profil

Motyw arkadii w literaturze.

poleca 85% 527 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Mikołaj Rej Eliza Orzeszkowa Stefan Żeromski Adam Mickiewicz

Wstęp do motywu ARKADIA
Naturalna tęsknota człowieka za beztroskim i szczęśliwym życiem ma długą tradycję. Już w czasach starożytnych istniała pamięć o mitycznym „złotym wieku” i utraconych na zawsze krainach szczę ścia, gdzie człowiek beztroski i niewinny istniał harmonijnie zespolony z naturą .Taką szczęśliwą krainęnazywano Arkadią. Prawdziwa Arkadia mieściła się w środkowej czę ści
greckiego Peloponezu, zaś mieszkań cy tego gó rzystego kraju zajmowali się wypasem bydła, uprawą pszenicy i winnej latorośli. Dzię ki literaturze zyskała ona nobilitację i stała się symbolicznym obrazem idealnego kraju, miejsca wiecznej szczę śliwości, jedną z utopii, jakie stworzyła ludzka wyobraźnia, obok Edenu, Olimpu i Atlantydy. To Sielanki Teokryta, Bukoliki i Georgiki Wergiliusza oraz Przemiany Owidiusza sprawiły, że Arkadia prawdziwa i utopijna stały się jednością i zaczęły oznaczać dla ó wczesnych ludzi oazę szczę śliwości.

W kulturze chrześcijań skiej, drugim źródle sztuki europejskiej, również odnajdujemy topos raju utraconego. Biblijni banici Adam i Ewa zostali wygnani z Ogrodu Eden, ale raj pozostał idealny, nie skalany grzechem. Takie właśnie szczę śliwe krainy – Arkadie – próbowali wskrzesić twó rcy ery nowożytnej. Każda epoka miała swoją literacką wizję szczę ścia. Wią zało się to
oczywiście z celami i założeniami danej epoki. Z kolei w czasach renesansu, kiedy gospodarka, zwłaszcza rolnictwo, zaczę ły przynosić należyte dochody, beztroski, arkadyjski żywot zaczę to wią zać z życiem wiejskim. Pojawiają się w polskiej literaturze utwory takie, jak Żywot człowieka poczciwego Mikołaja Reja czy Pieśń świę tojań ska o Sobótce Jana Kochanowskiego, któ re głoszą apoteozę „wsi spokojnej”, gdzie ...człowiek szczęśliwie,
Bez wszelakiej lichwy żywie.

Kiedy przyszły trudne lata zaborów, mit arkadyjski pojawiał się szczegó lnie często w polskiej literaturze emigracyjnej. Na prawdziwą Arkadię wykreował w Panu Tadeuszu Adam Mickiewicz Soplicowo, aby „pokrzepić serca” emigracyjnych tułaczy, pozbawionych ojczyzny. Podobny sposób kreowania dalekiej, utraconej Ojczyzny odnajdziemy w wierszu Cypriana Kamila Norwida pt. Moja piosnka II. Dla emigrantó w Polska to kraj ludzi bogobojnych, prawych i szlachetnych. Inne utwory, dla któ rych inspiracją stanie się idealne Soplicowo, to Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej i Noce i dnie Marii Dą browskiej. Jeszcze raz do motywu arkadyjskiego powró ci Stefan Żeromski w swojej ostatniej powieści z okresu mię dzywojennego pt. Przedwiośnie. Piewcą utraconej Wileń szczyzny po drugiej wojnie światowej stał się emigrant Czesław Miłosz, któ ry w pełnej liryzmu powieści Dolina Issy przyrównał ją do dalekiej Arkadii.
Niezwykłą Arkadię ukazał Bruno Schulz w Sklepach cynamonowych. Oczami dziecka widzimy świat pełen niezwykłości i cudownych przemian. Jest to niezgoda na rzeczywistość, pró ba odnalezienia świata szczę śliwego.

Mikołaj Rej „Ż ywot człowieka poczciwego”
Żywot człowieka poczciwego Mikołaja Reja to najobszerniejsza i zdaniem wielu badaczy literatury najciekawsza część Zwierciadła albo kształtu, w którym każdy stan snadnie się może swym sprawom jako we zwierciadle przypatrzyć , wydanego w Krakowie w 1568 roku. Utwór ten stanowi podsumowanie doświadczeń i dokonanych przez Reja obserwacji, któ rymi pod koniec życia zechciał podzielić się z czytelnikami. Żywot jest przykładem literatury parenetycznej (gr. paraineo – zachę cam, radzę ,zalecam). Autor przedstawia w nim ideał „człowieka poczciwego”,czyli szlachcica– ziemianina, i namawia do życia na wsi, w ziemiań skiej Arkadii. Utwór składa się z trzech ksiąg. Księga pierwsza mówi o dzieciństwie i młodości
szlachcica. Drugą Rej poświę cił ś redniemu wiekowi [...] człowieka poczciwego, który pę dzi beztroskie, arkadyjskie życie, gospodarując na własnym folwarku.

Trzecia księga opowiada o jego starości.
Rej, kreśląc portret ziemianina, daje szereg praktycznych rad, wskazówek ipouczeń na temat wychowania dzieci i młodzieży, strojó w, jedzenia, uprawy ziemi, ogrodnictwa, także wyboru żony itp. We wszystkim zaleca umiar, kierowanie się cnotą i uczciwością. Radzi zrezygnować z ambicji, sproś nego
łakomstwa (chciwości), któ re jest źródłem a studnią innych grzechów. Gani
mię dzy innymi szarą pyszkę, gniew, który wszystkie grzechy ś miertelne w
sobie zamyka, pijań stwo budzące w nim wstrę t:
Bo patrz, najdzieszli ty co dobrego a poczciwego w opiłym człowieku
[...] chrapi jak ś winia, kiedy się drożdży opije, a on sobie pluje na
brzuch, a ś liny mu sie jako zgrzebie z gęby wloką; oczy się jako u
szczurka, kiedy z mąki wylezie, błyszczą; suknisko popluskał, a
czasem je za sobą po błotu wlecze; pierza we łbie pełno; więc
mruczy, sam nie wie co, wszytkim łaje, wszytkim przemawia, [...] on
klekce jako bocian, krząka, jako kiernoz. Więc mu się tu zachce
ś piewać ; aliś ci jako cielę ryczy. Więc mu się zachce w tanek, aliś ci się
ś liza, jako kozieł na ledzie [...] we wszytkich sprawach swoich
podobniejszy ku jakiej bestyej niemej, aniźli ku człowiekowi.
Młody szlachcic, wchodząc w życie, zastanawia się nad wyborem drogi
życiowej, nad zawodem, któ ry da mu zadowolenie. Może zostać dworzaninem,
żołnierzem lub zająć się służbą publiczną. Rej dość krytycznie odnosi się do
tych zajęć. Nie radzi usilnie ani służby wojskowej (z wyjątkiem czasu wojny),
gdyż żołnierzowi grożą liczne niebezpieczeń stwa, ani piastowania urzę dó w
publicznych, któ re mamią wieloma pokusami.
Nie zaleca też życia na wielkopań skich dworach, na któ rych panuje obłuda,
brak jest szczerości i niezależności, a znaczenie zdobywa się pochlebstwami.
Nuż, jeś lić by się też przytrafiło, iżbyś na jaki urząd ziemski albo na
jakikolwiek inszy [...] był powołan a potrzebowan – jeś libyć mógł bez
tego się obejś ć , tedyćby mało nie lepiej [...] bo już tam co
naprudniejsze klenoty człowieka poczciwego zaprzedane być muszą.
Naprzód wolny żywot [...] potem też i sumienie.
[...] jeś liże się udasz do dwora, tedy wierz mi, iż tam trzeba z
tabulatury stąpać , a mało tam nie więtszej ostrożnoś ci będzie
potrzeba, niźli w cudzych krajach, bo tam loguebantur variis linguis, a
rozmaitych spraw i obyczajów tam ludzi znajdziesz. A trzeba tam
pilnie upatrować , gdzie stąpić , jako po grudzie bosymi nogami, bo
tam silna gruda a silny mróz około ciebie z pirwotku będzie [...]
Będzieć się zdało, iż cię wnet wszyscy chwalić i miłować będą, między
się cię pociągać będą: ano wierz mi, iż cię tak będą nosić po kolędzie,
iż się długo nie obaczysz, co się z tobą dzieje, a zwłaszcza jeś li
będziesz miał jaki dostateczek około siebie. Tu cię jedni pociągną do
miłoś ci, drudzy do muzyki; drudzy cię pilno będą namawiać , abyś z
nimi pograł, a nie będziesz chciał o pieniądze, więc o „rozkazanie”: ty
będziesz mniemał, abyś się miał kazać obłapić wygrawszy, a on ci
każe posłać po pieczenią a po garniec wina. A tak dziwnych a
dziwnych przypadków, niźli się dobrze przypatrzysz figlom dworskim,
będzie około ciebie [...]. Każdej rzeczy pomiernie używaj a
roztropnym uważaniem, boć się tam rychlej o prawdę rozgniewają,
niźli chociajbyś co cudnym a niedomyś lnym pochlebstwem
zafarbował. [...] A wszakoż to uważaj, aby się gęba z mieszkiem
zgadzała, a nie daj jej naprzód wyskakiwać . Bo jakoć przodek
weźmie, już potem mieszka ledwie kijem do kresu dopędzisz.
Rej z całego serca radzi życie na wsi, któ re zapewni człowiekowi niezależność
materialną i osobistą, wewnę trzną ró wnowagę , czyste sumienie, a także
uczciwość i życie w zgodzie z naturą.
Wieś w uję ciu Reja to Arkadia, w któ rej szlachcic– ziemianin wiedzie spokojny,
beztroski żywot. Tu znajdzie szczę ście i dostatek. Przyjemność sprawia mu
praca i możliwość oglądania jej owocó w. Zachwyca go i cieszy pię kno ogrodó w i
sadó w. Radość dają polowania, łowienie ryb, dobra kuchnia, poczucie swobody
we własnym domu, wieczory spę dzane z rodziną i przyjació łmi przy kominku.
