profil

Moja opowieść wigilijna

poleca 85% 245 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

1 grudnia
To jest mój pierwszy dzień na ulicy. Uciekłam z domu, takie ucieczki kojarzą się ze zbuntowanymi nastolatkami, a nie z 35-letnimi mężatkami. Kolejna kłótnia, pobicie, nie wytrzymałam tego i uciekłam, pod wpływem impulsu, wyszłam z domu mając w kieszeni 15 zł. Kiedyś tak nie było. Kiedy miał jeszcze pracę to było pięknie, obydwoje pracowaliśmy, ja zawsze robiłam obiady, prałam on mi mówił, że mnie kocha, nawet wczoraj to powiedział, ale ja już w to nie wierzę, teraz tak mówi, bo się obawia, że go zostawię i zostanie sam. Po stracie pracy został alkoholikiem, wtedy jak miał kaca zaczynał mnie bić, bo nie mógł znieść tego, że ja mam pracę i to ja muszę zarabiać na chleb. Kazał mi zrezygnować z posady, zrobiłam to, bo uważałam, że jak zauważy brak wszystkiego, to się weźmie w garść i poszuka etatu w jakiejś firmie. Bardzo się pomyliłam, było jeszcze gorzej, bo nie było wtedy pieniędzy na nic, w szczególności na wódkę. Wpadał w złość jeszcze częściej. Wychowałam się w sierocińcu, więc nie mam gdzie iść, a rodzina męża powie, że mam do niego wrócić, że się wszystko ułoży. Od dwóch lat tak gadają, nic się nie zmieniło, więc nie pójdę do nich. Na razie żyję pod mostem, z innymi bezdomnymi. Dziwne, jestem zameldowana, to mam dom w sensie dachu nad głową, ale sensie dom, jako miejsce spokoju, o czymś, że jak się o nim myśli to się robi lepiej, to nie mam. Ostatnio dom to dla mnie tylko zapach alkoholu, papierosów i przemocy.

3 grudnia
Moje 15 zł bardzo szybko zniknęło. Chociaż wydałam tylko 3,50 zł na chleb i jakiś serek. Jak tylko moi towarzysze zobaczyli, że jestem „bogata”, to postanowili mnie okraść, bardzo dobrze im to wyszło, bo nawet nie wiem, kto, kiedy i gdzie mnie okradł. Robiłam awantury, płakałam, zaklinałam, ale moich pieniędzy nie odzyskałam. Długo nie mogłam się z tym pogodzić, ale wtedy poznałam Martę, ona mi opowiedziała, jak długo tu jest, jak żyje, kiedy są mrozy nie do wytrzymania. Podziwiałam ją, a ona mnie, raczej moją odwagę, że uciekłam od męża. Chwilami mam ochotę do niego wrócić, szczególnie wtedy, gdy głód jest tak silny, że nie można się ruszyć lub, kiedy nogi są tak skostniałe, aż się nie jest pewnym, czy są jeszcze sprawne. Marta mi pomaga, dzieli się ze mną jedzeniem, ubraniem, nie wiem skąd to ma, na razie nie wnikam, ale będę musiała się kiedyś zapytać, ale nie teraz, zaraz pójdę do przytułku, może tam dostanę łóżko i codzienne posiłki, teraz to jest mój szczyt marzeń. Marta mnie wyśmiała, nie rozumiem jej.

