profil

Gdańskie legendy

poleca 80% 3395 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Legenda o lwach z gdańskiego ratusza

Na ratuszu Staromiejskim w Gdańsku znajduje się herb miasta. Tak jak w innych polskich miastach tworzą go dwa stojące naprzeciw siebie lwy, podtrzymujące tarczę, na której widać koronę piastowską. Jednak tutaj, w przeciwieństwie do innych herbów oba lwy są zwrócone w kierunku Bramy triumfalnej na ulicy Długiej. Zjawisko to wyjaśnia niniejsze podanie:
Dawniej wszyscy pytali o nazwisko rzeźbiarza, który to stworzył tą intrygującą i nie przez wszystkich zrozumianą rzeźbę. Nazywał się on Daniel. Był on czeladnikiem starego majstra o imieniu Krzysztof, który uczył go tego rzemiosła. Krzysztof kojarzył swojego ucznia z innym Danielem ze Starożytności, który był wielkim przyjacielem lwów. Pewnego razu został skazany przez babilońskiego króla na śmierć i wrzucony do jaskini lwów. Te natomiast zamiast go pożreć zaczęły się do niego łasić. Mistrz więc często powtarzał, że tak jak tamten Daniel, obecny też musi sobie "poradzić z lwami" i zlecał Danielowi coraz to trudniejszą pracę i z podziwem patrzył, jak spod jego dłuta wychodziły coraz to wymyślniejsze rzeźby. Daniel jednak najchętniej rzeźbił lwy. Wyglądały dosłownie jak żywe, aż ludzie się dziwili, że nie ryczą. Jednak nie były w tym czasie szczęślwe lata dla Gdańska. Król pruski Fryderyk chciał bowiem kontrolować to miasto. Stworzył nad Gdańskiem nielegalną komorę celną i pod groźbą ostrzału ściągał z flisaków opłaty, które osłabiały gospodarkę miasta. Jednak Gdańszczanie nie chcieli oddać się pod władzę Fryderyka. Ufali oni swojej Ojczyźnie i wierzyli, że Gdańsk nie zostanie tanio sprzedany wrogowi. Wtedy to Burmistrz postanowił ozdobić ratusz nowym portalem, herbem. Burmistrz zdecydował, że do tej pracy najlepiej nada się Daniel. Gdy się z nim wreszcie spotkał w Ratuszu powiedział, że ma wykuć w kamieniu herb Gdańska, a strzec go mają dwa srogie gdańskie lwy. Daniel od razu zabrał się do dzieła. Postawił sobie za zadanie, aby lwy przypominały o męstwie i wierności dla Polski Gdańszczan. Nikt nie wiedział jak miało wyglądać dzieło mistrza przed jego odsłonięciem, kiedy to wmurowano go w ścianę ratusza. Jednak Gdańszczanie nie mieli powodów do radości, bowiem zagrożenie ze strony Fryderyka stawało się coraz bardziej realne. Nagle ktoś krzykną, że lwy zwróciły swe łby w stronę Złotej Bramy. Wszyscy myśleli, że mistrz Daniel musiał się pomylić, gdy nagle pojawił się jakiś kamieniarz, który rozumiał symbol. Mówił on, że lwy oczekują powrotu polskiego króla, by ten wsparł w tych trudnych chwilach miasto Gdańsk.
Wkrótce Fryderykowi udało się zdobyć Gdańsk. Należał on do państwa pruskiego przez ponad sto-pięćdziesiąt lat. Aż pewnej wiosny pod miasto podjechała armia polska. Skończyło się wieczne oczekiwanie lwów. Z pierwszego czołgu jaki podjechał na ulicę Długą wyszedł polski żołnierz, wbiegł do Dworu Artusa i zawiesił na jego szczycie flagę polską. Gdańsk znowu należał do Polski!