Szlachcic– ziemianin wiedzie unormowany tryb życia zgodnie z rytmem natury,
któ ra wyznacza mu zaję cia, ale też daje czas na odpoczynek i krotochwile.
Ale iż różne są czasy w roku, też są i różne przypadki i w
gospodarstwie, i w każdej sprawie człowieka poczciwego, gdyż rok
jest na czworo rozdzielon: naprzód wiosna, więc lato, potem jesień,
więc zima. A w każdym z tych czasów i potrzebnego a różnego
gospodarstwa i rozkosznych czasów, i krotofil swych w swoim onym
pomiernym a w spokojnym żywocie poczciwy człowiek może snadnie
użyć .
Wiosną, latem i jesienią człowiek poczciwy dogląda prac w polu i ogrodzie, a
każda czynność sprawia mu przyjemność i jest źró dłem radości, co Rej
podkreśla powtarzającym się czę sto zwrotem azaź nie rozkosz.
Wiosną azaź owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkach, po
ogródkach sobie chodzić , szczepków naszczepić , drobne drzewka
rozsadzić , niepotrzebne gałązki obcinać , mszyce pozbierać , krzaczki
ochędożyć , okopać , trzaskowiskiem osypać ? [...] Więc też sobie
pójdziesz potem do ogródeczków, do wirydarzyków, grządki nadobnie
każesz pokopać [...] To sobie z oną rozkoszą nasiejesz ziółek
potrzebnych, rzodkiewek, sałatek, rzeżuszek, nasadzisz maluneczków,
ogóreczków. I majoranik i szałwijka i inne ziółka [...].
[...]
Latem wspaniale jest cieszyć się oglądaniem owoców własnej pracy.
[...] Azaź nie rozkosz, gdy ono wszytko, coś nie wiosnę robił, kopał,
nadobnieć dojrzeje a poroś cie? Anoć niosą jabłuszka, gruszeczki,
wisneczki, ś liweczki z pirwszego szczepienia twego; więc z ogródków
ogóreczki, maluneczki, ogrodne ony inne rozkoszy.
Jesień to czas zbierania plonó w, zimę zaś można przeznaczyć na odpoczynek.
Azaź mała rozkosz, kto ma lasy albo łowiska, z rozmaitym się
źwirzem nagonić , a jeś li są poszczęś ci, więc go nabić i przyjacielom
się zachować , i sobie pożytek może się z tego uczynić ? [...] Azaź nie
rozkosz po głębokich wodach się nachodzić albo najeździć , niewody
zapuś cić , ryb rozlicznych nałowić ? [...] azaź nie rozkosz z charty się
przejeździć , na cietrzewka sieć zastawić , kuropatwiczkę rozsiadem
przykryć , a przejeździwszy się a obłowiwszy się do domu przyjechać ?
Rejowy człowiek z radością zajmuje się gospodarstwem, pracą na roli i w
ogrodzie. Szczę ście daje mu też rodzina – dobra żona i „dziatki” (patrz: Ż ywot
człowieka poczciwego w motywie RODZINA). W jego Arkadii niczego mu nie
brakuje. Wzdycha wię c szczę śliwy: Używaj, miła duszo: masz wszytkiego
dobrego dosyć . I faktycznie, gdzie się nie obejrzy, wszę dzie widzi dostatek. Na
podwó rku kurki gmerzą, ano gąski gągają, ano jagniątka wrzeszczą, ano
prosiątka biegają. W domu ano się jeś ć chce, ano już wszystko nadobnie
gotowo, ano grzybków, rydzyków nanoszono, ano ptaszków nałapano...
Pieczenia się wieprzowa dopieka, cietrzew w rosołku, a kapłun tłusty z
kluskami dowiera, więc rzepka, więc inne potrawki. I znó w Rej zadaje pytanie
retoryczne: ... a czegóż ci więcej trzeba? A czegóż ci nie dostawa?
Rej idealizuje nawet życie poddanych chłopó w. I oni są szczę śliwi, i z radością
wykonują swoje obowiązki: dzieweczki sobie ś piewają, drudzy pokrzykiwają,
snopki w kopy znowu układają; ano im i milej i sporzej robić , kiedy pana
widzą, a wszakoż nie owego, co się z nimi po polu z maczugą goni, albo biczem
po grzbiecie kołace.
Spokojne i unormowane bytowanie szlachcica– ziemianina na wsi Arkadii, w
harmonii z przyrodą, jest gwarancją życia cnotliwego, pozwalającego
pielę gnować wartości moralne. Zapewnia ono ró wnież spokojną starość, któ rej
„człowiek poczciwy” nie musi się obawiać, gdyż ten etap życia może być ró wnie
pogodny. Wypełniają go refleksje natury moralnej i religijnej, spotkania z
przyjació łmi, spacery. Radość sprawiają dzieci i wnuki, ciekawa lektura.
Azaź nie rozkosz, jeś liże czytać umiesz, układłszy się pod nadobnym
drzeweczkiem miedzy pięknymi rozlicznymi a woniającymi kwiateczki,
albo także w zimie na nadobnym a rozkosznym łóżeczku swoim, iż się
rozmówisz z onymi starymi mędrcy, z onymi rozlicznymi filozofy, z
których najdziesz wielkie pociechy staroś ci swojej, w których
najdziesz wielką naukę ku każdej rozważnej sprawie swojej? [...] A
jeś li też masz ten dostatek, więc też każesz sobie czasem abo na
luteńce, abo na jakim symfonaliku nadobnie zagrać a pocieszyć
zafrasowaną myś l swoję i serce swoje. Przyjedzie do ciebie przyjaciel,
azaź nie rozkosz, gdy się z nim namówisz, naś miejesz?
Pogodny starzec, któ rego portret kreśli Rej, spokojnie oczekuje na śmierć,
któ rej nie musi się obawiać, gdyż ma świadomość, że przychodzi ona do
każdego, bo pospolicie po jesieni zima bywa.
Albowiem pomyś liwszy sobie, iż nas tak natura w tę niewolą
zaprzedała, a nikt się z tego ani wykupić ani wyprosić ani żadną mocą
wybawić nie może, a o coś się tu już troskać ? Owszem, pilniejsza o to
się starać , aby to, kiedykolwiek przyjdzie, co powinnie przyjś ć ma,
przyszło z dobrym rozmysłem, z roztropnym postanowieniem, z
uspokojonym sumieniem, a z bojaźnią Bożą. A gdy się w to nadobnie
poczciwy człowiek ubierze, już jako w pewnej zbroi może się onego
ostateczniejszego nieprzyjaciela swego, ś mierci, nic nie lękać .

Jan Kochanowski
„Pieśń ś więtojańska o Sobótce”
Janowi Kochanowskiemu, znawcy łaciny i greki, poezji Horacego, Wergiliusza i
Teokryta, znany był mit antycznej Arkadii, krainy prostoty i szczęśliwości.
Odwołanie do tego toposu znajdziemy mię dzy innymi w pieśni Panny XII, w
której kreśli poeta idylliczny obraz wsi, przypominają cy nieco i utwory
antycznych poetów, i Rejowy zachwyt nad przyjemnościami i pożytkami
płynącymi z pracy na roli (patrz: Ż ywot człowieka poczciwego).
Pieśń Panny XII należy do cyklu zatytułowanego Pieśń ś więtojańska o Sobótce,
który powstał na począ tku czarnoleskiego okresu twórczości Jana
Kochanowskiego. Cykl ten składa się z dwunastu pieśni. Każda z nich śpiewana
jest przez inną pannę , a wszystkie łą czy pochwała życia na wsi, zabawy,
rodziny, miłości.
Pieśń Panny XII wyraża wiarę w to, że szlachcic może znaleź ć swoją Arkadię ,
krainę wiecznego szczęścia, którą jest wieś spokojna i wesoła.
Kochanowski idealizuje wieś. Ukazuje jej zalety, wylicza przyjemności i pożytki
płyną ce z pracy na roli, choć jednocześnie ma świadomość, że jest ich tak
wiele, że nie starczy dnia, by wymienić wszystkie.
Dzień tu, ale jasne zorze
Zapadłyby znowu w morze,
Niżby mój głos wyrzekł wszytki
Wieś ne wczasy i pożytki
Życie na wsi pozwala człowiekowi zachować niezależność i spokój, czego nie
dadzą żadne inne zawody. Z niechę cią odnosi się poeta do życia dworskiego.
Nie budzi też jego zachwytu ani praca prawnika, ani żeglarza czy żołnierza.
Wszystkie te zaję cia są albo niebezpieczne, albo nie dają zadowolenia, poczucia
wolności i godności.
Inszy sie ciągną przy dworze
Albo żeglują przez morze,
Gdzie człowieka wicher pędzi,
A ś mierć bliżej niż na piędzi.
Najdziesz, kto w płat język dawa,
A radę na funt przedawa;
Krwią drudzy zysk oblewają ,
Gardła na to odważają .
Zdaniem Kochanowskiego tylko wieś może zapewnić człowiekowi dostatnie,
uczciwe i bezpieczne życie. Pozwala wstyd i cnotę chować w cale. Jest azylem
od trosk i zmartwień życiowych. Daje szlachcicowi radość oglądania owoców
własnej pracy i możliwość obcowania z przyrodą , która go hojnie obdarza
wszystkim, czego potrzebuje.
Człowiek w twej pieczy uczciwie
Bez wszelakiej lichwy żywie:
Pobożne jego staranie
I bezpieczne nabywanie.
[...]
Jemu sady obradzają ,
Jemu pszczoły miód dawają ;
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagnią t pełna.
[...]
