czerwony kubrak z nałożonym na głowę czerwonym kapturem. W ręku dzierżył równie ogromny jak on sam miecz obosieczny. A tuż za owym Niemcem trumna. Cóż, przynajmniej śmierć będzie szybka i w miarę bezbolesna.
Dzwony biły. Wszystko zacznie się lada moment. Lud wgapiał się dosłownie wszędzie, każdy wysoko postawiony człek czuł na sobie tysiące par oczu, a właściwie ich wzrok. Jednak największą uwagę przykuł Powała z Tczewa, który w pierwszym szeregu na rękach trzymał Danuśkę, ubrana była ubrana całkiem na biało, miała jedynie kontrastujący zielony wianek w jej bujnych jasnych włosach. Nikt nie miał pojęcia, co ona tam robi i dlaczego ma patrzeć na egzekucję skazańca. Co uważniejsi mogli wypatrzeć jej twarz zalaną łzami. I poczeli szeptać między sobą o tym jak bardzo surowe jest prawo. Domniemano, że gdyby król był obecny Zbyszko lada moment zostałby ułaskawiony.
I nagle wszystko ucichło. Między uzbrojonymi po zęby żołnierzami rozpychającymi tłum szedł Zbyszko, w swoją ostatnią drogę, drogę na szafot. Tak jak zapewniał go Maćko miał wykwintne ubranie – zdobyczną białą jakę haftowaną w złote gryfy. Wielu myślało teraz, że to jakowyś Książe alibo Magnat. Wielu, a właściwie wiele też szlochało nad jego nieuniknionym losem. Zbyszko jeszcze raz spojrzał na kata. Barczystego, masywnego kata w czerwonym ubraniu, który oto właśnie, lada moment miał zakończyć jego życie. Przeżegnał się. Patrząc na tych wszystkich ludzi – szlochające niewiasty rzucające mu pod nogi kwiaty, machające mu chustami i tych mężnych rycerzy, którzy byli dla niego ideałem i tych tłumów innych ludzi musi umrzeć godnie. Tak jak przystało na szlachtę z Bogdańca. Musi być twardy. Ruszył więc pewniejszym krokiem przed siebie, odrzucając włosy do tyłu, lecz mimo to poruszali się wolniej, bo tłum zapychał coraz bardziej drogę halabardnikom. Na próżno ich pokrzykiwania, lud ustępował z wolna, a w dodatku jeszcze bardziej nasyciły się siarczyste, obraźliwe słowa przeciwko krzyżakom. Nagle gdzieś za nim ktoś rozpychał się przez tłum i krzyczał „Stój, stój!”, a jego głos był tak donośny, że zaraz wszyscy się zatrzymali. Był to Powała z Tczewa, który teraz „wręczył” mu Danusię która szlochając krzyczała dziecinnym jeszcze głosem”
-Mój ci jest! Mój ci jest!
-Jej ci jest! – Zawtórowali rycerze - Do kasztelana!
- Tak, do kasztelana! – Zaczęli wszyscy powtarzać, a po chwili już cały Kraków skandował tylko „Do kasztelana”
Tak – pomyślał Zbyszko – jam twój jest.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 5 minut