Legenda o gałęzi Judasza

Kiedy biskup Gnezjusz powrócił z pielgrzymki do Ziemi Świętej, nieopodal kościoła św. Jakuba założył dla gdańskich marynarzy cmentarz. Wraz z nim z Palestyny przybył dziwny człowiek, który przywiózł z Jerozolimy gałąź, na której powiesił się Judasz. Osobliwość ową za wszystkie oszczędności odkupił stary gdański szyper. Okazało się, że przyciąga ona wszystko, co złe. Najpierw lazaret i kościół św. Jakuba spalili Husyci, później w odbudowaną świątynie uderzył piorun i wypalił ją. Mnożyły się pasma nieszczęść rodzinnych związanych z aktualnymi posiadaczami przedmiotu. W końcu gałąź, z wygrawerowanym na tabliczce napisem „Przyciąga wszystko, co złe”, zawędrowała do Kościerzyny, która natychmiast podczas najazdu Szwedów doszczętnie spłonęła. Po potopie gałąź znowu zawitała do Gdańska, po jej pobycie w Kościerzynie pozostało wśród miejscowych przeświadczenie, ze Judasz właśnie tam żywot swój zakończył. W końcu przez przypadek pewien młodzieniec pracujący przy budowie organów w kościele św. Brygidy wystrugał z niej flet. Okazało się, że jego dźwięk przyciąga wszystkie gryzonie. Niestety chłopak nie zdążył nacieszyć się instrumentem, gdyż zmarł na zarazę. Podczas ostatniej wojny, ukryty w bazylice Św. Brygidy flet spłonął, pozostała po nim tylko tabliczka.

Legenda o gdańskich franciszkanach

Od kiedy franciszkanie sprowadzili się do Gdańska, zawsze żyli blisko ludzi, a okoliczna ludność ceniła ich za prostotę życia, uczciwość i umiłowanie Boga.Mijał czas i szarzy mnisi, (bo tak nazywali ich gdańszczanie) postawili przepiękny kościół Św. Trójcy .Niedługo jednak cieszyli się nową świątynią. W czasach burzliwej reformacji zostali wypędzeni z miasta, a ich klasztor i kościół przejęło miasto. Przez około 500 lat starali się odzyskać pozostawione budowle – bezskutecznie.Kiedy po pożodze II wojny światowej do Gdańska jako piersi zawitali właśnie mnisi w szarych habitach, wydarzyła się przedziwna historia.Do jednego ze starszych polskich zakonników, który właśnie przybył do miasta, podbiegła stara niemiecka kobieta i z płaczem rzuciła mu się w ramiona. Zdezorientowany, zapytał ją o powód tej wylewności. Ona opowiedziała mu starą gdańska przepowiednię, która mówiła, że po wypędzeniu szarych mnichów miasto nawiedzi wielki kataklizm, ale kiedy powrócą, nastąpi znowu okres pokoju i dobrobytu.

Legenda o gdańskiej Madonnie

Kiedy zmarł znany mistrz garncarski, zostawił cały warsztat młodej wdowie. O jej rękę starało się dwóch czeladników, którzy pracowali w warsztacie zmarłego. Jeden pracowity, zdolny, uczciwy i pobożny, do którego skłaniało się serce młodej wdowy oraz drugi awanturnik, hulaka, który w sposób natarczywy narzucał się młodej niewieście. Doszło w końcu pomiędzy nimi do bójki, w której przez przypadek hultaj nadział się na swój własny nóż. Straż miejska ujęła „mordercę”. Zamknięto go w Katowni, gdzie czekał na wyrok śmierci. Na nic zdały się jego tłumaczenia oraz wstawiennictwo wdowy. Kiedy niewinny skazaniec modlił się do Madonny i prosił o wyratowanie od niesprawiedliwego wyroku, ukazała mu się wraz z Dzieciątkiem tak piękna, że zapomniał o swoich strapieniach i wyroku.Jako ostatnią prośbę prosił Radę Miejską o glinę, gips i farby. Rzeźba była tak piękna i biła od niej taka moc i słodycz, że radni nie mogli uwierzyć, aby morderca zdolny był do takiego dzieła. Ponownie rozpatrzono jego sprawę i prawda o nieszczęśliwym wypadku wyszła na jaw. Czeladnik pojął za żonę piękną wdowę, a rzeźba pięknej Madonny do dziś zdobni kaplicę św. Rajnolda w Katedrze Mariackiej w Gdańsku .