W rzece ma gęste więcierze,
Czasem wędą ryby bierze;
A rozliczni ptacy w koło
Ozywają sie wesoło.
Życie ziemianina, podporządkowane rytmowi natury, podzielone jest na czas
pracy, odpoczynek i na towarzyskie rozrywki.
Skoro też siew odprawiemy
Komin w koło obsiędziemy.
Tam już pieś ni rozmaite,
Tam będą gadki pokryte,
Tam trefne plęsy z ukłony,
Tam i cenar, i goniony.
Radość daje szlachcicowi–ziemianinowi szczęście rodzinne. Dobra i troskliwa
żona zajmuje się domem, męża wzmaga, jako może. Dba o dzieci, które
wychowuje na ludzi uczciwych, wolnych od żą dzy bogactw i zaszczytów.

Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz”
Pan Tadeusz wydany został w 1834 roku w Paryż u, gdzie Adam Mickiewicz
przebywał na emigracji. Oddalony od ojczyzny poeta, by zapomnieć choć na
chwilę o trudach pielgrzymstwa, pocieszyć siebie i dodać otuchy emigrującym
tułaczom, stworzył dzieło przenoszą ce czytelnika w świat wyidealizowanego w
pamię ci kraju lat dziecinnych, który
[...] zawsze zostanie
Ś więty i czysty, jak pierwsze kochanie,
Nie zaburzony błędó w przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei złudzeniem,
(Epilog, w. 68– 72)
Ogarnię ty nostalgią Mickiewicz tworzy obraz Litwy, która jawi się jako Arkadia,
na zawsze utracona kraina beztroski, szczę ścia, harmonijnego zespolenia
człowieka z naturą . Wtym „raju utraconym” wszystko jest pię kne i dobre, gdyż
jest poecie znane i bliskie:
Ten kraj szczęśliwy ubogi i ciasny!
Jak świat jest boż y, tak on był nasz własny!
Jakż e tam wszystko do nas należ ało,
Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:
Od lipy, któ ra koroną wspaniałą
Całej wsi dzieciom uż yczała cienia
Aż do każ dego strumienia, kamienia,
(Epilog, w. 79– 85)
Litwa „lat dziecinnych” staje się dla Mickiewicza jedyną duchową ostoją w
czasie wygnania. Myślą c o niej, wzdycha:
Kiedyż nam Pan Bó g wró cić z wędró wki dozwoli
I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli,
(Ks. II, w. 21– 22)
Mickiewicz przywołuje bliskie sercu każdego Polaka symbole polskości:
Madonnę Czę stochowską i Ostrobramską co gró d zamkowy / Nowogró dzki
ochrania z jego wiernym ludem, obraz pó l malowanych zboż em rozmaitem,
szlachecki dworek Soplicy – „centrum polszczyzny”. Świat wykreowany przez
poetę ma cechy krainy doskonałej, gdyż , jak zauważ a J. Przyboś w ksią żce
Czytają c Mickiewicza:
[...] miał to być opis idealizują cy, unoszą cy utracony kraj
szczęśliwego dzieciństwa w strefę baśni. [...] W raju tym
ró wnocześnie kwitną kwiaty wiosenne i dojrzewają owoce jesieni. W
tym samym czasie fiołki i astry zdobią jakiś idealny sezon, w któ rym
mak mami źrenicę wielkością „farb, ż ywych, ró ż nych” i w któ rym
dojrzewa harbuz, ż niwiarze kończą ż niwo i kosi się trawę, a święto
Matki Boż ej Zielnej przypada na Niedzielę Palmową . W tym raju rosną
drzewa, krzewy i trawy niby takie same jak w rzeczywistości,
podobne, ale jednak inne, piękniejsze, ubarwione i obwiedzione
rysunkiem i ugrupowane w szczegó lnym porzą dku perspektywicznym,
jak na obrazie malarskim.
Pejzaż soplicowski, pełen spokoju i harmonii, przypomina sielski obrazek.
Mickiewicz wprowadza liczne opisy ojczystej przyrody, która, jak w świecie
baśni, czę sto podlega animizacji i antropomorfizacji.
Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza
Jako para kochankó w.
(Ks. VIII, w. 587– 589)
Słońce jest:
[...] zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze
Na spoczynek powraca; [...]
(Ks. I, w. 188– 190)
Chmury:
Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,[...]
Ś ciskają się [...]
Dostają krzywych karkó w, rozpuszczają grzywy,
Wysuwają nó g rzędy i po niebios sklepie
Przelatują jak tabun rumakó w po stepie:
(Ks. III, w. 644– 649)
Przyroda wyznacza rytm pracy i życia mieszkańcom Soplicowa. Bywa też ich
sprzymierzeńcem. Przypomnijmy choćby szaleją cą nad Soplicowem burzę ,
dzię ki której można było zachować w tajemnicy walkę szlachty z Moskalami:
W takim dniu poż ą dany był czas najburzliwszy;
Bo nawalnica, boju plac mrokiem okrywszy,
Zalała drogi, mosty zerwała na rzece,
Z folwarku niedostępną zrobiła fortecę.
O tym więc, co się działo w obozie Soplicy,
Dziś nie mogła rozejść się wieść po okolicy,
A właśnie zawisł szlachty los od tajemnicy.
(Ks. X, w. 90– 97)
W tej krainie idylli znajduje się Soplicowo. W atmosferze panują cej w tym
„centrum polszczyzny” odnajduje Mickiewicz „małą ojczyznę ”, miejsce pię kne,
szczę śliwe i bezpieczne, o którym mógł tylko marzyć na emigracji.
W soplicowskim dworze, usytuowanym nad brzegiem ruczaju / Na pagó rku
niewielkim, we brzozowym gaju, możemy odnaleźć obrazy uroków żywota
człowieka poczciwego. Sę dzia to wzorowy, mą dry i zapobiegliwy gospodarz,
który o wszystkim myśli i pamię ta. Troszczy się o dom i ziemię , toteż dwór jest
zamoż ny i wszystkiego jest w nim pod dostatkiem.
Dom mieszkalny niewielki, lecz zewszą d chędogi,
I stodołę miał wielką , i przy niej trzy stogi
Uż ą tku, co pod strzechą zmieścić się nie moż e;
Widać, ż e okolica obfita we zboż e,
I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugó w
Ś wiecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługó w
Orzą cych wcześnie łany ogromne ugoru,
Czarnoziemne, zapewne należ ne do dworu,
Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grzą dek:
Że w tym domu dostatek mieszka i porzą dek.
(Ks. I, w. 29– 38)
W ślad gospodarza wszystko ze ż niwa i z boru,
I z łą k, i z pastwisk razem wracało do dworu.
Tu owiec trzoda beczą c w ulice się tłoczy
I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy
Stado cielic tyrolskich z mosięż nymi dzwonki;
Tam konie rż ą ce lecą ze skoszonej łą ki;
Wszystko bież y ku studni.
(Ks. I, w. 234– 240)
Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości,
Nie uchybił gospodarskiej, waż nej powinności,
Udał się sam ku studni; najlepiej z wieczora
Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;
Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy,
Bo Sędzia wie, ż e oko pańskie konia tuczy.
(Ks. I, w. 242– 247)
[...] dla męż czyzn wędliny leż ą do wyboru:
Pó łgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru,
Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym
Uwędzone w kominie dymem jałowcowym;
W końcu, wniesiono zrazy na ostatnie danie:
Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.
(Ks. II, w. 515– 520)
Życie i praca w Soplicowie podporzą dkowane są rytmowi natury.
Słońce nad nimi czerwone jak poż ar na dachu;
Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary
Błysnęło, jako świeca przez okienic szpary,
I zgasło. I wnet sierpy, gromadnie dzwonią ce
We zboż ach, i grabliska suwane po łą ce
Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każ e,
U niego ze dniem kończą prace gospodarze.
„Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;
Słońce, Jego robotnik, kiedy znidzie z nieba,
Czas i ziemianinowi ustępować z pola”.
Tak zwykł mawiać pan Sędzia; a Sędziego wola
Była ekonomowi poczciwemu świętą ,
Bo nawet wozy, w któ re już składać zaczęto
Kopę ż yta, niepełne jadą do stodoły;
Cieszą się nadzwyczajnej ich lekkości woły.
(Ks. I, w. 195– 209)
Sę dzia jest sprawiedliwym i dobrym panem; ma wrę cz ojcowski stosunek do
chłopów. Bartek Prusak mówi m.in.:
[...] On pierwszy zabraniał,
Aż eby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał,
Mó wią c, ż e to grzech. Nieraz u niego gromada
Chłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada;
Płacił za włość podatki, [...]
(Ks. VII, w. 339– 343)
Gospodarz Soplicowa jest człowiekiem niezwykle gościnnym. Świadczą o tym:
brama na wcią ż otwarta, wspaniałe uczty, które przebiegają zgodnie ze starym
porządkiem, dbałość o gości, których Pan zwykł sam przyjmować i zabawiać.
W domu, w którym, jak mówił Bartek Prusak, się człowiek napije, nadyszy
Ojczyzny, na każdym kroku widoczne jest przywią zanie do polskości i tradycji.
Sę dzia bowiem Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje / Chowa, modom
moskiewskim przystępu nie daje. (VII, w. 347– 348) Na ścianach pobielanego
dworku wiszą portrety bohaterów narodowych (Kościuszki, Rejtana,
Jasińskiego), zegar wygrywa Mazurka Dą browskiego.
Życie w soplicowskim dworze oparte jest na etykiecie, która nie tylko określa
sposób zachowania mieszkańców, ale też , zdaniem Sę dziego, strażnika tejże
etykiety, gwarantuje poczucie bezpieczeństwa, zachowanie tożsamości
narodowej:
Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował
I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu
Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu;
„Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną ,
Z jego upadkiem domy i narody giną ”.