4 grudnia
Byłam w przytułku, Marta miała rację śmiejąc się ze mnie, nie dostałam miejsca, bo już brak, a na dodatek widziałam piękno całego świata. Tam już trwają przygotowanie do Świąt Bożego Narodzenia, zupełnie zapomniałam, że istnieją święta, jak mieszkałam TAM, to na święta nie było prezentów, jak choinki i wielu innych rzeczy oznajmiających święta. Jako prezent w zeszłym roku była kolejna awantura o braku pieniędzy, naszej biedzie i co będzie dalej. A w przytułku widziałam sztuczną choinkę i ozdabiających ją bombkami ludzi, sztuczną jak PCV atmosferę szczęścia, rozsiewaną przez pielęgniarzy, ale mi nawet ta sztuczna atmosfera bardzo się podobała. Na pewno dostaną jakieś rzeczy symbolizujące prezenty, ja ostatni prawdziwy prezent dostałam około 3 lat temu. To był piękny pierścionek, ze srebra, z małym diamencikiem, noszę go do dzisiaj. Gdy spojrzałam na pierścionek, miałam ochotę powrócić do niego, wyobrażając sobie, że się naprawdę zmienił, podczas mojej nieobecności. Kiedyś mieszkaliśmy w pięknym domu, ale gdy stracił pracę musieliśmy się przenieść, bo nie było nas stać na taki piękny i drogi dom. Przenieśliśmy się do rudery, którą z czasem upodobały sobie myszy, na początku reagowałam krzykiem, ale potem się przyzwyczaiłam, naszymi gośćmi na Wigilię zawsze były te małe stworzonka. Pobiegłam jak na skrzydłach do mojego domu, już nacisnęłam dzwonek, czekałam aż mi otworzy.
Uciekłam, obserwowałam z ukrycia, jak otwiera drzwi, bałam się, że mnie zauważy, ale był za bardzo pijany, dziwiłam się, że dotarł do drzwi, ogarnęła mnie litość, chciałam mu pomóc, a potem gwałtownie gniew ze strachem i nic nie zrobiłam. W tych sekundach, co stałam przy drzwiach miałam gonitwę wspomnień z tego miejsca, wiedziałam, że jak tam wrócę będzie mi trudniej drugi raz uciec. Wracając do mojego miejsca pod mostem przechodziłam przez park, koło jeziora, zatrzymałam się przy nim i wrzuciłam moją pamiątkę po tamtej Wigilii, ulżyło mi, czułam, że już nic mnie nie trzyma z tamtym miejscem i wspomnieniami. Byłam wolna.

7 grudnia
Dowiedziałam się skąd Marta bierze jedzenie, ciuchy itp.: kradnie. Na początku zszokowało mnie to, ale mogłam się przecież domyślić. Po chwili poprosiłam ją, by mnie też nauczyła. Obiecała, że mnie weźmie na „szkolenie”.

10 grudnia
Centrum. Szał zakupów bożonarodzeniowych, na wystawach jest pełno sztucznych choinek poprzybieranych w pstrokate bombki i łańcuchy, fałszujących Mikołajów, które kołyszą się, udając, że tańczą. Dzisiaj na wystawy patrzyłam inaczej, niż zwykle. Nie patrzyłam gdzie jest najtaniej, czy gdzie mi dadzą na „krechę”, ale na to gdzie jest największy ruch i gdzie nie ma ochrony. W końcu Marta pokazała mi sklep, w którym był tłum ludzi i sprzedawca nie ogarniający wzrokiem ludzi. To była świetna okazja, weszłam do sklepu, serce miałam w gardle, nigdy wcześniej tego nie robiłam. Zauważyłam tłumek wokół spożywki, postanowiłam to wykorzystać. Wyciągnęłam rękę, chciałam ją cofnąć, ale żołądek przypomniał o sobie, wzięłam i schowałam pod kurtkę. Nikt niczego nie zauważył, lub nie chciał zauważyć. Wyszłam, serce wróciło na miejsce, Marta była ze mnie dumna, myślała, że tego nie zrobię. Potem jeszcze parę ciuchów ukradłyśmy i wróciłyśmy. Chyba nie będą te święta takie złe jak myślałam.