Legenda o krucyfiksie z kościoła Św. Trójcy

Gdańscy franciszkanie postanowili upiększyć swój kościół, zlecając najzdolniejszym artystom prace przy ozdabianiu świątyni. Franciszkaninowi, bratu Laurentemu, przypadło wyrzeźbienie krucyfiksu z Ukrzyżowanym. Laurenty bardzo przejął się zadaniem, nieustannie modlił się do Boga i ciężko pracował. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Oglądający nie mogli wyjść z podziwu dla rzeźby. Była tak realistyczna, że nie wiedziano czy postać na krzyżu żyje jeszcze czy już umarła. Szczególne wrażenie robiły oczy, z których wyzierał ból, trwoga i potworne cierpienie agonii. Nikt z oglądających nie potrafi spojrzeć dłużej Zbawicielowi w oczy. Krucyfiks wywarł na ludziach takie wrażenie, że wśród tych, którym wyrzuty sumienia zaczęły mocno doskwierać, zaczął narastać bunt przeciwko figurze. Plotkowano, że oczy wywołują poronienia i zniekształcenia twarzy u noworodków. Polecono zamalować oczy na twarzy Jezusa. Brat Laurenty zamalowując oczy Zbawiciela, błagał Go o wybaczenie, chwilę później martwy upadł na rusztowanie. Wkrótce okazało się, że przed mającymi spaść na miasto nieszczęściami, takimi jak np. najazd Szwedów, oczy konającego Zbawiciela otwierają się.

Legenda o krześle stolema

W dawnych czasach na Pomorzu ponoć żyły olbrzymy. Nazywano je stolemami. Były tak wielkie, że przerastały największe kościoły i wszelkie ludzkie budowle. Przez długi czas żyły z ludźmi w zgodzie, lecz musiały opuścić te tereny i udały się do dalekiej Skandynawii. W czasie gdy już dawno o stolemach zapomniano, w Gdańsku budowano największą świątynię, jakiej dotąd nie widział świat. Właśnie ukończono część potężnej ceglanej wierzy, której jeszcze brakowało zwieńczenia i dachu, gdy nagle z morza zaczął wyłaniać się potężny stolem. Najpierw mieszczanie przelękli się gościa i pouciekali do domów. Stolem zaś, gdy zobaczył potężną wieżę, uznał, że ludzie przygotowali dla jego wygody krzesełko, więc na nim usiadł, oczekując na gości. Szybko okazało się, iż potwór nie ma wrogich zamiarów. Mieszkańcy przyjęli go życzliwe. Po krótkiej gościnie Stolem udał się w drogę powrotną. W zamian za gościnę podarował mnóstwo małych kamiennych figurek, które mieszczanie umieścili na pamiątkę na szczytach swoich kamienic oraz potężne kule, które umieszczono przy wejściach do miejskich domów.

Legenda o kuchni gdańskich dominikanów

Dzisiejsza Gdańska Baszta Jacek nosiła dawniej zupełnie inną nazwę. Przylegała ona do murów klasztoru dominikanów tak, iż widać było z niej kuchnię klasztorną. Mnisi słynęli w mieście z wyrobu pierników, które sprzedawali w zakonnej piekarni. Były w kształcie serduszek i miały tę zaletę, iż im dłużej je przechowywano, tym były smaczniejsze. Szczególny kunszt w sztuce wypieków osiągnął brat Walenty. Z czasem umiejętności mnicha zaczęły budzić zawiść cukierników. Wielką zazdrością pałał niejaki Ambroży, który był właścicielem najgorszej cukierni. Postanowił z wieży przyklasztornej śledzić i obserwować brata Walentego po to, by dowiedzieć się jaki jest skład cudownej receptury. Mnich szybko zorientował się w podstępie. Udał, że do ciasta wsypuje utarte kasztany, co skrzętnie wykorzystał w swych wypiekach podglądający Ambroży. Niestety jego ciastka były twarde jak kamień i nie nadawały się do jedzenia. Za partactwo został wyrzucony z cechu. Cała historia wyszła na jaw, a baszta od tego czasu nazywała się „Patrz do kuchni”.

