profil

Antyczny wizerunek świata bogów i ludzi

poleca 85% 296 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Dionizos

Wokół było cicho. Las milczał. Skulona pod spróchniałym pniem rozglądałam się czujnie. Ściskałam z całej siły olbrzymi, lśniący, złoty kantaros – kielich Dionizosa, który, nie chwaląc się, sprytnie mu wykradłam. Nagle coś zaszeleściło z prawej strony, gałązki lekko drgnęły. Chwila ciszy... i oto czereda rozszalałych centaurów wali się ku mnie. Zaczęłam uciekać, po chwili obejrzałam się. Teraz już i rozwrzeszczane bachantki w skórach jelonków, szpetne satyry o rozbieganych oczach, fikając koziołki, kłębiąc się i nawzajem tratując, jednoczą się w pogoni za mną. Piski i krzyki są coraz głośniejsze, co chwilę potykam się o wystające korzenie. Pijana ciżba przyzwyczajona do hucznych zabaw u boku złotowłosego Dionizosa, dogania mnie i już prawie czuję na plecach ich gorące oddechy. Ale przede mną otwiera się pole, a w oddali słychać głosy bitwy. Nie widząc innej drogi ucieczki, mając przed oczami wizję swej śmierci pod kopytami centaurów, resztkami sił, smagana biczami oliwnych gałązek, wybiegam na równinę. Brzęk oręża wydaje mi się mniej groźny od kłębowiska narwanych duchów leśnych. Zatrzymują się na skraju swego królestwa i ogłupiałe drepczą w miejscu jęcząc i zawodząc. Drwię z ich bezradności, ale przezornie cofam się ku walczącym.

Szukam jakiegoś dołu, rozpadliny, gdzie mogłabym się ukryć. Pochłonięci walką herosi nie dostrzegają niepozornej istotki na czworakach przemykającej między ich nogami. Krew leje się strumieniami, upiorne kery spijają ją łapczywie. Co chwilę jakieś potężne ciało drżące w pośmiertnych konwulsjach, zagradza mi drogę. Wojownicy tną bezlitośnie krótkimi mieczykami kunsztownie zdobione zbroje i hełmy z pysznymi kitami. Tudzież Herakles, żądny krwi, z lwią skórą na plecach, w lśniącym pancerzu Ateny, wymachuje maczugą tak, że trup ściele się gęsto za każdym półobrotem. Nieopodal Tezeusz, naśladowca Heraklesa, próbuje dorównać swemu mistrzowi. Mizernej budowy, o dziewczęcych rysach, tym zacieklej dowodzi swojej wielkiej siły. I również czyni szkody niemałe. Wśród walczących są także ludzie, ci jednak mniej przejmują się bitwą. Czasem któryś z nich przycupnie na zdeptanej trawie i deliberuje wpatrując się w niebo. Duma nad wędrówką słońca i próbuje wyjaśnić sobie to zjawisko. Ludzie są skłonni przerwać pojedynek i złożyć pokłon bogowi wojny Aresowi, który dumnie przechadza się po polu bitwy. Zadzieram głowę do góry, by wybadać, czy skrzydlata Nike, dmuchając w trąbę, obwieszcza już zwycięstwo. Okazuje się, że zdezorientowana unosi się nad wojownikami.

Wtem, nie wiadomo skąd, pojawia się przede mną Achilles, a za nim Atena z surowym obliczem i piękną zbroją. Nawet nie podnoszę się z kolan, w błagalnym geście proszę o darowanie życia. Z przerażeniem śledzę ruch błyszczącego w słońcu grotu włóczni. Jednak widzę nieugiętość w postawie herosa. W obliczu śmierci wszystkie minione zdarzenia stają mi przed oczami. I nagle przypominam sobie! Przerzucam zwoje swej zniszczonej szaty i karmię się nadzieją znalezienia choćby maleńkiego listka. Jest! Triumfalnie wyciągam zmięty liść z drzewa oliwnego, który widocznie wplątał się w moje suknie podczas ucieczki przed leśnymi duchami. Symbol zgody, potrząsam nim znacząco przed oczami Achillesa. On przez chwilę waha się, ale jednym szybkim ciosem, nie zważając na obecność Ateny, przebija moje ciało.