(Ks. I, w. 219– 223)
Przykładów stosowania się do etykiety i dobrych obyczajów jest w Panu
Tadeuszu wiele. Przypomnijmy choćby powrót ze spaceru, określony porzą dek
zasiadania przy stole czy przedstawienie Zosi gościom.
Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,
Wesoło, lecz w porzą dku; naprzó d dzieci małe
Z dozorcą , potem Sędzia szedł z Podkomorzyną ,
Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną ;
Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;
Panny szły przed młodzież ą o jakie pó ł kroku
(Tak każ e przyzwoitość); nikt tam nie rozprawiał
O porzą dku, nikt męż czyzn i dam nie ustawiał,
A każ dy mimowolnie porzą dku pilnował.
(Ks. I, w. 210– 218)
Goście weszli w porzą dku i stanęli kołem:
Podkomorzy najwyż sze brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należ y,
Idą c kłaniał się starcom, damom i młodzież y;
Obok stał Kwestarz; Sędzia tuż przy Bernardynie.
Bernardyn zmó wił kró tki pacierz po łacinie,
Podano w kolej wó dkę, za czym wszyscy siedli
I chołodziec litewski milczkiem ż wawo jedli.
(Ks. III, w. 700– 708)
Telimena sprawuje obowią zki pani,
Wita wchodzą cych, sadza, rozmową zabawia
I siostrzenicę wszystkim z kolei przedstawia:
(Ks. V, w. 200– 203)
Dzię ki przestrzeganiu we wszystkim uświę conego tradycją porzą dku, Soplicowo
było oazą spokoju i bezpieczeństwa nie tylko dla jego mieszkańców, ale i dla
gości, którzy przyzwyczajali się do tego rytmu życia, do norm i obyczajów
panują cych na dworze:
Więc do porzą dku wykli domowi i słudzy;
I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,
Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,
Przejmował zwyczaj, któ rym wszystko oddychało.
(Ks. I, w. 224– 227)
Mickiewicz tworzy w Panu Tadeuszu bogatą galerię postaci szlacheckich. Zostali
tu barwnie opisani i wnikliwie scharakteryzowani zarówno przedstawiciele
zamoż nej szlachty (ród Sopliców i przyjaciele domu), jak i szlachty zubożałej,
zamieszkują cej zaścianek. Poeta– realista stara się przedstawić ich obiektywnie
i sprawiedliwie. Jednakż e nostalgia za krajem dzieciństwa, świadomość, że
świat, o którym pisze, już odchodzi w przeszłość (wskazuje na to czę sto
powtarzają cy się wyraz „ostatni”), każą mu w opisie każ dej postaci wydobywać
głównie jej zalety. Wad natomiast nie ukrywa, ale stara się ich nie
wyolbrzymiać. Traktuje je raczej z humorem i pobłaż liwością niż z ironią czy
sarkazmem. Kreują c w taki sposób bohaterów swojej epopei, Mickiewicz
wzbudza w czytelniku przekonanie, ż e w świecie przez niego wspominanym nie
było ludzi złych czy bezwartościowych. Bywali wprawdzie kłótliwi, zapalczywi,
skłonni do procesowania się (spór o zamek), nieobce im były warcholstwo i
brawura (młodość Jacka Soplicy, zajazd), jednak tkwiły w nich także wielkie
cnoty, które górowały nad wadami. Mickiewicz podkreśla ich patriotyzm,
mę stwo żołnierskie, wrodzoną dobroć, umieję tność zapominania o urazach.
Zauważ a, iż potrafili zawsze zjednoczyć się , by ofiarnie walczyć z wrogiem.
Umieję tność przebaczania, zapominania o wyrzą dzonych krzywdach, dobroć
ludzi zamieszkują cych nadniemieńskie okolice widoczne są w wielu
fragmentach Pana Tadeusza. Oto w czasie zajazdu szlachty zaściankowej na
Soplicowo z odsieczą niespodzianą przybywają Moskale, zakuwają w dyby
śpią cych Dobrzyńskich i pozostawiają ich na deszczu. Sę dzia, widzą c są siadów
w opałach, zapomina o urazach i pertraktuje z majorem Płutem:
„Majorze, mó wił Sędzia, choć pozwiesz do prawa,
Có ż wygrasz? tu nie zaszła ż adna bitwa krwawa;
Nie było ran; ż e zjedli kury i pó łgąski,
Za to wedle statutu zapłacą nawią zki;
Ja na pana Hrabiego nie zanoszę skargi,
To tylko były zwykłe są siedzkie zatargi.”
(Ks. IX, w. 159– 164)
Również szlachta z innych zaścianków, która żyła dotą d w niezgodzie z
Dobrzyńskimi, nie myśli o dawnych waśniach:
A tymczasem Podhajscy i Isajewicze,
Birbasze, Wilbikowie, Biergele, Kotwicze,
Widzą c szlachtę Dobrzyńskich w tak cięż kiej niewoli,
Zaczęli z dawnych gniewó w ostygać powoli.
Bo szlachta polska, chociaż nieźmiernie kłó tliwa
I porywcza do bitew, przecież nie jest mściwa.
(Ks. IX, w. 205– 210)
Nadrzę dną wartością , określają cą postawy bohaterów, jest ich patriotyzm.
Przejawia się on w przywią zaniu do ziemi i tradycji, w gotowości poświę cenia
spraw osobistych dobru kraju, a także w odrzuceniu cudzoziemskich wzorów
(mowa Podkomorzego).
Wzorem polskiego patrioty jest ksią dz Robak, który po zabójstwie Stolnika,
oskarż ony o zdradę kraju, przemienia się w cichego, pełnego pokory mnicha
oraz bojownika o sprawę narodową , której poświę ca życie.
On to pod Hohenlinden, gdy Ryszpans jenerał
Na pó ł pobity już się do odwrotu zbierał
Nie wiedzą c, ż e Kniaziewicz cią gnie ku odsieczy,
On to Jacek, zwan Robak, śró d grotó w i mieczy
Przeniosł od Kniaziewicza listy Ryszpansowi,
Donoszą c, ż e nasi biorą tył wrogowi.
On potem w Hiszpaniji, gdy nasze ułany
Zdobyły Samosiery grzbiet oszańcowany,
Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy!
Następnie, jak wysłaniec, z tajnymi rozkazy
Biegał po ró ż nych stronach ducha ludzi badać,
Towarzystwa tajemne wią zać i zakładać;
Na koniec w Soplicowie, w swym ojczystym gnieździe,
Gdy gotował powstanie, zginął na zajeździe.
(Ks. XI, w. 246– 259)
Ten pokorny i cichy „sługa boży” nie walczył dla sławy, lecz by zmazać ciążą ce
na nim zarzuty i odpokutować dawne przewinienia:
Bardziej niźli z miłości, moż e z głupiej pychy
Zabiłem; więc pokora, wszedłem między mnichy,
Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,
Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,
Że jako robak w prochu [...]
Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdrady
Trzeba było okupić dobrymi przykłady,
Krwią , poświęceniem się [...]
(Ks. X, w. 828– 835)
Głę boka zmiana, jaka w nim nastą piła, ma symbolizować przemianę całego
narodu szlacheckiego, który, odrzucają c tak jak Jacek dumę i pychę , powinien
poświę cić się sprawie odzyskania niepodległości.
Zapamię tani przez Mickiewicza Polacy dla dobra kraju potrafią zapomnieć o
osobistych urazach, zawsze są zdolni do pogodzenia się i solidarności w walce
przeciwko nieprzyjacielowi. Gotowi są też opuścić ojczyznę , ilekroć wymaga
tego jej dobro. Po walce z Moskalami Podkomorzy radzi wyjazd tym, którzy w
niej brali udział, bo:
Wiadomo, ż e kto z ruskim carem raz się zwadził,
Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczerze
I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze.
(Ks. X, w. 234– 237)
Mickiewicz z nieukrywanym wzruszeniem wyjaśnia:
Polak, chociaż stą d między narodami słynny,
Że bardziej niźli ż ycie kocha kraj rodzinny,
Gotó w zawż dy rzucić go, puścić się w kraj świata,
W nędzy i poniewierce przeż yć długie lata,
Walczą c z ludźmi i z losem, pó ki mu śró d burzy
Przyświeca ta nadzieja, ż e Ojczyźnie służ y.
(Ks. X, w. 239– 344)
Polacy, skłonni do zwady, kłótliwi, w momencie zagrożenia potrafią się
zjednoczyć i ofiarnie walczyć z wrogiem. Dowodem tej solidarności jest choćby
bitwa z Moskalami i stosunek do siebie wrogich do niedawna zaścianków.
Znowu Dobrzyńscy z Litwą natarli w zawody
I pomimo dawniejsze dwó ch stronnictw niezgody
Walczą jak bracia, jeden drugiego zachęca.
Dobrzyńscy widzą c, jak się Podhajski wykręca
Tuż przed szeregiem jegró w i kosą ich kraje,
Zawołali z radością : „Niech ż yją Podhaje!
Naprzó d, bracia Litwini! gó rą , gó rą Litwa!”
Skołubowie zaś widzą c, jak waleczny Brzytwa,
Choć ranny, leci z szablą wzniesioną do gó ry,
Krzyknęli: „Gó rą Maćki, niech ż yją Mazury!”
Dodawszy wzajem serca, biegną na Moskali,
(Ks. IX, w. 663– 673)
Mickiewicz w przedstawionych Polakach stara się zawsze dostrzec coś dobrego,
próbuje usprawiedliwić ich czyny i zachowania. Tak dzieje się z Gerwazym,
którego gwałtowność i mściwość tłumaczy poeta niezłomną wiernością dla rodu
Horeszków.