Legenda o objawieniu NMP

Pewien stolarz z okolic Gdańska, w czasie srogiej zimy, wyruszył pieszo do odległego o 10 km miasta, aby sprowadzić lekarza dla rodzącej żony, której stan zdrowia się pogarszał. W trakcie wędrówki, wśród szalejącej zamieci, ów człowiek tracił siły, aż upadł z wycieńczenia. Wówczas zaczął się żarliwie modlić, błagając Boga o ratunek dla siebie, chorej żony i ich nienarodzonego dziecka. Wtedy pojawiła się przed nim świetlista, piękna postać brzemiennej Niewiasty. Powiedziała mu, że może wrócić do domu, gdzie cali i zdrowi czekają na niego jego maleńki synek i żona. Stolarz zawrócił z drogi i ostatkiem sił dotarł do domu, a słowa Madonny potwierdziły się. O cudownym wydarzeniu stolarz opowiedział oliwskim cystersom , którzy jego opowieść uznali za wiarygodną i postanowili uczcić cud wystawieniem kapliczki.

Legenda o powstaniu cudownego zdroju

Na przedmieściach Gdańska, we Wrzeszczu, osiedlił się pewien kupiec, któremu zachorowała ukochana córka. Trawiona chorobą, na którą nikt nie potrafił znaleźć lekarstwa, bardzo cierpiała. Nie umarła jednak, jak to przewidywali lekarze, a stała się niewidoma. Dziecko smutniało z dnia na dzień i zamykało się w sobie. Pewnej wiosny, kiedy spacerowała po lesie, mama opisywała jej, jak piękny jest świat. Dziewczynka przystanęła przy przydrożnej strużce wody, aby obmyć łzy. Nagle okazało się, że po przemyciu oczu w strudze odzyskała wzrok. Do cudownego miejsca przybywało mnóstwo ludzi i korzystało z cudownych jego właściwości, aż do momentu, kiedy pewien chłop obmył i napoił w nim swoją ślepą szkapę. Ta co prawda odzyskała wzrok, ale on sam wzrok postradał, a źródełko na zawsze utraciło swoją moc. Pozostała w Gdańsku tyko nazwa ulicy „Do Studzienki”.

Legenda o powstaniu kaplicy Jakuba z Compostelii

Dwaj bracia konkurowali o rękę pięknej, lecz niegodziwej panny. Chojnie obdarowywali ją prezentami, aż przetrwonili cały majątek. Pewnego razu znaleźli piękny bursztyn, o który pokłócili się tak, że w bójce prawie się nie pozabijali. Kiedy w Katowni odsiadywali swój wyrok, niegodziwa panna wyszła za mąż za lichwiarza. Bracia za pokutę mieli odprawić pielgrzymkę do sanktuarium św. Jana w Compostelli. Niestety oddali się pracy i interesom, a czasu było coraz mniej, zatem na starość za odłożone pieniądze ufundowali w kościele Mariackim kaplicę św. Jana z Comostelli, a w niej przepiękną drewnianą figurę św. Jana w wielkim podróżnym kapeluszu pielgrzyma. Co ciekawe, nie ma na nim symbolu tej pielgrzymki – muszelki. Niedoszli pątnicy z obawy przed sądem, za niedotrzymanie obietnicy zabrali ją do grobu, aby dopomogła im w ostatniej pielgrzymce.