Świadomość odzyskałam podczas marszu przez chłodną i mglistą równinę. Ze mną szły jeszcze inne postacie, sine, prawie przejrzyste. Powoli przypominałam sobie, jak to Achilles, mimo świętych zwyczajów, odebrał mi życie. Nie zauważyłam nawet, że dotarłyśmy do pieczary, z głębi której dochodziłyśmy do naszych uszu tłumione jęki i lamenty. Mimo to, jedna po drugiej, każda psyche zanurzała się w otchłań. W ciemnym tunelu mijałyśmy wszelkie troski, smutki i utrapienia dręczące ludzi. Oślizgłymi mackami oplatały moją szyję, trupimi wyziewami dręczyły każdą duszyczkę. Strwożone przechodziłyśmy tuląc się do wilgotnych ścian. Wreszcie naszym oczom ukazały się rozległe bagna oraz rzeka o wodzie mętnej, nad którą unosiły się trujące opary. Brnąc po kolana w błocie próbowałyśmy jak najszybciej dostać się do łodzi Charona. Chciwy przewoźnik otwierał bez ogródek usta każdej z dusz i wyciągał spod języka obol. Kiedy i ode mnie zażądał zapłaty, wcisnęłam mu pod pelerynę z trudem zdobyty złoty kantaros i zapewniłam o jego wartości. Z napięciem wpatrywałam się w straszliwe ślepia starca, wyglądające spod czarnego kaptura, które krytycznie zmierzyły klejnot. Charon, chowając kielich w fałdy szaty, wepchnął mnie do łodzi.

Po drugiej stronie Styksu czekał Cerber. Głośnym ujadaniem poganiał przerażone dusze. Bożek śmierci Tanatos przyglądał się nowo przybyłym. Długo błąkałam się po wietrznej równinie, wzywając Hermesa, aby nie pozwolił na surowe mnie osądzenie. Drżąc ze strachu stanęłam wreszcie przed majestatem trzech królów – Minosa, Radamantysa i Ajakosa. Za mną stały jeszcze inne dusze, jak ja przerażone i pokorne. Przede mną ogromna waga, za nią trzej potężni sędziowie, mający rozstrzygnąć o moim losie. Już Minos podnosi swe chłodne oczy, otwiera usta, by wydać wyrok, gdy z wielkim szumem nadlatują Erynie. Wszystkie dusze przylgnęły do ziemi, zawodzenia i jęki rozniosły się po równinie. Ja również skurczyłam się w trwodze, jednak czujnym okiem obserwowałam wszystko. Trzy, siejące popłoch boginie zemsty, sprawujące piecze nad Tartarem, otoczyły sędziów i po krótkiej chwili zwróciły się ku mnie. Chwyciły w szpony i uniosły ponad głowy wszystkich. Nie rozumiejąc, co się dzieje, oddałam się całkowicie mocy ich skrzydeł. Leciałyśmy nad równiną, na której błąkają się dusze; z góry czeluście Tartaru wydały się jeszcze głębsze. Wreszcie ukazała się nam siedziba Hadesa. Potężne zamczysko otoczone trzema murami wśród wód ognistego strumienia. Przez diamentową bramę dostałyśmy się do środka. Wprowadzono mnie do komnaty królewskiej, gdzie na tronie siedział władca podziemia wraz z Persefoną, a przed nimi korzył się Charon. Dopiero teraz dostrzegłam, że Hades w ręku trzyma moją zapłatę dla przewoźnika – kielich Dionizosa. Wszystko się wydało, całe moje szachrajstwo. Mój los jest przesądzony! Czekają mnie najgorsze z najcięższych męczarni, po wieczne czasy cierpieć będę na dnie Tartaru. Gniew bogów nie zna granic, ich urażona duma wymaga wielu ofiar. Próżni, nie znający łaski, wszechwładni, mogą uczynić z człowiekiem wszystko. Coraz bardziej pogrążałam się w rozpaczy, gdy moje rozmyślania przerwał Hades.