Hrabia, kosmopolita, który są dzi, iż Włochy są krajem pię kniejszym i
ciekawszym od Polski, a cywilizacja [jest] większa u Moskali niż w jego
ojczyźnie, umie wykazać się prawdziwym patriotyzmem. Choć mógł pozostać
bezpiecznie w kraju, rusza do Księ stwa Warszawskiego i
[...] ż e wielkie miał dochody
I swoim kosztem cały pułk jazdy wystawił,
I w pierwszej zaraz bitwie wybornie się sprawił,
Cesarz go pułkownikiem dziś właśnie mianował:
(Ks. XI, w. 652– 655)
Dwie ostatnie księ gi Pana Tadeusza: „Rok 1812” i „Kochajmy się ” są pełne
optymizmu i radosnej nadziei. Oto na Litwę wkraczają , witane z ogólnym
entuzjazmem, wojska Napoleona:
[...] od strony Niemna ciągnęli dwaj wodze:
Nasz Książę Jó zef i kró l westfalski Hieronim.
Już zajęli część Litwy od Grodna po Słonim,
(Ks. XI, w. 80– 82)
W soplicowskim dworku zatrzymują się na odpoczynek generał Dą browski,
Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski,
Sławni dowó dcy owi naszych legijonó w,
Któ rych lud znał imiona i czcił jak patronó w,
Któ rych wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwy
Były ewangeliją narodową Litwy.
(Ks. XI, w. 188– 191)
Po niedzielnej mszy, w obecności okolicznej szlachty, ludu i żołnierzy,
dokonano rehabilitacji Jacka Soplicy, który:
[...] nie był umarł (jak głoszono) w Rzymie,
Tylko odmienił ż ycie dawne, stan i imię;
A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyźnie winy
Zgładził, przez ż ywot święty i przez wielkie czyny.
(Ks. XI, w. 242– 245)
Na grobie patrioty zawieszono, przyznany mu przez Napoleona, Krzyż Legii
Honorowej. Ksią dz ogłosił na ambonie:
Wolność, któ rą Cesarz– Kró l przywró cił Koronie,
A teraz Litewskiemu Księstwu, Polszcze całej
Przywraca; [...]
(Ks. XI, w. 230– 232)
Zostały takż e załagodzone, szczegółowo opisywane w pierwszych ośmiu
księ gach, kłótnie.
Asesor i Rejent, wiodą cy długi spór o charty, zwró cili na się rozjaśnione lice/ I
długo rozdzielone złą czyli prawice (Ks. XI, w. 524– 525). Pogodzili się słudzy
dwóch zwaśnionych rodów, Gerwazy Rę bajło i Protazy Mió d piją , tabakierką z
Kory / Częstują c się nawzajem, toczą rozhowory (Ks. XII, w. 306– 307).
Rodowy spór Horeszków z Soplicami zakończyło małż eństwo Zosi i Tadeusza,
którzy też ogłosili uwłaszczenie chłopów.
Mickiewicz zakończył wię c utwór w momencie najwię kszej radości i
entuzjazmu. Oszczę dził Polakom opisu klę ski Napoleona i jego odwrotu spod
Moskwy, stworzył portret nowej Polski, sprawiedliwej, wolnej, pragną c, by
przyszłość budziła optymizm i wiarę , ż e „raj utracony” moż e zostać
przywrócony.

Cyprian Kamil Norwid „Moja piosnka” (II)
MOJA PIOSNKA (II)
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla d a r ó w Nieba...
Tę skno mi, Panie...
*
Do kraju tego, gdzie winą jest duż ą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służ ą...
Tę skno mi, Panie...
*
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są – jak odwieczne Chrystusa wyznanie:
„B ą d ź p o c h w a l o n y!”
Tę skno mi, Panie...
*
Tę skno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leż y mieszkanie,
Równie niewinnej...
Tę skno mi, Panie...
*
Do bez– tę sknoty i do bez–myślenia,
Do tych, co mają t a k z a t a k – n i e z a n i e –
Bez światło– cienia...
Tę skno mi, Panie...
*
Tę skno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaź ni mojej!...
Tę skno mi, Panie...
Wzruszają cy wiersz C.K. Norwida Moja piosnka (II) powstał w 1854 roku w
Nowym Jorku, gdzie poeta przebywał dwa lata. Czuł się tam jednak wyją tkowo
źle. Czę sto skarżył się na samotność i wyobcowanie w wielkim mieście, któ rego
nie lubił i któ rego kultury i obyczajó w nie rozumiał.
Samotność i tę sknota to głó wne motywy przytoczonego tu wiersza. Bohaterem
literackim tego liryku jest emigrant, pielgrzym, któ ry czuje się samotny z dala
od ojczyzny i bliskiej osoby.
Tułacz tęskni za krajem i z rozczuleniem przywołuje we wspomnieniach jego
obraz zapamię tany z dzieciń stwa. Nostalgia, świadomość niemożności powrotu
w rodzinne, bliskie sercu strony sprawiają , że podobnie jak Mickiewicz w Panu
Tadeuszu, idealizuje ó w kraj, w któ rym wszystko jest doskonałe i dobre.
Ojczyzna w pamię ci i wyobraźni tułacza jawi się jako Arkadia, kraina gó rują ca
nad innymi swoimi tradycjami i pielęgnowanymi od wiekó w wartościami.
Ludzie żyją tu w harmonii z naturą , są szczerzy, uczciwi, bogobojni. Z
szacunkiem podnoszą z ziemi najmniejszy okruch chleba, troszczą się o
bocianie gniazda, trwale wpisane w krajobraz polskiej wsi, pozdrawiają się
słowami:
Bądź pochwalony!
Niechęć do obłudy i fałszu, z któ rymi tyle razy stykał się Norwid w kontaktach z
ludźmi, skłaniają go do tęsknoty za prawością , prawdomó wnością cechują cą
mieszkań có w jego rodzinnych stron, któ rzy [...] mają tak za tak – nie za nie –
/ Bez światło– cienia...

Stefan Ż eromski „Przedwioś nie”
Arkadia to miejsce, w którym człowiek czuje się bezpiecznie, jest w pełni
szczę śliwy i nic nie zakłóci jego spokoju. Takim miejscem dla Cezarego Baryki,
głównego bohatera Przedwiośnia, był dom rodzinny. Najpię kniejsze dni
dzieciństwa mały Czaruś spę dził w Baku, gdzie jego ojciec Seweryn pracował
jako urzę dnik. Chłopiec wyrastał w dobrobycie, dom Baryków to był
apartament, którego posadzki zalegały perskie dywany. Na dywanach stanę ły
meble, nie jakieś tam artystyczne, lecz po prostu drogie, kryte bezcennymi
kaukaskimi atłasami.[...] Wiele naczyń ze srebra i złota przechowywały dębowe
i orzechowe szafy, masywne jak forteczne bastiony. Matka zajmowała się
domem i wychowywaniem syna. Cezary był jedynakiem, oczkiem w głowie
rodziców, nie brakowało mu niczego. Otoczony opieką chłopiec spę dzał
beztroskie dzieciństwo w poczuciu bezpieczeństwa w atmosferze ciepła
rodzinnego. Ojciec
[...] całą duszę wkładał w synka, w zdrowego i zaż ywnego Czarusia.
Chłopiec ten miał od najwcześ niejszych lat najdroż sze nauczycielki
francuskiego, angielskiego, niemieckiego i polskiego ję zyka,
najlepszych, drogo płatnych korepetytorów, gdy poszedł do
gimnazjum. Uczył się wcale nieźle, a raczej czułby się był znakomicie,
gdyby rozkochani w nim rodzice nie przeszkadzali swymi trwogami i
pieszczotami, czy aby się nie przepracowuje i wysila zanadto. W
zacisznym gabinecie, wysłanym puszystym dywanem, tak puszystym,
ż e w nim stopa ginę ła, ojciec i syn spę dzali jak najczęściej rozkoszne
sam na sam. Chłopiec pierwszoklasista, leżąc na piersiach ojca, z
głową przy jego głowie, i ojciec, kołyszący się na bujającym fotelu,
wycałowali sobie z ust usta tabliczkę mnoż enia, bajkę francuską, którą
srogi nauczyciel francuskiego zadał na jutro, albo powtarzali do
upadłego jakiś mały wierszyczek polski, ż eby zaś nie zapomnieć
dobrego wymawiania tej trudnej mowy.[...]
Tak to dni Czarusia upływały w ramionach ojca i matki, na ich
kolanach, pod ich rozkochanymi oczyma.
Idylla szczę śliwego dzieciństwa została brutalnie przerwana. Gdy wybuchła I
wojna światowa, Seweryna Barykę powołano do wojska. Cezary został sam z
matką w osierociałym mieszkaniu. Chłopiec miał wówczas czternaście lat.
Nastę pne lata w życiu głównego bohatera Przedwiośnia nie były już radosne, a
szczególnie okres po wybuchu rewolucji w Rosji. Gdy po latach Cezary spotkał
ojca, wyruszyli w podróż do Polski. Spotkanie z ojczyzną rodziców było dla
niego wielkim rozczarowaniem (kontrast mię dzy Polską szklanych domów z
ojcowskiej opowieści i krajem, jaki ujrzał po przekroczeniu granicy).
Druga czę ść Przedwiośnia opowiada o pobycie Cezarego w Nawłoci – mają tku
ziemiańskim leżą cym w okolicach Czę stochowy. Baryka przyjechał tu po wojnie
polsko-rosyjskiej na zaproszenie Hipolita Wielosławskiego, z którym
zaprzyjaźnił się w wojsku.
Nawłoć pod wieloma wzglę dami przypomina soplicowski dworek, utrwalony
przez A. Mickiewicza w Panu Tadeuszu (m.in. opis dworu, ogrodu warzywnego,
pojawienie się Karusi w porannym stroju i jej płochliwa ucieczka przed
Cezarym, opis przysmaków). Zaraz po przyjeździe Cezary odniósł wrażenie,
jakby tutejsze krajobrazy i gościnnych mieszkańców dworu znał bardzo dobrze
i od dawna:
Cezary przysiadł na porę czy ganku. Był odurzony. Był pijany, ale nie
winem. Pierwszy to pewnie raz od ś mierci rodziców miał w sercu
radość, rozkosz bytu, szczęście. Było mu dobrze z tymi obcymi
ludźmi, jakby ich znał i kochał od niepamię tnych lat. Wszystko w tym
domu było dobre dla uczuć, przychylne i przytulne jak niegdyś obję cia
rodziców. Wszystko tu było na swoim miejscu, dobrze postawione i
rozumnie strzeż one, wszystko pociągało i wabiło, niczym rozgrzany
piec w zimie, a cień wielkiego i rozłoż ystego drzewa w skwar letni.