Legenda o powstaniu krucyfiksu z kościoła Mariackiego

Znanego gdańskiego mistrza rzeźbiarskiego opuściła żona, udając się do kochanka do Królewca, a rzeźbiarza pozostawiając z małą córka. Po latach rajcy zlecili mu wykonanie krucyfiksu do bazyliki Mariackiej . Artysta chciał, aby dzieło było wyjątkowe. Niestety opuściła go wena. Bawiący w mieście żyd powiedział mu: „Ktoś, kto nie widział męki umierającego człowieka na krzyżu, nie potrafi oddać całej prawdy”. W tym czasie córka artysty zakochała się w młodzieńcu, który przybył z Królewca. Kiedy mistrz zapoznał się z nim, okazało się, że jest to syn jego dawno zbiegłej żony. Podstępem zwabił go do swej pracowni i ukrzyżował, a sam się zabił. Nad ranem córka starego rzeźbiarza przyszła do pracowni, zobaczyła ukrzyżowanego narzeczonego i zwłoki ojca. Na widok tego koszmaru pękło jej serce. Dzieło starego rzeźbiarza okazało się tak realistyczne, iż do dziś porusza swoją wymową i wiernością cierpienia męki krzyżowej.


Legenda o powstaniu zegara mariackiego

Gdańszczanie postanowili zamówić zegar astronomiczny tak piękny i doskonały, jakiego nie miało żadne inne miasto. Pracę te zlecili znanemu Toruńskiemu mistrzowi Hansowi Duringerowi, który do miasta przyjechał wraz z synem. Zegar miał zostać oprawiony w liczne ruchome figury i ozdoby. Jedną z nich, podobiznę węża kusiciela, wyrzeźbił syn mistrza. Ku jego zdziwieniu, wąż przemówił do niego, zakazując przedstawiania swojego wizerunku wiernym ku przestrodze, tak aby stawali się lepszymi. Zagroził zniszczeniem zegara i oślepieniem ojca. Jednak młody artysta nie posłuchał przestrogi. Kiedy uruchomiono zegar, budził on podziw w całej Europie. Wiele miast chciało zaprosić majstra, aby sprawił im podobny. Zazdrośni Gdańszczanie pojmali i oślepili mistrza, aby nie mógł nigdy wybudować podobnego zegara. Nocą oślepiony mistrz w odwecie popsuł mechanizm zegara i umarł. I tak spełniły się przestrogi złego ducha.

Legenda o śmierci ojca Michała

Twórcą pięknych organów w katedrze na gdańskiej Oliwie był Jan Wilhelm Wolff z Ornety, późniejszy ojciec Michał z zakonu tamtejszych cystersów . Legenda głosi, że pewnego dnia, gdy o. Michał kończył swoje wielkie dzieło, szykował się do odprawienia Mszy św. przy głównym ołtarzu. Współbracia z zakonu postanowili zrobić mu niespodziankę i zagrali na nowym instrumencie. O. Michał, który stał już przy ołtarzu, osłupiał, bowiem jeszcze nigdy nie słyszał dźwięku swoich organów z prezbiterium. Dźwięk ten był tak potężny i piękny, że ze wzruszenia pękło mu serce. Tak zginął genialny twórca.

Legenda o Świętym Wojciechu I

Podczas nauk głoszonych przez Świętego , przyszła biedna kobieta, prosząc, aby Bóg Wojciecha przemienił jej miedziany pieniążek w złoty. Misjonarz spełnił jej prośbę, ale przykazał kobiecie, aby nie zmarnowała tego pieniążka. Kiedy Prusowie zamordowali Wojciecha, król Bolesław Chrobry postanowił wykupić ciało za tyle złota, ile ono ważyło. Niestety okazało się, iż złota jest za mało. Wtedy kobieta, dla której Wojciech przemienił pieniążek, dorzuciła go na szalę, a ta się wyrównała. W ten sposób nie zmarnowała daru.