14 grudnia
Dzisiaj po raz pierwszy wylądowałam w szpitalu, ponieważ, tak jak większość bezdomnych... Bezdomnych jak to dziwnie brzmi, jeszcze w listopadzie miałam dach nad głową, a teraz most. Czuję, że ten mój dawny „dom” to przeszłość, bez której potrafię żyć, ba! Nawet bardzo dobrze mi się bez tego żyje. Amputowali mi 2 palce u lewej ręki, miałam je odmrożone. Teraz leżę na szpitalnym, bardzo wygodnym łóżku, teraz dla mnie jest wszystko wygodne, byle nie było tekturowym pudełkiem i podziurawionym kocem. Leżąc, obserwuję moją nową dłoń, gdy próbuję poruszyć wszystkimi palcami czuję pustkę, chce mi się płakać i śmiać zarazem. Wchodzi pielęgniarka, powstrzymuje moje emocje, już dawno nauczyłam się, że pokazywanie swoich uczuć jest niemile widziane na ulicy. Informuje mnie, że ktoś z rodziny chce mnie odwiedzić, i czy się zgadzam. Panikuję, jeśli to ON? Jeśli to ktoś z JEGO rodziny? Ale zarazem ciekawość, kto chce mnie zobaczyć? Nawet, jeśli wejdzie to mnie nie uderzy, przecież pielęgniarze, lekarze i salowi, na pewno usłyszeliby mój krzyk, więc nic mi nie może zrobić, NIC. Pielęgniarka powtarza pytanie, coraz częściej zamyślam się nad byle czym. Zgadzam się, niech wejdzie, uśmiecha się do mnie i wychodzi. Słyszę oddalające się kroki, każdy mój nerw jest napięty do granic możliwości, słyszę ponownie kroki, lecz tym razem inne, ktoś się zatrzymuje wyraźnie przy moich drzwiach, powoli naciska klamkę, próbuję dostrzec zarys, część jego ciała - mojego gościa. Moje zmysły są wytężone, klamka powoli przesuwa się w moją stronę, zaczynam widzieć brudną rękę, odruchowo nakryłam się jeszcze bardziej kocem. Przez chwilę żałowałam, że się zgodziłam na te odwiedziny. Weszła Marta, zdziwiło mnie to, no bo przecież nie jest z mojej rodziny, JA NIE MAM rodziny.
Martwiła się o mnie, więc musiała mnie odwiedzić, a że może mnie tylko rodzina odwiedzać to podała się za rodzinę, no bo tak jak większość bezdomnych nie mam dowodu osobistego, część zgubiła, a reszta zniszczyła celowo, no bo przecież teraz są nikim, więc po co NIKOMU dowód osobisty. Ja zniszczyłam dowód celowo, dlatego nie mogli sprawdzić mojej i jej prawdomówności.