Żadne tu myśli przeciwne, nieprzyjazne przeciwko temu dworowi nie
powinny się były rodzić. [...] Każ dy pagórek albo wąwozik, który
mijano, był od razu, od spojrzeń jakiś ci swój, bliski, nieodłączny.
Wielosławscy zjednują sobie Barykę już w momencie powitania na obrośnię tym
dzikim winem ganku. Z przyjazdu młodego dziedzica i jego przyjaciela cieszą
się rodzice i krewni. Wzruszenia nie ukrywa też cała służba. Czytelnikowi zdaje
się , że tu, jak w domu sę dziego, państwo, rezydenci i służba to jedna rodzina.
Już od dziesię ciu minut lokaj Maciejunio z cicha prosi panią
dziedziczkę , no ijaś nie panicza, ż e oto Wojciunio nie moż e wytrzymać
i strasznie błaga, ż eby mógł spojrzeć na panicza. No, więc wołać go w
drodze łaski! Drzwi się uchylają i staje w nich Wojciunio, kucharz
równie stary jak lokaj Maciejunio. Kucharz jest jąkałą, znanym na
cały powiat. Nic nie moż e powiedzieć, tylko zdejmuje swą białą
czapkę i ś mieje się starym, radosnym śmiechem, przypominającym
koń skie rż enie. Macha do panicza Hipcia białymi rę kami, coś mu
pokazuje na migi. Hipolit mu na migi odpowiada i oba chichocą ze
szczęścia. Kucharz zamyka drzwi z należ nym uszanowaniem,
dzię kując za łaskę . Ale i zza drzwi słychać jeszcze jego śmiech i bełkot
radosny.
Cezary już od pierwszego dnia zauroczony jest ciepłem rodzinnym panują cym
w tym domu, atmosferą serdeczności i życzliwości. Rytm życia w dworku
wyznaczony jest posiłkami. Może potrawy nie są szczególnie wyszukane, ale za
to jest ich dużo i są niezwykle apetyczne. Zjedzenia uczyniono tu specyficzny
rytuał, który ubarwia życie mieszkańców i rezydentów. Maciejunio, podobnie
jak Wojski z Pana Tadeusza, dba, aby na stole zawsze znajdowały się
smakołyki.
Maciejunio, dostrzegłszy rannego goś cia na sofie, zafrasował się ,
zamartwił, o mało nie płakał. Jakż e to! Jeszcze śniadania nie ma na
stole, a gość, taki gość, paniczów najwię kszy przyjaciel, czeka!
Zakrzątnął się , zabiegał jak fryga, aż podskakiwał w pośpiechu. Wnet
napę dził do tej sali bosych pokojówek, jakichś małych „podręcznych”
Piotrków i Florków. Nakryto stół i piorunem wniesiono koszyki z
chlebem ż ytnim, z bułkami własnego wypieku, z suchymi ciasteczkami
i rogalikami. Maciejunio własnorę cznie naznosił słoików z miodem,
konfiturami, konserwami, sosami. Tu podstawił „masełko”, tam
rogaliki. Pod siwym przystrzyż onym wąsem uśmiechał się spoglądając
na pewien słoik, który nieznacznie wskazywał i coś „ośmielał się”
szeptać z cicha na jego wielką, bardzo wielką pochwałę . Cezary
przysiągł mu oczyma, iż odwiąż e opakowanie słoika i skosztuje, a
nawet sięgnie dokumentnie do wnę trza. Od wczorajszych
doświadczeń polegał na zdaniu Maciejunia. Wniesiono uroczyś cie tacę
z kamiennymi imbrykami. W jednym była kawa, kawa jednym
słowem – nie jakiś sobaczy ersatz niemiecki – „kawusia”, rozlewająca
aromat swój na cały dom. W kamiennych takż e garnuszkach
podsuwano porcje śmietanki. Z koż uszkami zagorzałymi od ognia
uśmiechały się do gościa te kamienne garnuszki, przypiekane przez
ogień zewnę trzny. [...]
Obiady, kolacje, śniadania i podwieczorki trwały niemal przez cały
dzień . Wstawano dość późno. A ledwo spoż yto ś niadanie i dano folgę
dyskusji, która się wyłoniła z przygodnego tematu, już ci Maciejunio
wchodzi cichaczem ze swymi sprawami i stół, dopiero co sprzątnię ty,
zaściela czystym obrusem. Znaczyło to, ż e społeczność nawłocka
zmierza ku obiadowi. Jakaś wycieczka konna albo na wózku, jakaś
króciutka eskapada – powrót – i już ci gromią z racji spóźnienia się na
obiad. – Obiad. – Czarna kawa z odrobinką pomarań czową tego
wyspiarskiego Curaqao, papierosy... – Sprzątają. – Towarzystwo
zaczyna rozdzielać się , zmniejszać i zdąż ać w kierunku poobiednich
drzemek, aliś ci Maciejunio chrząka i poleca chłopcu nakryć stół.
Kawuń cia biała, herbata – słowem five o'clock tea z tymi chlebkami,
ż ytnim i pszennym, z owym masełkiem nieopisanym a śwież ym, z
tymi ciasteczkami suchymi, których sława szeroka rozeszła się była
poza granice pań stwa nawłockiego, a stanowiła niewątpliwą specialite
de la maison. Po kawie jakaś przejaż dż ka, wypad do sąsiedniego
miasteczka. Ostropustu albo trochę muzyki w salonie, odkąd zjawiła
się panna Wandzia Okszyń ska, nieco tań ca, skoro ktoś z sąsiedztwa
nagodził się na odwieczerz. I oto Maciejunio znów się krząta i
pobrzę kuje. Ma się ku kolacji. Maciejunio mruga i szepce ciekawym,
wtajemnicza najcichszym szeptem księ dza Anastazego: baraninka –
albo – kurczątka – roż en. Po kolacji jakaś partia szachów z księdzem
Anastazym, jakaś partyjka winta (dwie ciocie, mama, ksiądz – albo –
mama, ksiądz, Hipolit, Cezary) – godzina jedenasta, pół do
dwunastej... Smutno byłoby iść spać bez jakiegoś wzmocnienia, bez
leciutkiego, przedsennego posiłku. Maciejunio, drepcząc poś piesznie,
przynosi domowe serki owcze, obce, ostre, zielone – jabłka
nieopisanej dobroci, jesienne delicje – jakieś tam malusień kie
kieliszeczki z czymś tam ciemnowiśniowym... Słowem, krótki i
skromny „podkurek” przed ś ródnocnym pianiem koguta.
W Nawłoci, jak w soplicowskim dworku, pielę gnuje się dawne tradycje i
obyczaje, życie toczy się spokojnie i bez pośpiechu. Mieszkają cym tu ludziom
dni wypełniają spacery, przejażdżki po pełnych uroku okolicach, zabawy, bale,
flirty. Nieliczne prace, jakie się tu wykonuje, także stanowią swego rodzaju
rozrywkę .
Był to zresztą czas, kiedy całe dystyngowane towarzystwo z „pałacu”
wraz z pełnymi taktu ciotkami i samą panią Wielosławską wdrapywało
się na strych dworu w celu segregowania jabłek. Na tym strychu były
specjalne przegrody, rodzaj sąsieków z dawna wylepionych gliną i
zasypanych sieczką. Znoszono tam masy jabłek, gdy dojrzały w
rozległych ogrodach leżących po obydwu stronach drogi wjazdowej.
Były to jabłka rozmaitych gatunków, ale sam owoc najprzedniejszy
doskonałości niegdyś szczepionych. Na tym strychu rozległym i dość
wysokim, suchym i przewiewnym, było ciepło rozkoszne i prawdziwie
anielski zapach dojrzałych jabłek. Towarzystwo zabierało się niby to
do segregowania owocu, umieszczania co najprzedniejszych okazów
we właściwych przegrodach, lecz w gruncie rzeczy towarzystwo
zajmowało się zjadaniem co przedniejszych okazów w ilości zaprawdę
nadmiernej. Ksiądz, Hipolit, Cezary, wujcio, nawet wiotkie i wywiędłe
ciocie, nawet sama pani Wielosławska, słowem wszyscy, prowadzili na
tej górce jakby pewnego rodzaju kurację jabłeczną. Nadto,
usadowieni na tej górce, tracili niejako swą skorupę , w której
uroczyś cie poruszali się i chadzali w pokoju bawialnym istołowym..
Tam, w górnej strefie – bili się jabłkami, gonili się i dokazywali jak
dzieci, a raczej jak stado szczurów na poddaszu.
Nawłoć przypomina wię c Arkadię , krainę szczę ścia, harmonii i spokoju. Lecz czy
tylko to pragnie przedstawić Ż eromski, świadomie nawią zują c do epopei
Mickiewicza? Jaką funkcję spełnia w powieści tak szeroko rozbudowany obraz
beztroskiego i dostatniego życia w ziemiańskim dworze? W obrazie nawłockiej
Arkadii pojawiają się pewne rysy. Dla Cezarego, bę dą cego świadkiem rosyjskiej
rewolucji, która zabrała mu najbliższych, Nawłoć z począ tku była swoistym
azylem. Pragną ł tu zapomnieć o rozlewie krwi, ludziach cierpią cych głód, o
nę dzy i cieszyć się dostatkiem, radością obcowania z naturą , poznawania
nowych, dobrych ludzi. Szybko wię c dostosował się do sielskiego życia. Jednak
stopniowo zaczą ł dostrzegać wiele niepokoją cych zjawisk. Beztroskie życie
poczynają mą cić przelotnie widziane obrazy nę dzy. Niepokój wzbudza biedny
Ż yd i chłopi, widziani w czasie przejażdżki bryczką , później komornicy
obserwowani w Chłodku. Cezary zaczyna wię c z pewną podejrzliwością patrzeć
na spokojne życie w Nawłoci. Idylla zostaje zakłócona zgrozą wspomnień z
Rosji. Baryka uświadamia sobie bowiem, że ziemiańskie bytowanie jest kruche,
nie może trwać wiecznie, gdy w kraju panują nę dza, głód, choroby.