legenda o Świętym Wojciechu II

Święty dowiedział się, że krewny księcia pomorskiego tkwi w pogaństwie. Nie pomagały nauki o Jezusie. Niedowiarek oznajmił, że kiedy Wojciech sprawi, iż zamiast łodzią z Pucka do Swarzewa będzie mógł przejechać konno, wówczas się nawróci. Wojciech modlił się do Boga. Trzy dni pościł, oddając się modlitwom. Aż po koniec trzeciej nocy zerwał się potężny wiatr i sztorm, który szalał całą noc. Rano okazało się, że tam gdzie była zatoka teraz rozpościerają się suche tereny. Kiedy krewny gdańskiego księcia ujrzał ten cud, niezwłocznie, wraz z całą swoja służbą, kazał się ochrzcić.


Legenda o wypędzeniu diabła z Gdańska

Dżuma w Gdańsku zbierała krwawe żniwo. Zrozpaczeni mieszczanie szukali ratunku z różnych stron. Uciekano się do różnych metod, niestety bezskutecznie. Wreszcie postanowiono posłać po znanego Wenecjanina – doktora Damiano, który szczycił się sukcesami w walce z dżumą. Niezwłocznie zabrał się do pracy, stwierdził, iż winowajcą zarazy jest diabeł, który rozciągnął na niebie dziwną mgłę, która nie przepuszczała słońca. Doktor zalecił, aby w rytm jego zaleceń bito w dzwony Kościoła Mariackiego . Miała to być modlitwa dzwonów, wielkich dzwonów. Potrzebny był jednak jeszcze malutki dzwonek z kościoła św. Jana, który musiał być przyniesiony na mariacką wieżę przez kogoś nieskażonego grzechem. Wybrano młodego Chrystiana, który na dany znak miał nim zadzwonić. Musiał najpierw wnieść dzwon na wielką wieżę. Zastąpił mu drogę sam diabeł, który kazał mu wyrzucić dzwonek. Demon porwał chłopca i wystawił na gzyms wieży. Nie przeszkodziło to jednak dzielnemu gdańszczaninowi na dany znak zadzwonić. Po koncercie dzwonów rozpętała się burza, a po niej skończyła się złowroga dżuma i na niebie rozpostarła się tęcza. Nie doczekał tego jednak dzielny Wenecjanin, który stoczył śmiertelną walkę ze złym duchem.

Legenda o założeniu klasztoru w Oliwie

Legenda mówi, że książę Sobiesław podczas polowania oddalił się od swojej drużyny. Wtedy niespodziewanie zaatakował go wielki dzik. Rannego księcia znalazł pustelnik, który dał mu schronienie i opatrzył rany. Podczas nocy spędzonej w pustelni przyśniła się Sobiesławowi świetlista postać z gałązką oliwną w dłoni i wskazała mu miejsce, gdzie powinien ufundować klasztor. Książę dotrzymał słowa i postanowił przyjąć chrzest, gdyż do tej pory był poganinem.

Legenda o zegarze z kościoła Mariackiego

Opowieść o zegarze astronomicznym mówi, że zegar ten miał tę magiczną właściwość, iż potrafił odmierzyć dokładną datę i godzinę śmierci osoby, która o to pytała. Na początku sposób ten znany był tylko duchownym, ale kiedy przestał być tajemnicą, ludzie zaczęli gromadzić się pod zegarem. Wystarczyło podać datę i godzinę urodzin oraz fazę księżyca, a zegar podawał datę śmierci. Po zaznajomieniu się z przepowiednią jedni odchodzili strapieni, a drudzy radośni. W mieście zapanował potworny rozgardiasz. Przybywały tłumy. Aby opanować sytuację, władze postanowiły umyślnie zepsuć niesamowity mechanizm. W późniejszych czasach tych, którzy próbowali uruchomić czasomierz, spotykały osobiste tragedie i nieszczęścia.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 17 minut