16 grudnia
Znowu mam depresję. Nie jestem w stanie poruszyć palcami, które mi zostały, w brzuchu mi burczy, wczoraj prawie mnie złapali, jak próbowałam ukraść żywność tak potrzebną do przetrwania, więc teraz nie mogę się ruszać, bo gliny mają mój rysopis i trochę potrwa zanim o mnie zapomną jak to zwykle bywa, będę musiała tu posiedzieć jakiś czas. Ale ja tu nie usiedzę! Ostatnio moją jedną z nielicznych radości było wyjście na miasto, ale i teraz mnie tego pozbawiono. Marta jest dobrą dziewczyną, powiedziała, że będzie się ze mną dzielić jak coś zdobędzie, ale i to mi nie poprawiło humoru. Teraz mam więcej czasu na myślenie o tym jak jest i w jakim stopniu się pogorszy. Nagle zaczepił mnie Tomek, zawodowy ćpun, który rzadko nie jest na chaju. Zdziwiło mnie, zazwyczaj trzymamy się od siebie z daleka, jestem przeciwna brania narkotyków. Zagadał mnie, mój głos, moje ciało, cała ja mówiło mu żeby się trzymał na dystans. Zrozumiał, na początku rozmawialiśmy ogólnie, o wszystkim, czego brakuje (wszystkiego) i czego nie (szczurów, płaczu i bólu). W końcu zaproponował mi kokę, kiedy to robił wyrzucał słowa szybko ale wyraźnie, rozumiałam każdą literkę. Wiedział, że jak przerwie swój potok słów, to każę mu się odczepić. Nie miałam siły go wyrzucić poza swój karton, więc go słuchałam z coraz większym zainteresowaniem. Podsunął mi ten niepozorny proszek bliżej mnie, mówił, że jeśli spróbuję tylko raz to się nie uzależnię i będę mogła to przerwać w każdej chwili. Skoro tak, to może warto spróbować? Będę brała do póki znowu nie pójdę w miasto, przecież powiedział, że w każdej chwili będę mogła to przerwać. Walczyłam jeszcze przez chwilę ze sobą, ale ta walka była symboliczna bo już chwilę wcześniej podjęłam decyzję. Zażyłam, odleciałam, nic nie czułam, tylko stan błogości, na co spojrzałam to wydawało mi się piękne, wybuchałam śmiechem co chwilę, inni patrzyli na mnie z dezaprobatą, było mi ich żal, chciałam się z nimi podzielić, ale po co mam marnować to co dostałam od Tomka za darmo (!), na jakiś tam ludzi, skoro to może być dla mnie, no i przecież on dał to mi a nie im! Muszę być wyjątkowa, skoro oni muszą płacić. Gdy już powróciłam, znowu mnie dopadła depresja, nie spodobało mi się to. Wcześniej miałam plan, że będę w każdym dniu brała troszeczkę, żeby mi wystarczyło na dłużej, ale porzuciłam to, bez zastanowienia zażyłam wszystko co miałam w torebeczce. Teraz jeszcze bardziej mi się podobało, szybciej i mocniej poczułam skutki zażycia mojej ambrozji.

18 grudnia
Chcę kokę, ale Tomek chce pieniędzy, ale ja nie mam pieniędzy! Trudno wytrzymam jakiś czas, ale jak będę miała kasę to kupię działkę. Marta mnie opieprzyła, że wzięłam to świństwo (tak to nazwała) i jeżeli dalej będę brać to ona mi nic nie da, na razie nie mam kasy więc nie biorę, ale jej tego nie powiedziałam, ona zna wersję, że mi się to nie spodobało, ale to było piękne, ekscytujące, wspaniałe i chcę więcej!

20 grudnia
Brak pieniędzy = brak koki. Marta mówi, że jestem ćpunem, i że jestem na głodzie narkotykowym, ja jestem na głodzie, ale brzusznym, ja nie jestem ćpunką! Gadała coś, że od kiedy wzięłam to COŚ to się zmieniłam, ale ja jestem taka sama i nie mam żadnych zmian nastroju ani itp.

21 grudnia
Przez cały czas myślę o mojej ambrozji, jak zdobyć na nią pieniądze. Jak chciałam od Marty pożyczyć, to się zapytała na co, a ja o tym nie pomyślałam, że może być ciekawa, więc żadnej wymówki nie miałam gotowej, dlatego zaczęłam kręcić, chyba zrozumiała o co mi chodzi i mi nie pożyczyła. Byłam zła na siebie i moją głupotę, ale mnie olśniło, skąd mogę wziąć kasę. Zostanę kieszonkowcem! Trudniejsze, ale na tym można się bardziej wzbogacić.