Karę za twój zuchwały czyn wymierzy ci ojciec Dionizosa – Zeus. Niech mnie ta sprawa nie dotyczy. Sądzę przewinienia w moim królestwie. To, co zdarzyło się poza nim, niech będzie utrapieniem innych.
Słowa Hadesa milionem szpilek wbiły się w moją głowę, czyniąc tym samym ból niewysłowiony. Zdążyłam jeszcze zobaczyć smutne oczy Persefony tęsknie wpatrujące się w kwiat maku i bez sił upadłam na ziemię.

* * *

Stanęłam przed najwyższym sądem olimpijskim. Wściekły Zeus miotał piorunami, królewski pałac drżał w posadach. Syn największego władcy znieważony przez śmiertelniczkę! Hańba zadana bogowi przez nic nieznaczący, marny pył! Wszystkie bóstwa, będące w tym czasie na Olimpie, zebrały się w jednej sali by uczestniczyć w debatach nad moim losem. Nie liczyłam już na wstawiennictwo Hermesa, patrona kupców i złodziei, gdyż zrozumiała była dla mnie powaga sytuacji. Zrezygnowana, oczekiwałam chwili wydania wyroku.

Komnata cała z białego marmuru, po bokach szeregi pysznych bogów. Miedzy kolumnami, w centrum sali, tron Zeusa i jego zawistnej żony Hery, na której głowie iskrzył się gwieździsty diadem. Po prawej stronie władcy stała dumnie wyprostowana Atena, ulubienica Gromowładnego. Czasem nachylała się do ucha ojca i szeptała mu coś w tajemnicy przed wszystkimi, a on słuchał w skupieniu. Panował szum i ogólne zamieszanie. Z jednej strony Apollo i Artemida, bliźniacze rodzeństwo, podziwiają swoje łuki i strzały. Niekiedy Apollin przerywa rozmowę i poprawia orkiestrę wygrywającą melodie gdzieś w kącie sali. Gdzie indziej Afrodyta układa swe piękne loki i głaszcze po głowie swego niesfornego synka Erosa, który raczkując u stóp matki, łobuzersko zaczepia innych bogów. Obok niej siedzi Hefajstos, chmurny, nie bierze udziału w rozmowach. Brudny od sadzy, z nieodzownym młotem w ręku budzi niechęć wśród pozostałych olimpijczyków. Posejdon ze swym trójzębem roztacza wokół siebie zapach szuwarów i słonej, morskiej wody. Wreszcie dostrzegam smutną Demeter z wiankiem z kłosów na głowie, wraz ze swym krewniakiem – Dionizosem, który, chcąc się najwyraźniej w ten sposób uspokoić, pije duszkiem wino z beczki. Siedzę cicho tuż za drzwiami i przez szczelinę obserwuję bieg zdarzeń. Jest mi już wszystko jedno. Pocieszam się myślą, iż jestem jedyną istotą śmiertelną, która nie doznawszy nigdy smaku zapewniających wieczną młodość ambrozji i nektaru, może podziwiać wnętrza olimpijskiego pałacu.

Burzliwa dyskusja dobiega końca. Nadchodzi chwila przeznaczenia. Teraz dowiem się, jaki los zgotowali mi bogowie. Dumnie kroczę przed tron Zeusa. Powoli, nie spiesząc się staje naprzeciw niego.
- Ukradłaś kielich Dionizosa, hańbiąc swym dotykiem to kunsztowne naczynie. Przyglądałaś się walkom herosów i zginęłaś czerpiąc z ich niemal boskiej siły. Przekupując Charona, chciałaś dotrzeć przed oblicze Hadesa i zapewne w zamyśle twoim było zbezczeszczenie także Olimpu. Chciałaś być, nikczemna istoto, na równi z bogami! Wędrowałaś bezkarnie po zaświatach, uwolnić się od pyłu i kurzu ziemskiego. Marzyłaś o życiu z dala od roli i zajęć właściwych tobie podobnym. Męczarnią największą było dla ciebie przebywanie wśród ludzi. Teraz, gdy twoim oczom dane było wiedzieć rzeczy boskie, powrót na ziemię będzie dla ciebie najokrutniejszą torturą. Tak postanowiło zgromadzenie bogów – po wieczne czasy, wspominając boskie przymioty, toczyć będziesz swój dotychczasowy żywot wśród śmiertelnych.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 9 minut