Chwycił po pijanemu Hipolita za szyję i namię tnie szeptał mu do ucha:
– Strzeż się , bracie! Pilnuj się ! Za tę jedną srebrną papieroś nicę , za
posiadanie kilku srebrnych łyż ek, ci sami, wierz mi, ci sami, Maciejunio
i Wojciunio, Szymek i Walek, a nawet ten Józio – Józio! – wywleką cię
do ogrodu i głowę ci rozwalą siekierą. Wierz mi! Ja wiem! Grube i
dzikie sołdaty ustawią cię pod murem... Nie drgnie im rę ka, gdy cię
wezmą na cel! [...]
Myśl gorzka i cierpka, owoc wszystkiego, co w swym ż yciu widział,
nasunę ła wewnę trzne, zjadliwe pytanie: Kiedyż nadejdzie podły dzień ,
iż tenż e Ję drek posiądzie odwagę i zdobę dzie się na siłę , ż eby jaśnie
pana chwycić za gardło i bić w kufę , względnie w mordę ? Czy też
Maciejunio da radę , czy potrafi wypchnąć jaś nie dziedziczkę za drzwi
główne, właśnie w pazury motłochu? Czy potrafi wpuś cić biedę
okolicznych wsi, aż eby nareszcie zobaczyła, co to tam jest, co się
mieś ci w salonie, w środku tego starego dworu, bardziej niedostępnym
i bardziej tajemniczym dla tłumu niż świę ty koś ciół w Nawłoci? [...]
Jedni mają jadła tyle, ż e z niego urządzili kult, obrzę d, nałóg, obyczaj
i jakąś świę tość, a drudzy po to tylko ż yją, ż eby nie zdychać z głodu!
Zbuntujcież się , chłopy potę ż ne przeciwko swojemu sobaczemu losowi!

Bruno Schulz „Sklepy cynamonowe”
W 1933 roku w warszawskim wydawnictwie „Ró j” ukazał się zbió r opowiadań
Brunona Schulza Sklepy cynamonowe. Zamieszczone w nim utwory nie
narodziły się jako teksty literackie; pierwotnie były przeznaczone dla jednego
odbiorcy. Ten pierwszy czytelnik to zaprzyjaźniona z autorem pisarka, Debora
Vogel; fascynujące, magiczne opowieś ci o Drohobyczu odnajdowała ona w
listach, pisanych do niej przez Schulza – jako postscripta.
Akcja opowiadań toczy się właśnie w Drohobyczu, mieś cie położonym niedaleko
Lwowa. Tu pewnej lipcowej nocy 1892 r. przyszedł na świat Bruno Schulz, syn
Jakuba i Henrietty. Tu też zginął, zastrzelony przez gestapowca Gnthera, w
dniu 19 listopada 1942 r. Tu spędził dzieciń stwo i młodość.
Mały Bruno mieszkał wraz z rodzicami w kamienicy mieszczącej się na
drohobyckim rynku:
Przez ciemne mieszkanie na pierwszym pię trze kamienicy w rynku
przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgają cych
słojów powietrznych, kwadraty blasku ś nią ce ż arliwy swój sen na
podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłę bszej, złotej ż yły dnia;
dwa, trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie, wcią ż na
nowo, mdleją ce w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniu
dnia głębokiego.
Na dole mieś cił się prowadzony przez ojca sklep:
Ojciec mój siedział znowu w tylnym kontuarze sklepu, w małej,
sklepionej izbie, pokratkowanej jak ul w wielokomórkowe registratury i
łuszczą cej się bez końca warstwami papieru, listów i faktur.
[...]
Tam siedział ojciec, jak w ptaszarni, na wysokim stołku, a gołę bniki
registratur szeleś ciły plikami papierów i wszystkie gniazda i dziupła
pełne były ś wiergotu cyfr.
Głą b wielkiego sklepu ciemniała i wzbogacała się z dnia na dzień
zapasami sukna, szewiotów, aksamitów i kortów. W ciemnych
półkach, tych spichrzach ilamusach chłodnej, pilś niowej barwnoś ci,
procentowała stokrotnie ciemna, odstała kolorowoś ć rzeczy, mnoż ył
się i sycił potęż ny kapitał jesieni.
Dom ten, któ ry zajmował bardzo ważne miejsce we wspomnieniach pisarza,
rodzina musiała opuś cić w momencie pogorszenia się sytuacji materialnej, co
spowodowane było chorobą Jakuba Schulza. Miejsce to uległo pod pió rem
pisarza magicznej transformacji: czytając Sklepy cynamonowe, wkraczamy w
świat tego domu, oprowadzeni zostajemy – jak cenni goś cie – po jego
najtajniejszych zakamarkach. Spotkamy też jego lokatoró w: ojca, matkę,
służącą – Adelę, subiektó w. Zostaniemy przedstawieni rodzinie. Zajrzymy do
sklepu. A potem – udamy się na spacer po rynku, po okolicznych uliczkach,
wyjdziemy na przedmieś cia. Poznamy tajemniczy urok podwó rek, strychó w,
ogrodó w, zachwaszczonych śmietnisk, dziecięcych zabaw... Zawładnie naszą
wyobraźnią świat wspomnień Brunona Schulza:
Na bocznych uliczkach, w cichych zaułkach, uchodzą cych już w
wieczorną dzielnicę , miasto było puste. Tylko dzieci bawiły się na
placykach pod balkonami, bawiły się bez tchu, hałaś liwie i
niedorzecznie. Przykładały małe pę cherzyki do ust, aż eby
wydmuchiwać je i naindyczyć się nagle jaskrawo w wielkie, gulgocą ce,
rozpluskane naroś le albo wykogucić się w głupią kogucią maskę ,
czerwoną i pieją cą , w kolorowe jesienne maszkary fantastyczne i
absurdalne. Zdawało się , ż e tak nadę te i pieją ce wzniosą się w
powietrze długimi kolorowymi łańcuchami i jak jesienne klucze
ptaków przeciągać będą nad miastem – fantastyczne flotylle z bibułki
i pogody jesiennej. Albo woziły się wś ród krzyków na małych
zgiełkliwych wózkach, grają cych kolorowym turkotem kółek, szprych i
dyszli. Wózki zjeż dż ały naładowane ich krzykiem i staczały się w dół
ulicy aż do nisko rozlanej, żółtej rzeczki wieczornej, gdzie rozpadały
się na gruz krą żków, kołków i patyczków.
Antoine de Saint-Exupry na początku swojej książki Mały Książ ę wspomina
historię pewnego rysunku, któ ry wykonał w dzieciń stwie. Nigdy nie zdarzyło
się, by ktokolwiek z dorosłych odgadł, co ten rysunek przedstawia. Francuski
pisarz odkrył bardzo ważną prawdę: dzieci mają wyobraźnię, doroś li są
rozsądni. Będzie ona dla nas kluczem do świata Sklepów cynamonowych. Tak
jak Exupry dedykował swoją książkę „LEONOWI WERTH gdy był małym
chłopcem”, tak my wraz z Schulzem wkroczymy w świat jego dzieciń stwa,
odzyskując dziecięcą wrażliwość, wyobraźnię i sposó b widzenia rzeczy.
Powró t do dzieciń stwa to powró t do Arkadii – do bezpieczeń stwa, ciepła,
szczęś cia. Prostoty i naiwnoś ci. Ufnoś ci i szczeroś ci. Jakże inny jest ten
zaginiony świat od tego, w któ rym żyjemy jako doroś li. Schulz ukazał nam
jeszcze jedną cechę tego świata: wszystko ma w nim inny sens. Dziecko, tak
jak artysta, widzi inaczej. Obserwując rzeczy, docieka prawdy o nich. Zauważa
przemiany, któ rych nie dostrzegają inni. Dla niego zalany słoń cem rynek staje
się biblijną pustynią, a niewiele znaczący gest zdaje się dociekać tajemnicy
bytu:
Rynek był pusty i żółty od ż aru, wymieciony z kurzu gorą cymi
wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki
żółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie
uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych
gobelinach. [...]
Kupka obdartusów, ocalała w ką cie rynku przed płomienną miotłą
upału, oblegała kawałek muru, doś wiadczają c go wcią ż na nowo
rzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowych
krą żków odczytać moż na było prawdziwą tajemnicę muru,
porysowanego hieroglifami rys i pę knięć. [...] Oczekiwało się , ż e
przed tę sień sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniu
chwieją cych się akacyj osiołek Samarytanina, prowadzony za uzdę , a
dwóch pachołków zwlecze troskliwie chorego męż a z rozpalonego
siodła, aż eby go po chłodnych schodach wnieś ć ostroż nie na pachną ce
szabasem pię tro.
Dziecko jest dociekliwe i żądne wiedzy, chce zgłębić do koń ca wszystko, co je
otacza. Szczegó lnie fascynuje je tajemnica bytu, fenomen istnienia; opieka nad
szczeniakiem jest tyle samo warta co zgłębienie traktatu filozoficznego:
Talerzyk mleka na podłodze ś wiadczył o macierzyńskich impulsach
Adeli, ś wiadczył niestety takż e i o chwilach przeszłoś ci, dla mnie na
zawsze straconej, o rozkoszach przybranego macierzyństwa, w
których nie brałem udziału.