24 grudnia
Dzisiaj Wigilia, postanowiłyśmy, że zrobimy wieczerzę i zaprosimy kilku znajomych, ma być prawdziwy karp (przyniesie go jakiś spec od kradzieży strzeżonych rzeczy), pierogi, ale zupełnie nie wiem, jak oni chcą je zrobić oraz inne rzeczy, które powinny się znaleźć na stole w ten wieczór. Słowo stół jest mocno przesadzone, do tego co mamy, a mamy solidną tekturę, która leży na jakiś żeliwnych prętach, wśród śniegu. Ja miałam się zająć ozdabianiem tego, co mamy. Uważam, że dobrze wykonałam powierzone mi zadanie, zerwałam gałęzie sosny, które rosły w pobliskim parku, sprzed kościoła zwinęłam świeczki i opłatki. Nawet postarałam się o lampki i o bombki, ale to już był wyczyn. Poszłam w nocy do miasta, gdzie zawsze było pełno lampek, ale je tylko podziwiałam, ponieważ, to nie one było moim celem. Szłam prosto, zmierzałam w stronę ratusza, ponieważ wokół niego były drzewa, na których zawsze było pełno lampek. Wspięłam się na drzewko i zrzuciłam lampki na ziemię, mijali mnie przechodnie, ale oni na mnie nie zwracali uwagi, bo ich zostawiłam w spokoju, więc co ich obchodzi co ja robię z lampkami. Potem odłączyłam je od prądu i poszłam w stronę choinki, na której zawsze było dużo bombek. Ta część była już łatwa, wystarczyło parę ozdób pościągać z niższych partii choinki i wróciłam. Mój mózg musiał się skurczyć bo zapomniałam, że nie mamy prądu, więc lampki się nie świeciły, ale mnie pochwalili i chyba się cieszyli. Wczoraj byłam w mieście, okradłam jakiegoś przechodnia, nawet nie zauważył, że nagle mu zniknął portfel, a jaki był bogaty! Jak go okradałam nic nie czułam, to była dla mnie kolejna półka z towarem. To co miał w portfelu powinno starczyć mi to na parę działek, może spróbuję czegoś mocniejszego, jak raz wezmę to się przecież nie uzależnię!
Widziałam Tomka i podeszłam, poprosiłam o coś mocniejszego, on tylko zapytał się mnie ile mam pieniędzy, gdy wyjmowałam zawartość kieszeni, to on się uśmiechnął i podał mi coś, powiedział, jak się zażywa i wziął kasę. Zabrał mi wszystko co miałam. Nie wiedziałam, że to aż tyle kosztuje! Trudno, trzeba będzie częściej okradać przechodniów, którzy teraz mają wypchane portfele gotówką, którzy nie myślą o tych co mieszkają pod mostem, ani o rodzinach, których nie stać na zakup jakiś prezentów, ale o sobie. Nawet marnym grosikiem nie wspomogą biednych, bo myślą, że to nie ich sprawa, niech inni pomagają. Podarował mi strzykawkę, w ramach „świątecznej promocji”. Spojrzałam, czy przypadkiem nie ma Marty w pobliżu, nie było. Powoli przygotowywałam się do zastrzyku, ponieważ jak mówiłam Miś o Bardzo Małym Rozumku, najprzyjemniejsze są chwile, przed zjedzeniem miodku. Tomek coś mówił, żeby nie brać od razu wszystkiego co mam, ale po co to sobie rozkładać na raty, skoro wzięcie całej dawki jest o wiele przyjemniejsze? Już wszystko miałam gotowe, podniosłam strzykawkę, podwinęłam rękaw. Wycelowałam i szybko wbiłam w żyłę. Poczułam jak narkotyk powoli roznosi się po moim ciele. To było jeszcze lepsze od mojej poprzedniej ambrozji. Silne poczucie szczęścia, rozleniwienia i jakieś nowe uczucie, którego nigdy wcześniej nie znałam. Było najprzyjemniejsze ze wszystkich, przemieszczało się w kierunku mojego serca, nagle sobie uświadomiłam, że to jest śmierć. Nic nie robiłam i niczego nie zamierzałam robić. Wszystko przed oczami mi się rozmazywało, to było piękne, nigdy nie doznałam takiego szczęścia, to był najwspanialszy prezent jaki mogłam dostać, nigdy sobie tego nie uświadomiłam, że tego mogę chcieć, zawsze pragnęłam szczęśliwej i pełnej rodziny. Ostatnim dźwiękiem jaki usłyszałam to był czyjś krzyk, chyba Marty.

Agnieszka Anonim zginęła dnia 24 grudnia z powodu zażycia zbyt dużej dawki narkotyków.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 15 minut

Podobne tematy