Ale przede mną leż ała jeszcze cała przyszłoś ć. Jakiż bezmiar
doś wiadczeń, eksperymentów, odkryć otwierał się teraz! Sekret ż ycia,
jego najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej,
porę czniejszej i zabawkowej formy odsłaniała się tu nienasyconej
ciekawoś ci. Było to nad wyraz interesują ce, mieć na własnoś ć taką
odrobinkę ż ycia, taką czą steczkę wieczystej tajemnicy, w postaci tak
zabawnej i nowej, budzą cej nieskończoną ciekawoś ć i respekt
sekretny swa obcoś cią , niespodzianą transpozycją tego samego wą tku
ż ycia, który i w nas był, na formę odmienną , zwierzę cą .
Życie kusi tajemnicami; jedną z nich jest sekret płci:
Wziął mnie mię dzy kolana i tasują c przed mymi oczyma wprawnymi
dłońmi fotografie, pokazywał wizerunki nagich kobiet i chłopców w
dziwnych pozycjach. Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na te
delikatne ciała ludzkie dalekimi, niewidzą cymi oczyma, gdy fluid
niejasnego wzburzenia, którym nagle zmę tniało powietrze, doszedł do
mnie i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia.
Dzieciń stwo jest czasem poszukiwań ; wtajemniczeni, tacy jak najstarszy z
kuzynó w, Emil, fascynują, ale i przerażają. Lęk jest uzasadniony;
wtajemniczeni opuszczają Arkadię. Nie przestajemy jednak szukać, tajemnica
kusi, jak tytułowe sklepy cynamonowe, nazwane tak od koloru boazerii,
któ rymi są wyłożone:
Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze
przedmiotem moich gorą cych marzeń.
Słabo oś wietlone, ciemne i uroczyste ich wnę trza pachniały głębokim
zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich
minerałów. Mogłeś tam znaleźć ognie bengalskie, szkatułki
czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki,
indygo, kalafonium z Malabaru, jaja owadów egzotycznych, papug,
tukanów, ż ywe salamandry i bazyliszki, korzeń Mandragory,
norymberskie mechanizmy, homunculusy w doniczkach, mikroskopy i
lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe ksią ż ki, stare folianty
pełne przedziwnych rycin i oszałamiają cych historyj.
Wędrując wraz z Schulzem po arkadyjskiej krainie jego dzieciń stwa, nie
wędrujemy jednak po Drohobyczu przełomu stuleci, po miejscu rzeczywistym.
Znajdujemy się bowiem w świecie mitu, w któ rym czas biegnie inaczej,
przestrzeń ulega przeobrażeniom, a rzeczywistość wymyka się racjonalnemu
osądowi:
Była to chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu
zdarzeń i jak zbiegły włóczęga pę dzi z krzykiem na przełaj przez pola.
[...]
Każ dy wie, ż e w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy
zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne,
którym – jak szósty, mały palec u rę ki – wyrasta kędyś trzynasty,
fałszywy miesią c.
[...]
To, o czym tu mówić bę dziemy, działo się tedy w owym trzynastym,
nadliczbowym i niejako fałszywym miesią cu tego roku [...]
Mit wyjaśniał człowiekowi sens świata, objaśniał zjawiska przyrody. Tak samo
dzieje się w Sklepach cynamonowych, gdy wichura okazuje się skutkiem buntu
nagromadzonych na strychach, porzuconych rupieci:
Tam, w tych spalonych, wielobelkowych lasach strychów i dachów
ciemnoś ć zaczęła się wyradzać i dziko fermentować. Tam zaczęły się
te czarne sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, te
bełkotliwe flaszkowania, bulgoty butli i baniek. Aż pewnej nocy
wezbrały pod gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i
popłynęły wielkim stłoczonym ludem na miasto.
[...]
Wtedy to wylały się te czarne rzeki, wę drówki beczek i konwi, i płynęły
przez noce. Czarne ich, połyskliwe, gwarne zbiegowiska oblegały
miasto. Nocami mrowił się ten ciemny zgiełk naczyń i napierał jak
armie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskują cych
skopców i bredzą cych cebrów.
[...]
Przywołane rechotem naczyń, rozplotkowanym od brzegu do brzegu,
nadeszły wreszcie karawany, nadciągnęły potęż ne tabory wichru i
stanęły nad nocą . Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr
zstępować zaczął w potęż nych kręgach ku miastu. I wybuchła
ciemnoś ć ogromną wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy
noce...
Mit ma też swoich bohateró w; w świecie mitu żyje Ojciec, kupiec, któ ry staje
się magiem, demiurgiem, wielkim buntownikiem, niczym biblijny Jakub
walczącym z Bogiem:
Żą danie wracało coraz wyraźniej i donioś lej i słyszeliś my, jak
rozmawiał z Bogiem, proszą c się jak gdyby i wzbraniają c przed czymś ,
co natarczywie ż ądało i domagało się .
Aż pewnej nocy podniósł się ten głos groźnie i nieodparcie, ż ą dają c,
aby mu dał ś wiadectwo usty i wnę trznoś ciami swymi. I usłyszeliś my,
jak duch weń wstą pił, jak podnosi się z łóż ka, długi i rosną cy gniewem
proroczym, dławią c się hałaś liwymi słowy, które wyrzucał jak
mitralieza. Słyszeliś my łomot walki i ję k ojca, ję k tytana ze złamanym
biodrem, który jeszcze urą ga.
Chory, cierpiący człowiek wydaje się być gniewnym prorokiem Starego
Testamentu. Spotkamy także Ojca jako twó rcę, kreatora, dociekającego
tajemnicy bytu, materii i ducha. W obecnoś ci Poldy i Pauliny, dziewcząt do
szycia, oraz służącej, Adeli, wygłasza on swó j traktat o manekinach, czyli wtó rą
Księgę Rodzaju. Dowiadujemy się, że materia jest żywa, po kobiecemu
plastyczna, jest tworzywem, po któ re może sięgnąć każdy. A efektem tych
działań będzie człowiek stworzony po raz wtó ry, na obraz i podobień stwo
manekinu, należący do drugiej generacji stworzeń , któ ra stanąć miała w
otwartej opozycji do panującej epoki. Człowiekowi temu odbierze się duszę.
Należy lękać się uwięzienia w materii:
Czy przeczuwacie ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute w
materię cierpienie tej pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu
musi trwać w tej gwałtem narzuconej formie, będą cej parodią ? Czy
pojmujecie potęgę wyrazu, formy, pozoru, tyrańską samowolę , z jaką
rzuca się on na bezbronną kłodę i opanowuje, jak własna, tyrańska,
panoszą ca się dusza?[...] Płaczcie, moje panie, nad losem własnym,
widzą c nędzę materii wię zionej, gnę bionej materii, która nie wie, kim
jest i po co jest doką d prowadzi ten gest, który jej raz na zawsze
nadano.
Schulz, ucząc nas patrzenia oczyma dziecka, wraca do źró deł, szuka
ostatecznej prawdy. Dostrzega w materii nieustanne wrzenie życia,
nieograniczone możliwoś ci stawania się i zmieniania form i kształtó w, a poprzez
tę zmienność pró buje objaś nić sens zjawisk. Dziecko dostrzega podobień stwo
ojca do kondora i potem każe ojcu stać się kondorem:
Gdy siedział naprzeciw ojca, nieruchomy w swej monumentalnej
pozycji odwiecznych bóstw egipskich [...] – wydawał się ze swym
kamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materia
ciała, ś cię gien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wyschła
i koś cista, te same zrogowaciałe, głębokie oczodoły. [...] Są dzę , ż e i
uwagi matki nie uszło to przeciwne podobieństwo, chociaż nigdy nie
poruszaliś my tego tematu.
Na tej samej zasadzie zajdzie zniknięcie ciotki Perazji:
Wtedy ciotka Perazja zaczęła się kłócić, kląć i złorzeczyć. [...]
Zdawało się , ż e w paroksyzmie złoś ci rozgestykuluje się na czę ś ci, ż e
rozpadnie się , podzieli, rozbiegnie w sto pają ków, rozgałę zi się po
podłodze czarnym, migotliwym pękiem oszalałych karakonich biegów.
Zamiast tego zaczęła raptownie maleć, kurczyć się , wcią ż roztrzę siona
i rozsypują ca się przekleństwami.
utożsamienie ojca z karakonem:
Widziałem go późną nocą , w ś wietle ś wiecy stoją cej na podłodze. Mój
ojciec leż ał na ziemi nagi, popstrzony czarnymi plamami totemu,
pokreś lony liniami ż eber, fantastycznym rysunkiem prześ wiecają cej
na zewną trz anatomii, leż ał na czworakach, opę tany fascynacją
awersji, która go wciągała w głą b swych zawiłych dróg. Mój ojciec
poruszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem dziwnego
rytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniału
karakoniego.
a zdziczałej kretynki – z boginką płodnoś ci:
I podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają po
ś mietnisku jak spłoszone szczury, wygrzebuje się z nich, odwija z
wolna ją dro, wyłuszcza się rdzeń ś mietniska: na wpół naga i ciemna
kretynka dźwiga się powoli i wstaje, podobna do boż ka pogańskiego
[...] ochrypła od krzyku, w konwulsji dzikiej uderza mię sistym łonem
z wś ciekłą zapalczywoś cią w pień bzu dzikiego, który skrzypi cicho
pod natarczywoś cią tej rozpustnej chuci, zaklinany całym tym
nędzarskim chórem do wynaturzonej, pogańskiej płodnoś ci.
Najważniejszą postacią jest we wspomnieniach Schulza Ojciec, prorok, mag i
wielki herezjarcha. Nie jest on jednak wszechmocny – można go pokonać,
może też zniknąć. Nadchodzi czas, w któ rym Ojca

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 60 minut